[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W środku pola, na niewielkiej, ledwo zauważalnej miedzy stali już tylko trzej wędrowcy i dwaj potężni chłopi: jeden, właśnie ten brodacz, w którego lagę tak udanie wbiła się strzała Folka, szeroki w barach, z okrągłą twarzą, budową przypominający nieco Torina, i drugi - bez brody, za to z długimi, zwisającymi aż na pierś wąsami.Ci dwaj obrzucali się wrogimi spojrzeniami, wściekle sapali, ocierając pot.Brodacz co rusz spluwał krwią z rozciętej wargi, wąsaty nie odrywał od nosa kawałka podartej koszuli.- Co tu się u was dzieje? - zapytał Rogwold, patrząc na nich zdziwiony.- A tyś co za jeden? - burknął nieprzyjaźnie brodacz.- Szeryf czy Strażnik?- Jestem Rogwold, syn Mstara, pięciosetnik arnorskiej drużyny! - odpowiedział gwałtownie łowczy, rozsądnie opuszczając słowo „były”.Obaj mężczyźni rozdziawili gęby i zamarli, wpatrując się w niego.Jednakże oszukać ich nie było łatwo.- A więc tak.czcigodny.Idź swoją drogą.Załatwimy to między sobą - wycedził brodacz i odwrócił się do stojących bliżej Traktu wieśniaków, dając im jakiś znak.Tłum zafalował i przysunął się; Rogwold opuścił dłoń na rękojeść miecza, a Folko, jakby bez specjalnego celu, nałożył strzałę na cięciwę i chwycił w zęby drugą.- Właśnie, poradzimy sobie bez ciebie - podtrzymał brodacza jego niedawny przeciwnik, posyłając znaki swoim ludziom.Trójkę wędrowców wzięto w dwa ognie: z obu stron zbliżali się ponurzy, rozjuszeni bójką ludzie; w tej chwili wieśniacy zapomnieli o własnych sporach.Jednakże przyjaciele mimo wszystko nie byli sami.Z obu grup niespodziewanie wystąpiło po kilku mężczyzn - mocnych, przysadzistych, w sile wieku.Teraz wrogie obozy dzieliła już nie tylko trójka przyjaciół, ale brodacz z lewej i wąsaty z prawej; podjudzacze, jak się zdawało, nie spieszyli się, by odwołać swoich ludzi.- Hej, wy tam, na miedzy! - krzyknął wąsacz szyderczo.- Wynocha, pókiśmy was nie rozdeptali! Musimy odpłacić za nasze krzywdy tym śmierdzielom, i odpłacimy! A kto nam będzie przeszkadzał, temu wygarbujemy skórę! Jasne? A wy, Grast, Chrunt, Wirdir i Isung, jesteście podłymi tchórzami, którzy wstyd przynoszą rodzinnej wsi!- Suttung, dość już tego judzenia ludzi! - odkrzyknął jeden z idących do Rogwolda wieśniaków; był to wysoki, barczysty mężczyzna, jego twarz okalała krótka bródka, przetykana siwymi włosami, srebro widniało i na skroniach, lecz oczy miał młode, jasne, a ręce chyba mogłyby giąć podkowy.- Mało ci Ela i Trasta? Czy ty i Brodaty Eirik chcecie, żebyśmy co noc zapuszczali sobie nawzajem czerwonego kura? - Twarz mówiącego spurpurowiała, ogromne pięści zacisnęły się.- Nie! Dość! Podziękujmy czcigodnemu Rogwoldowi i jego towarzyszom, z naszych oczu opadła mgła.Niczego nie zhańbimy, zaniechawszy waśni.Tak powiadam ja, Isung, syn Angara.- Racja! - podtrzymał go drugi.Był niższy od Isunga, ale jeszcze szerszy w barach.Lewy policzek przecinała mu świeża szrama, z rany sączyła się krew.Mówiąc, żywo gestykulował.- Niby z jakiej racji tłuczemy się wzajemnie, co? Popatrzcie - dotknął policzka - oberwałem tu od Heldina, ot stoi tam, a przecież od piętnastu lat uprawiamy sąsiednie pola! Hej, Heldin! Możesz wytłumaczyć, dlaczego zaczęliśmy się tłuc, co? Milczysz.No, właśnie!- On milczy, a ja odpowiem! - wściekle ryknął ten, którego nazwano Suttungiem.- Nie trzeba było rzucać kłód pod nogi i decydować za nas, co i kiedy siać! Nasza kolej - co chcemy, to robimy! Nie będziecie nami rządzić! Dobrze mówię, chłopy?Otaczający go ludzie odpowiedzieli chóralnym rykiem i tylko mężczyzna zwany Heldinem chciał zaprzeczyć.Brodaty Eirik o czymś szeptał w niewielkim kręgu swoich zwolenników, a pozostali z jego grupy stali ponurzy, wpatrując się w ziemię.Towarzysze Suttunga zaczęli wrzeszczeć i urągać przeciwnikom.Znowu podniesiono z ziemi porzucone już sztachety i topory; kilkudziesięcioosobowy tłum runął na stojących nieruchomo pośrodku pola Rogwolda i jego przyjaciół oraz tych wieśniaków, którzy do nich dołączyli.Nie pozostało im nic innego, jak chwycić za broń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]