[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauważyłam, że drży mu ręka.– W najbliższym czasie ma być odczytany testament Patricka.Z tego powodu spodziewam się nie lada zamieszania.Wraz z całym zespołem przygotowujemy się do spełnienia jego ostatniej woli.Musi pani wiedzieć, że będzie to oznaczać walkę.Peter O’Malley jest wściekły.To kawał drania, a Patrick umiał go właściwie ocenić.Nie byłam na to przygotowana.Zupełnie nie myślałam o pieniądzach Patricka, a słowa Bailforda przeraziły mnie.Już sama perspektywa walki z Peterem napawała mnie obawą, ale najgorsze będzie zainteresowanie mediów tą sprawą.– Co to ma wspólnego ze mną? – zapytałam.– Wcale nie chcę się w tę sprawę angażować.Prawnik popatrzył mi prosto w oczy.– Główna część pozostawionego przez Patricka majątku ma przypaść pani, Jennie i Alliemu.Dla Petera zarezerwował pokaźną sumkę, ale dwadzieścia siedem procent aktywów całej korporacji ma przypaść pani i jej dzieciom.Nie wierzyłam własnym uszom.Nie chciałam wierzyć!– Ile.ile to jest warte? – zapytałam, a właściwie wyjąkałam.– Ponad dwieście milionów dolarów w gotówce, akcjach i nieruchomościach.Trudno w tej chwili oszacować dokładnie.Tak czy inaczej to mnóstwo pieniędzy.Nagle ogarnęła mnie wściekłość.– Dlaczego? Nie potrzebuję żadnych udziałów.Mam pieniądze.Więcej niż mi potrzeba.Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.Naprawdę.Niespodziewanie dla samej siebie wybuchnęłam śmiechem.Bailford był wyraźnie zaskoczony taką reakcją.Boże, to naprawdę było zabawne! Właśnie odziedziczyłam dwieście milionów dolarów, a czułam się, jakby wsadzono mnie do więzienia.ROZDZIAŁ 47On trzymał Jennie na rękach! Niemożliwe! Nie wierzyłam własnym oczom!Will Shepherd – piłkarz, który chciał mnie poderwać na balu u Trevelyanów w Londynie – stał przed drzwiami mojego domu, trzymając na rękach Jennie! To był on, bez wątpienia.Nie mogłam się mylić.Nigdy nie zapomnę jego długich blond włosów, twarzy i szczególnego sposobu bycia.Strażnik zadzwonił z domofonu przy wejściu, że Jennie coś sobie zrobiła i jakiś mężczyzna z sąsiedztwa przyniósł ją do domu.Kiedy zobaczyłam, kto to, zamieniłam się w słup soli.To było niedorzeczne.Nie zapytałam nawet, co stało się córce.Sprawiała wrażenie wyraźnie zadowolonej.– Proszę ją położyć! – powiedziałam głośno.– Gdzie, madam? – zapytał Will miękkim, cichym głosem.Trzymał Jennie tak swobodnie, jakby ważyła nie więcej niż piórko.– Tam.Na kanapie w salonie.Byle szybko!Popatrzył na mnie wyraźnie zakłopotany.– Dziewczynka się potłukła.O mało nie potrąciłem jej samochodem.Na szczęście odskoczyła i tylko skręciła nogę w kostce.To się zdarzyło tuż przed domem Lawrence’ów.Zatrzymałem się tam i właśnie wyjeżdżałem z garażu.W ogóle jej nie zauważyłem.– To ładnie, że ją pan przywiózł.Dziękuję – rzuciłam chłodno.– A teraz żegnam.Jeszcze raz dziękuję.Jennie gwałtownie usiadła na kanapie.– Mogłabyś zaproponować chociaż filiżankę kawy.Cokolwiek.– Jestem pewna, że pan Shepherd zrobił już dla nas wystarczająco dużo i chce zapewne wrócić do swoich spraw.– Wie pani, kim jestem? – zapytał zdziwiony.A to drań, pomyślałam.– Spotkaliśmy się już kiedyś – rzuciłam.– Naprawdę? Gdzie? Nigdy nie wchodziłem za kulisy, chociaż słyszałem, jak pani śpiewa w Albert Hall.Była tam nawet królowa.– Nie na koncercie.Na balu.– Niestety nie pamiętam, a przecież na pewno nie umknęłoby to mojej uwadze.Jestem pewien.Ukląkł, by obejrzeć kostkę Jennie.– Nie wydaje mi się, by coś złamała – stwierdził.– Byłem połamany wystarczająco wiele razy, by się na tym znać.Ale mimo wszystko powinna pani wezwać lekarza.– Zrobię to, gdy tylko nas pan opuści.Dziękuję za radę.Podniósł się powoli.– Miło było cię poznać, Jennie.Mam nadzieję, że wkrótce poczujesz się lepiej.Odwrócił się w stronę drzwi.– Do widzenia, panie Shepherd – zawołała za nim Jennie.Nagle nasunęło mi się podejrzenie, że ona sama ma jakiś udział w tym, co się zdarzyło.Wraz z przyjaciółmi czasami zaczepiali gwiazdy rockowe, więc dlaczego nie miałaby zainteresować się także sportowcem?– Nie chcę, żebyś kiedykolwiek z nim rozmawiała – powiedziałam, kiedy drzwi się zamknęły.Popatrzyła na mnie z wyrzutem i poczerwieniała.Nigdy dotychczas nie widziałam jej tak wściekłej.– Jak możesz, mamo! – krzyknęła.Zeskoczyła z kanapy, jęknęła i padła na podłogę.Naprawdę miała skręconą nogę.Może Will Shepherd zachował się jak należy odwożąc ją do domu? Może tym razem niewłaściwie go oceniłam?ROZDZIAŁ 48Mój dom znajdował się w pobliżu jednego z najbardziej znanych klubów Westchester – „Lake Club”.Jego członkowie płacili astronomiczne składki, by tylko zatrudniano tam najlepszych kucharzy i obsługę.Idealnie zadbane trawniki i ogród przywodziły mi na myśl Gstaad, Lake Forest i Saint Trapez, które odwiedziłam podczas tournee po Europie.Pod koniec września wybrałam się do klubu na przyjęcie.To były jedne z moich pierwszych odwiedzin w prawdziwym świecie.Na szczycie schodów prowadzących z podjazdu do głównego wejścia musiałam się zatrzymać, by odzyskać oddech.Jedynym przyjęciem, w jakim uczestniczyłam od niepamiętnych czasów było otwarcie „Cornelii”.Gdy tylko o tym pomyślałam, wróciło wspomnienie Patricka i w oczach poczułam łzy.– Cholera – szepnęłam.– Weź się w garść, Maggie.Przepiękny trawnik na tyłach budynku był pełen ludzi.Jak przez mgłę zauważyłam barek i grającą cicho orkiestrę jazzową.Przywitałam się z kilkoma mieszkańcami Bedford, uśmiechnęłam do innych, których powinnam znać, ale których twarze wyglądały obco.Pewien producent z Broadwayu odciągnął mnie na bok i powiedział, że zapłaci każde pieniądze, bym tylko zgodziła się u niego wystąpić.Odpowiedziałam, że choć taka oferta bardzo mi schlebia, to jednak jest zdecydowanie przedwczesna.Obiecałam, że skontaktuję się z nim, kiedy będę gotowa.Drażniła mnie jego natarczywość, a przy okazji powróciła jakże znajoma obawa.Pustelnica z Greenbriar Road, pomyślałam o sobie.Ale nie nadszedł jeszcze czas na zmianę.Nie powinnam tu w ogóle przychodzić.Cholera.Wkrótce wymknęłam się towarzystwu i ukryłam w pustej części ogrodu przylegającej do klubowego toru jeździeckiego.Czułam się taką nieudacznicą.Jako nastolatka często cierpiałam, myśląc o sobie w ten sposób.Zalękniona dziewczyna, zbyt wysoka dla większości chłopców
[ Pobierz całość w formacie PDF ]