[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.BukoKrossig trzymał się blisko, wzrok miał baczny, a dłoń na rękojeści.Czuje pismo nosem,pomyślał Reynevan.Podejrzewa nas.Emanujący zimnem most podzwaniał pod uderzeniami kopyt.Nikoletta spojrzaładół i jęknęła cicho.Reynevan też spojrzał i przełknął ślinę.Przez lodowy kryształ widaćbyło zalegającą dno jaru mgłę i wystające z niej szczyty świerków. Szybciej! ponaglił od czoła Huon von Sagar.Jakby wiedział.Most zatrzeszczał, w oczach zaczął bieleć, tracić przejrzystość.W wielu miejscachpobiegły długie linie pęknięć.757 %7ływiej, żywiej, zaraza ponaglił Reynevana prowadzący Woldana Tassilo deTresckow.Chrapały ciągnięte przez zamykającego pochód Szarleja konie.Zwierzętarobiły się coraz bardziej niespokojne, boczyły się, tupały.A z każdym tupnięciem namoście przybywało pęknięć i rys.Konstrukcja trzeszczała i jęczała.Poleciały w dółpierwsze odkruszone odłamki.Reynevan odważył się wreszcie spojrzeć pod nogi, z nieopisaną ulgą zobaczył ka-mienie, skalne złomy, widoczne skroś lodowej bryły.Był po drugiej stronie.Wszyscybyli po drugiej stronie.Most zachrupał, zatrzeszczał i pękł z hukiem i szklanym jękiem, rozsypał się w mi-lion lśniących fragmentów, lecących w dół i bezgłośnie zapadających się w mglistąotchłań.Reynevan westchnął głośno w chórze innych westchnięć. On tak zawsze powiedział półgłosem stojący obok Hubercik. Pan Huon,znaczy.Ino tak gada.Strachu nie było żadnego, most zdzierży, runie zawżdy po tym,jak przejdzie ostatni.Ilu by nie przechodziło.Pan Huon ino szucić lubi.758Szarlej krótkim słowem podsumował i Huona, i jego poczucie humoru.Reynevanobejrzał się.Zobaczył zębaty, zwieńczony krenelażem mur.Bramę, nad nią czworokąt-ną czatownię.I wznoszącą się nad tym wszystkim wieżę. Zamek Bodak wyjaśnił Hubercik. Doma my są. Trochę kłopotliwe macie dojście do domu zauważył Szarlej. Co robicie,gdy magia zawiedzie? Nocujecie na dworze? Gdzieżby tam.Jest wtóra droga, od Kłodzka, o, tamój biegnie.Ale tamtędy dalej,ho, ho, do północka by nam chyba jechać przyszło.Gdy Szarlej zagadywał giermka, Reynevan wymienił spojrzenia z Nikolettą.Dziew-czyna miała wzrok spłoszony, jak gdyby dopiero teraz, na widok zamku, zdała sobiesprawę z powagi sytuacji.Po raz pierwszy, jak się wydawało, przyniósł jej ulgę i pocie-szenie wzrokowy sygnał Reynevana.Mówiący: Nie lękaj się.I trzymaj.Wydobędę cięstąd, przysięgam.Zazgrzytała otwierana brama.Za nią był nieduży podwórzec.Kilku pachołków, któ-rych Buko von Krossig na dzień dobry sklął, że zwlekali, i pogonił do roboty, każąc759zająć się końmi, zbrojami, łaznią, jadłem i napitkiem.Wszystkim na raz i wszystkimnatychmiast, żywo, na jednej nodze. Witam powiedział raubritter na moim patrimonium, panowie.Na zamkuBodak.* * *Formoza von Krossig musiała być niegdyś piękną kobietą.Jak większość bowiemurodziwych niewiast zmieniła się, gdy przeszły lata młode, w bardzo paskudnego babsz-tyla.Przyrównywana zapewne niegdyś do młodej brzozy sylwetka dziś kojarzyła sięraczej ze starą miotłą.Cera, którą zapewne niegdyś komplementująco porównywano dobrzoskwini, stała się sucha i plamista, opinała się na kości jak na szewskim kopycie,przez co okazały raczej nos, niegdyś zapewne komplementowany jako seksowny, zrobił760się okropnie wiedzmowaty z powodu dużo krótszych i dużo mniej zakrzywionychnosów zwykło się było na Zląsku pławić baby w rzekach i stawach.Jak większość niegdyś urodziwych niewiast, Formoza von Krossig z uporem niezauważała owego niegdyś , nie przyjmowała do wiadomości faktu, że bezpowrotnieprzeminęła wiosna wieku.I że zima nadciąga.Widać to było zwłaszcza po sposobie,w jaki Formoza się odziewała.Cały jej strój, od jadowicie różowych ciżemek po fikuśnytoczek, delikatna biała podwiczka, muślinowy couvrechef, obcisła suknia w kolorze ja-snego indyga, wysadzany perłami pasek, szkarłatny brokatowy surcote wszystko toprzystawało raczej dzierlatce.Do tego, gdy przyszło jej spotykać się z mężczyznami, Formoza von Krossig in-stynktownie robiła się uwodzicielska.Efekt był przerażający. Gość w dom, Bóg w dom Formoza von Krossig uśmiechnęła się do Szarle-ja i Notkera Weyracha, demonstrując mocno pożółkłe uzębienie. Witam panów namoim zamku.Nareszcie jesteś, Huonie.Bardzo, bardzo za tobą tęskniłam.Z kilku zasłyszanych podczas podróży słów i zdań Reynevan zdołał poskładać jakitaki obraz sytuacji.Rzecz jasna, niezbyt precyzyjny.I niezbyt szczegółowy.Nie mógł,761przykładowo, wiedzieć, że zamek Bodak Formoza von Pannewitz wniosła w wianie,wychodząc z miłości za Ottona von Krossig, podupadłego, acz dumnego potomka fran-końskich ministeriałów.I że Buko, syn jej i Ottona, zwąc zamek swym patrimonium,znacznie mijał się z prawdą.Nazwa matrimonium byłaby właściwsza, choć przedwcze-sna.Po śmierci męża Formoza nie straciła substancji i dachu dzięki rodzinie, możnymna Zląsku Pannewitzom.I popierana przez Pannewitzów była faktyczną i dożywotniąpanią zamku.O tym, co Formozę łączyło z Huonem von Sagar, Reynevan również zasłyszał pod-czas podróży to i owo wystarczająco wiele, by orientować się w sytuacji.O wielejednak, rzecz jasna, za mało, by wiedzieć, że ścigany i szczuty przez magdeburską ar-cybiskupią Inkwizycję czarodziej zbiegł na Zląsk, do krewnych Sagarowie mieli podKrosnem nadania jeszcze od Bolesława Rogatki.Potem jakoś tak wyszło, że Huon po-znał Formozę, wdowę po Ottonie von Krossig, faktyczną i dożywotnią panią na zamkuBodak.Czarodziej wpadł Formozie w oko.I na zamku odtąd zamieszkiwał.762 Bardzo tęskniłam powtórzyła Formoza, wstając na czubki różowych ciżemeki całując czarodzieja w policzek. Przebierz się, mój drogi.A panów zapraszam, za-praszam.Na zajmujący środek hall i wielki dębowy stół spoglądał znad komina herbowy dzikKrossigów, sąsiadujący na okopconej i obrosłej pajęczyną heraldycznej tarczy z czymś,co trudno było zidentyfikować.Zciany obwieszone były skórami i bronią, nic z te-go nie wyglądało na nadające się do użytku.Jedną ze ścian zajmował tkany w Arrasflamandzki gobelin, przedstawiający Abrahama, Izaaka i uwikłanego w krzakach bara-na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]