[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hrabia Robert z Artois zdecydował się szybko: wysłał kilku konnych z wozem dokwatery legata i kazał im dla „załogi cytadeli” skonfiskować tyle żywności, ile im się będziewydawało konieczne, aby bez kłopotów przetrwać zimę.– Jeśli już muszę marnować swoją młodość między kanałami nawadniającymi –powiedział gniewnie do Roberta z Sorbony, który nam złożył wizytę – przynajmniej nie chcęschudnąć, bo wówczas stracę ochotę na Kair! Powiedzcie to memu królewskiemu bratu, wrazie gdyby miał mi czynić wyrzuty, i spytajcie go też, kiedy pożeglujemy do domu, jeśliwraz z chwalebnym zdobyciem tej perły nilowej delty widocznie osiągnął swój cel!Oprócz rozgniewanego księcia Francji byli obecni prawie wszyscy rycerze, którzypodobnie jak ja zostali tutaj zakwaterowani.Maître poprosił ich, żeby opuścili pozbawionąokien salę kolumnową, która zapewniała przyjemny chłód i stąd była miejscem, gdzieprzebywaliśmy najchętniej.Zwrócił się tylko do mnie i z pewnym wahaniem do megosekretarza, żebyśmy zostali.Zaprowadził nas do ciemnego pomieszczenia, które mój kapelanDean z Manruptu przekształcił w skromną kaplicę, i zamknął za nami drzwi.– Nie możecie tak szybko tracić cierpliwości – powiedział do pana Artois.– Wasz bratma rzeczywiście wyższy cel na uwadze i działa w poczuciu wyższej odpowiedzialności zapowierzone mu przez Boga wojsko, dlatego nie rzuca się od razu nierozważnie na Kair.– Gdy postawiliśmy naszą stopę na tej piaszczystej ziemi – zauważył drwiąco hrabiaRobert – mówiło się inaczej! Hasło brzmiało: „Naprzód, ażeby nieprzyjaciel nie zaznałspokoju!” – Zaśmiał się gorzko.– Teraz my przeszliśmy w stan spoczynku, a sułtan w Kairzenie może pojąć swego niespodziewanego szczęścia.– Dni sułtana są policzone – napomniał go z powagą maître.Mógł sobie pozwolić, by w ten sposób przemawiać do hrabiego, trzymał go przecież nakolanach jeszcze jako niesfornego chłopca.– I jeśli wy, mój książę, zechcecie mi przychylić ucha, co nigdy jeszcze nie było zeszkodą dla was, wówczas wam powiem, jak może dojść do tego, żeby następny książę natronie egipskim przeszedł do historii jako Robert Pierwszy!Maître umilkł i spoglądał na nas, raczej żądając oklasków, niż spodziewając się szczerejreakcji na swe śmiałe słowa.Pan Artois zapalił się do pomysłu od razu.– Co muszę uczynić, mój szlachetny mistrzu – uścisnął pana z Sorbony – poza tym, bywas natychmiast mianować wielkim wezyrem?Maître zachowywał się tajemniczo, zniżył głos do szeptu.– Wejdziecie w związek małżeński – powiedział znacząco – z pewną dziewicą, któradorównuje wam wielką odwagą, a swoją krwią wniesie w posagu więcej niż państwofaraonów, położy wam u stóp więcej niż Królestwo Jerozolimskie!Artois roześmiał się.– No to dajcie mi tę młodą damę! – zawołał.Chrząknąłem, za co maître zgromił mnie srogim spojrzeniem, jednak Robert z Artois jużzwrócił się do mnie.– O co chodzi, mój drogi Joinville? Czy ona ma garb? A może krzywe usta albo złespojrzenie?– O nie – odpowiedziałem szybko.– Pomyślałem tylko, że najpierw należałoby zdobyćten kraj.– Macie rację, seneszalu! Udam się od razu do mego królewskiego brata, aby go zachęcićdo pośpiechu.Tutaj maître przerwał mu z niezwykłą surowością:– Nie uczynicie nic podobnego, mój książę, albo wszystko rozwieje się jak dym.Ktotajnego objawienia nie potrafi zatrzymać ukrytego w piersi, tego nie można poczytywać zagodnego sprawy.Wówczas hrabia Robert poddał się jak przyłapany scholar i odważył się tylko nieśmiałospytać:– A narzeczonej także nie mogę zobaczyć.?– Jesteśmy na Wschodzie – odparł maître, który niezwykle lubił być ważny – mogę wasjedynie zapewnić, że owa dziewica nie ma żadnej skazy – uśmiechnął się złośliwie – możepoza jedną: ma tak niepohamowany temperament jak wy, mój książę.Kiedy nadejdzie dzień,zasmakujecie w niej z pewnością!I zwracając się porywczo do mnie, sapnął:– Ja też wiem, panie seneszalu, że najpierw musimy zająć Kair.Ale plany o tym zasięgunie rozwijają się spontanicznie, muszą być starannie przygotowane.– I znów zwrócił się dohrabiego.– A więc zapytuję was, Robercie z Artois, czy jesteście gotowi?Młody hrabia pokornie zgiął kolano i położył rękę na złotej koronie, którą maître ukrywałdotąd pod chustą, a teraz nagle trzymał w ręku jak magik, który wyciąga królika z kapelusza.William i ja także musieliśmy przyklęknąć i przysiąc, że zachowamy milczenie dotyczącenaszej wiedzy o „tajnym królu i jeszcze bardziej tajnej królowej” i o wielkości jego państwaod piramid.nie wiem już dokąd; w każdym razie cesarstwo bizantyńskie było w towłączone.Robertowi z Artois nawet brew nie drgnęła przy wyliczaniu obszarów jego przyszłegowładania, mój sekretarz natomiast z trudem skrywał rozbawienie.Uścisnąłem hrabiemu rękęjak komuś, komu życzymy wiele szczęścia w jego przedsięwzięciu, w którego pomyślnywynik nie wierzymy za grosz.Pan Robert uścisnął mnie i wzburzony ruszył do wyjścia, ale w drzwiach kaplicy stanąłjak wryty.Pospieszyliśmy za nim.W pustej sali kolumnowej stała czarna trumna.Maître z Sorbony,który straszliwie zbladł, zamknął drzwi, aby nam i sobie oszczędzić tego widoku.– Kiepski żart – powiedziałem – pozwólcie, że pójdę i sprawdzę.– Nie – oświadczył William – ja to zbadam, a wy, dostojni panowie, poczekajcie tu namnie, póki tej skrzyni nie każę wynieść.Zostawił nas, a my, co zrozumiałe, uklękliśmy i zaczęliśmy się modlić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]