[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydało mu się, że on te dzwięki zna i że to nie kto innygra, tylko ona -jego dziecko! jego kochanie.Więc padł na kolana, złożył ręce jak do modlitwy idygocąc jak w gorączce, słuchał.A wtem na wpół dziecinny i jakby niezmiernie stęskniony głos począł śpiewać:Gdybym ci ja miałaSkrzydłeczka jak gąska,Poleciałabym jaZa Jaśkiem do Zląska.Jurand chciał odezwać się, wykrzyknąć kochane imię, ale słowa uwięzły mu w gardle, jakby je ścisnęłażelazna obręcz.Nagła fala bólu, łez, tęsknoty, niedoli wezbrała mu w piersiach, więc rzucił się twarzą wśnieg i jął w uniesieniu wołać ku niebu w duszy jakby w dziękczynnej modlitwie:- O Jezu! dyć słyszę jeszcze dziecko! O Jezu!!.I szlochanie poczęło targać jego olbrzymim ciałem.Wgórze tęskny głos śpiewał dalej wśród niezmąconej nocnej ciszy:Usiadłabym ci jaNa ślqskowskim plocie:"Przypatrz się, Jasieńku,Ubogiej sierocie."Rankiem gruby, brodaty knecht niemiecki począł kopać w biodro leżącego przy bramie rycerza.- Na nogi, psie!.Brama otwarta i komtur każe ci stanąć przed sobą.Jurand zbudził się jakby ze snu.Nie chwycił knechta za gardło, nie skruszył go w żelaznych rękach,twarz miał cichą i niemal pokorną; podniósł się i nie mówiąc ni słowa, poszedł za żołdakiem przezbramę.Zaledwie jednak ją przeszedł, gdy ozwał się za nim zgrzyt łańcuchów i most zwodzony począł podnosićsię do góry, w samej zaś bramie spadła ciężka żelazna krata
[ Pobierz całość w formacie PDF ]