[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko inne znikło i patrzyli na siebie, jakby tylko co przyjechali do domku po kilkudniowej rozłące.- Sybille, Chryste, to już prawie tydzień.- Carl przeszedł przez pokój i porwał ją w ramiona.- Boże, jak ja za tobą tęskniłem -powiedział.Do Bożego Narodzenia, wśród nieustannych przyjęć, i w domu pełnym gości, Carlton i Valerie prawie ze sobą nie rozmawiali.Carlon był spięty i zamknięty w sobie, zle sypiał, jadał nieregularnie, i przekonywał sam siebie, że ich szalony tryb życia nie pozwoliValerie tego dostrzec.Ale ona zauważyła wystarczająco dużo, by wystawić na próbę jego zmienne usposobienie więcej niż raz zariimdała mu spokój.Była zbyt zajęta, prowadząc dom i zabawiając gości, aby dalej badać sprawę.Domyśliła się, że nawiązał z kimś romans- kilka razy okazał się nieostrożny, gdy opowiadał o wyprawach na Manhattan, a były też inne poszlaki - ale nie wiedziała, z kim, ani niechciała znać nazwiska.Mieli dużo innych spraw do omówienia, poczynając od ich małżeństwa.Gdyby tylko znalezli na to czas,pomyślała.Ostatnio najczęściej rozmawiali o tym, kiedy zacznie się następne przyjęcie.Carlton obserwował, jak Valerie zamyka się w sobie i wpadł w panikę.Gdyby się rozgniewała na niego z jakiegoś powodu, mogłabygo wyrzucić albo zażądać rozwodu, co wymagałoby ujawnienia stanu ich finansów.Nawet jeśli byliby nadal małżeństwem, a nie czułasię z nim już związana, mogła zadecydować, że sama woli kierować swymi finansami.Strach obezwładniał Carltona w miarę jak dniupływały, a on i Valerie oddalali się od siebie.A potem przyjechała z wizytą jej matka i wydało mu się, że knują coś wspólnie,obserwując go podejrzliwie.Któregoś dnia przyskrzynią go i zażądają finansowego sprawozdania, mógł sobie wyobrazić całą tęrozmowę.Jego panika rosła, więc kiedy na dzień przed świętami Valerie powiedziała, że chciałaby wyjechać z nim na trochę, nie zrozumiał oco jej chodzi.- Nie chcesz tu spędzić Bożego Narodzenia? Dlaczego? Co ci tu nie odpowiada?- Nic, jeśli bylibyśmy sami.Jestem zmęczona walką z tłumem i chcę trochę czasu spędzić z tobą, Carl.Myślę, że potrzebny jest namodpoczynek od farmy i od wszystkiego.- Nie możemy wyjechać, powiedzieć wszystkim.- Wiem, teraz jesteśmy uziemieni.Ale chcę się gdzieś wybrać w pierwszych dniach nowego roku.Tylko we dwoje.Zastanowił się.- Chyba to będzie możliwe, jeśli nie zaraz po pierwszym, to najpózniej w połowie stycznia.- Nie - oświadczyła stanowczo.- To nie wystarczy.Nie chcę czekać.Potrzebujemy tego, Carl, i wiesz o tym.Wzruszył ramionami.Nie mógł się stąd ruszyć.Musiał pilnować Sybillei wiedzieć, co się dzieje.- Możemy pojechać do Nowego Jorku, jeśli chcesz.Wpadałbym co jakiś czas do biura, a resztę czasu spędzalibyśmy na kolacjach i wteatrze ze Stevensonami, Gramsonami i.- Carl, powiedziałam: sami.Nigdy do niczego nie dojdziemy, jeśli będziesz upierał się przy wydawaniu przyjęć, gdziekolwiek sięznajdziesz.Albo nasze małżeństwo jest tego warte, albo nie.I nie zamierzam czekać, by się o tym przekonać.To były słowa, których najbardziej się obawiał.- Na litość boską, oczywiście, że jest.O co ci chodzi, Val? Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko mi nie groz.Jej brwi uniosły się.- Nie groziłam, mówiłam, że nie mam zamiaru czekać miesiącami, aby porozmawiać.Powiedziałam ci, czego chcę: pojechać gdzieś,gdzie będzie spokojnie, bez tłumu przy każdym posiłku, poznawać się na nowo, kochać i nie myśleć o reszcie świata.Nie wydaje mi się,że to tak wiele, możesz to nazwać prezentem noworocznym.Carlton przytulił ją, tak aby nie mogła widzieć jego twarzy.- To brzmi cudownie.Gdzie chcesz pojechać?- W góry.Jak ci się to podoba?- Bardzo - odparł po krótkim wahaniu.- Zwłaszcza, jeśli będziesz szczęśliwa.Wyjedziemy zaraz po pierwszym.- Jego ramionazacisnęły się mocniej.- Tydzień w Adirondacks, z dala od reszty świata.18Dom stał nad stanowiącym ich własność niewielkim jeziorem o parę mil od Lake Placid, na skraju sosnowego lasu, a szerokaweranda wychodziła na wąski pas plaży.Zbudowany z wielkich bali, o wysokim, stromym dachu i szerokich kamiennych kominkach,miał trzy sypialnie i Carlton zapełnić zdołał dwie z nich gośćmi, których zebrał.- Alex i Betsy Tarrantowie pytali, czy mogliby przyjechać i nie umiałem odmówić - wyjaśnił Valerie, gdy wyjeżdżali na lotnisko.-Nie będą nam wchodzić w drogę, poza tym zawsze ich lubiłaś.Valerie nigdy nie przepadała za Betsy, pominęła to jednak milczeniem.- Miało być nas tylko dwoje - zauważyła spokojnie.- Wiem, Val, przykro mi.Tak się złożyło.Nie będziemy zwracać na nich uwagi.Mogą się zająć sobą sami.Nie odpowiedziała.Podczas lotu do Lake Placid posadziła Alexa z przodu obok Carltona, a sama usiadła z Betsy, pozwalając jejopowiadać o sobie.Powinna była przewidzieć, że tak się stanie.Carlton nigdy nie lubił spokojnych podróży, jeśli mógł, zawsze otaczałsię towarzystwem, nawet podczas weekendów w Waszyngtonie czy Nowym Jorku.Nie było powodu, by sądzić, że zaprosił Tarrantów,bo był zdenerwowany, aczkolwiek wydawał się bardziej roztargniony i kapryśny niż kiedykolwiek.Po prostu taki miał styl bycia.Apoza tym, powiedziała sobie, jak na Carltona to była wyjątkowo nieliczna grupa.I tak pozostanie mnóstwo czasu na rozmowy.Wylądowali na lotnisku w Lake Placid i pojechali do domu Wagoneerem, jaki trzymali tam na stałe.Valerie omówiła sprawęposiłków z gospodynią, która mieszkała w Lake Placid, Carlton i konserwator przeszli się po domu, rozmawiając o drobnym przeciekudachu i pękniętej rurze, która została naprawiona tydzień wcześniej.Tarrantowie zajęli duży pokój z tyłu napiętrze, Valerie i Carlton rozpakowali rzeczy w głównej sypialni na parterze.Potem Carlton znikł w swoim gabinecie, małym pokojusąsiadującym z sypialnią.Tego dnia i następnego pracował tam, za zamkniętymi drzwiami.Wypychał Valerie i pozostałych na spacery czy narty, albo naprzejażdżkę skuterami śnieżnymi wokół jeziora.- Dołączę do was, jak tylko będę mógł - obiecał w piątek rano.Siedział za swoim biurkiem, z głową wspartą na ręku.- Przepraszam,Val, wkrótce pójdziemy gdzieś we dwoje.Może dzisiaj trochę pózniej.- Zostajesz sam - odpowiedziała chłodno.- Zabieram Tarrantów do miasta na cały dzień i wrócimy dopiero na kolację.Bardzoutrudniasz załatanie naszego małżeństwa, Carl, jeżeli ty.- Załatanie? Nie potrzebujemy nic łatać, jest nam świetnie.Byłem zajęty, nie poświęcałem ci dostatecznie dużo uwagi, wiem o tym,ale to nic nie znaczy, Chryste, Valerie, czy musisz robić problem zawsze, kiedy mam coś na głowie? Gdyby każda para, która nie spędzaza wiele czasu razem.- Och, daj spokój - ucięła niecierpliwie.Wzruszył ramionami, wciąż opierając głowę na ręku, a po chwili Valerie pochyliła się ipocałowała go w policzek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]