[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- N-nie m-możemy po-po-pozwolić, żeby t-to po.powtórzyli - rzucił Nikos.- N-nie m.m.- zaczął Allen i wzdrygnął się.Dla niego mowa była jeszcze większą przeszkodą niż dla reszty - czasem nie odzywał się przez całe dnie.Odepchnął Miri od konsolety, wywołał swój własny sznurkowy program, przez chwilę pisał coś gwałtownie, w końcu skonwersował wynik do programu Miri.Kiedy skończył, ujrzała - w pięknie uporządkowanych i skomponowanych sznurach - że jeśli Superbystrzy będą przykładać jedną miarę do wszystkich Normalnych, postąpią tak samo nieetycznie jak Rada Azylu.Że każdą osobę, Super czy Normalną, oceniać trzeba indywidualnie, a to z kolei trzeba starannie korelować z potrzebą własnej ochrony.Już w tej chwili zdolni są opanować potajemnie wszystkie systemy Azylu - jeśli w imię samoobrony zajdzie taka potrzeba - ale nie są w stanie kontrolować w pełni tych Normalnych, których ujmą w swoich planach obronnych.Istniało też ryzyko, że sami staną się tym, co tak potępiają u członków Rady.Czynniki moralne przebłyskiwały i przewlekały się przez cały wywód Allena.U Nikosa były same niekwestionowane założenia.Miri studiowała z uwagą holoprojekcję, a sznury w jej głowie formowały się i wiązały szybciej niż kiedykolwiek przedtem.Nie czuła obowiązku moralności - czuła nienawiść do wszystkich, którzy zabili Tony’ego.A jednak widziała wyraźnie, że Allen ma rację; Nie mogą tak po prostu obrócić się przeciw własnym rodzicom, dziadkom czy innym Bezsennym - przeciwko własnej społeczności.Nie mogli i już.Allen ma rację.Miri skinęła głową.- Sa-sa-samoobrona - wyjąkał Allen.- Włą-włącząjąc Nor.Nonnalnych, k-którzy są w p-porządku - wtrąciła Diane Clarke, a wszyscy intuicyjnie wyczuli sznury, które łączyły się u niej z wyrażeniem „w porządku”.- S-Sam S-Smith - rzucił Jonathan Markowitz.- J-Joan Lu.Lucas.Jej nie na.nie narodzony b-brat - dorzuciła Sarah Cerelli.Miri znów ujrzała siebie i Joan przykucnięte przy kopule zasilania w czasie obchodów Dnia Pamięci, znów usłyszała własną małostkową oschłość wobec żalu Joan.Skrzywiła się boleśnie.Jak mogła być tak oschła dla Joan? Jak mogła wtedy nie widzieć?!Bo wtedy jeszcze jej samej nic takiego się nie zdarzyło.- Po.potrzebujemy n-nazwy - powiedziała Diane.Zajęła miejsce Allena przy konsolecie i wywołała własny program.Kiedy odsunęła się na bok, by Miri mogła zobaczyć rezultaty, ta ujrzała skomplikowaną strukturę myślową, która mówiła o wielkim znaczeniu, jakie mają imiona dla samoidentyfikacji, o pozycji, w jakiej znajdą się Superbystrzy w społeczeństwie Azylu, jeśli zdarzy im się konieczność własnej obrony.Może się nie zdarzy.Może być tak, że już nigdy żadne z nich nie dozna krzywdy lub zagrożenia ze strony Normalnych.Może być tak, że te dwie społeczności będą przez całe dziesięciolecia żyły obok siebie w zgodzie, a tylko jedno z nich będzie miało świadomość, że nie stanowią już jedności.Potęga nazw.Miri skrzywiła usta.- Na-nazwa - powiedziała.- T-tak.N-nazwa - przytaknęła Diane.Miri powiodła po nich spojrzeniem.Na platformie holowizyjnej unosiły się sznury Diane, podkreślając zarówno ich grupową odrębność, jak i skomplikowane ograniczenia powodowane fizyczną i emocjonalną zależnością.Jakaś nazwa.- Że-żebracy - obwieściła Miri.* * *- Nie miałam wyboru - mówiła Jennifer.- Nie miałam wyboru!- Nie miałaś - zgodził się Will Sandaleros.- Jest po prostu za młoda, żeby zasiadać w Radzie, Jenny.Miri nie nauczyła się jeszcze nad sobą panować ani kierunkować swych uzdolnień dla własnej korzyści.Ale nauczy się.Za kilka lat możesz przywrócić jej miejsce w Radzie.Źle ją oceniliśmy, kochanie.I to wszystko.- Ale ona nie chce ze mną rozmawiać! - krzyknęła Jennifer, zdenerwowana.Jednak już w następnej chwili odzyskała panowanie nad sobą.Wygładziła fałdy czarnej abaji i sięgnęła po imbryk, by dolać sobie i Willowi herbaty.Smukłe palce ujęły staroświecki dzbanek mocnym uchwytem i popłynął niezachwiany strumień wonnego naparu z jednoliściennej herbaty, azylowej genomodyfikacji, lejąc się w śliczne filiżanki, które Najla własnoręcznie odlała z jakiegoś stopu metali na sześćdziesiąte urodziny matki.Przyglądając się swej żonie Will Sandaleros ujrzał biegnące od nosa do ust ostre bruzdy i zdał sobie sprawę, że cierpienie może odcisnąć takie samo piętno jak starość.- Jenny - odezwał się łagodnie - daj jej trochę czasu.Przeżyła straszny szok, a przecież to jeszcze dziecko.Nie pamiętasz już siebie w jej wieku?Jennifer zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem.- Miri nie jest taka jak my.- Nie, ale.- Nie chodzi tylko o Miri.Ricky także nie chce ze mną mówić.Will odstawił filiżankę.- Ricky zawsze był trochę za mało stanowczy jak na Bezsennego.Trochę za słaby.Zupełnie jak jego ojciec.A Jennifer dodała, jakby to miało starczyć za odpowiedź:- Ricky i Miri będą musieli uznać to, czego nie potrafił zrozumieć Richard: że pierwszym obowiązkiem społeczeństwa jest ochrona własnych praw i kultury.Jeśli nie łączy nas ta wspólna chęć, ten właśnie patriotyzm, nie jesteśmy niczym innym jak tylko zbiorem przypadkowych ludzi, którzy żyją akurat w tym samym miejscu.Azyl musi się chronić.Szczególnie teraz.- Szczególnie teraz - zgodził się Will.- Daj jej trochę czasu, Jenny.W końcu to twoja wnuczka.- A Ricky to mój syn.- Jennifer wstała, podnosząc ze stołu tacę z serwisem do herbaty.Nie patrzyła na męża.- Will?- Tak?- Załóż dozór w biurze Ricky’ego i w pracowni Mirandy.- Nie możemy.W każdym razie nie u Miri.Superbystrzy eksperymentowali z systemami.Wszystko, co zaprojektował Tony, jest nie do przejścia.W każdym razie nie dla nas i nie bez pozostawienia oczywistych śladów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]