[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten pan KirÅ‚o taki przyjemny.jakzagawÄ™dzi siÄ™ z nim, pewno o lekarstwie zapomni.Która godzina, Justynko? Trzeba biedaczcedać tej mikstury, bo jeszcze znowu duszenie schwyci.A ja i zapomniaÅ‚am, o Boże!Drżącymi rÄ™kami, żółtsza niż kiedy i od pÅ‚aczu zaczerwieniona, warkocz i kokardÄ™ na gÅ‚owiepoprawiaÅ‚a i machinalnie już osuwaÅ‚a brzeg stanika, aby biaÅ‚Ä… i ksztaÅ‚tnÄ… szyjÄ™ lepiej odsÅ‚onić.Potem za bolÄ…cÄ… gÅ‚owÄ™ chwytajÄ…c siÄ™, na zapomnienie siÄ™ swoje wyrzekajÄ…c, nad chorÄ…, o którejzapomniaÅ‚a, użalajÄ…c siÄ™, z pokoju wybiegÅ‚a.Marta podniosÅ‚a siÄ™ wtedy znad stosu bielizny,którÄ… już przeliczyÅ‚a, i na siedzÄ…cÄ… u okna JustynÄ™ popatrzaÅ‚a. Cóż? ozwaÅ‚a siÄ™ winszujÄ™! Może ciÄ™ Å›wietny los spotka.Ten Różyc, sÅ‚owo honoru, musibyć uczciwym czÅ‚owiekiem, kiedy naprawdÄ™ żenić siÄ™ myÅ›li z biednÄ… dziewczynÄ….CieszÄ™ siÄ™,życzÄ™, winszujÄ™.Z rozjaÅ›nionego jej czoÅ‚a i mniej niż zwykle ostrego spojrzenia widać byÅ‚o, że cieszyÅ‚a siÄ™naprawdÄ™.Jednak ku drzwiom idÄ…c, znowu oburkliwie i z ironiÄ… rzuciÅ‚a: Nie melancholizuj tylko i nie kapryÅ›, ale Panu Bogu dziÄ™kuj, bo jeżeli ciÄ™ ten Różycwezmie, nie bÄ™dziesz miaÅ‚a nigdy szczęścia zrobić siÄ™ cholerÄ… albo synogarlicÄ….Cholera,uważasz, to ja, a synogarlica to Teresa.Z tymi sÅ‚owami z pokoju wyszÅ‚a.Justyna u otwartego okna siedzÄ…c naprawiaÅ‚a swojÄ…znoszonÄ… sukniÄ™.Od dawna robiÅ‚a to zawsze sama, starajÄ…c siÄ™ jak najmniej usÅ‚ugi potrzebować ikogokolwiek sobÄ… zajmować.Ale teraz igÅ‚a wypadÅ‚a z jej palców.Lepiej od wszystkichwiedziaÅ‚a ona, że w wieÅ›ci przez KirÅ‚Ä™ przywiezionej wiele byÅ‚o prawdy.W czasie ostatnichodwiedzin Różyca zajmowanie siÄ™ niÄ… mÅ‚odego pana zaprawione byÅ‚o tym uszanowaniem i tÄ…badawczoÅ›ciÄ…, z jakimi mężczyzna zbliża siÄ™ do kobiety, wzglÄ™dem której tworzy poważnezamiary.Może wiÄ™c być, że lada dzieÅ„ zÅ‚oty owoc z czarodziejskiej jabÅ‚oni szczęścia spÅ‚ynie jej128do rÄ…k.MyÅ›lÄ…c o tym nie wyglÄ…daÅ‚a jednak na szczęśliwÄ….Z pobladÅ‚Ä… cerÄ…, zmarszczonymczoÅ‚em i zesztywniaÅ‚ymi rysami wydawaÅ‚a siÄ™ znowu daleko starszÄ…, niż byÅ‚a.We wzroku jejtkwiÅ‚o uparte, naprężone, bolesne pytanie.ZadawaÅ‚aż je sercu swemu, przeszÅ‚oÅ›ci swej czyprzyszÅ‚oÅ›ci? Chwilami widać byÅ‚o, że przez wÅ‚asne myÅ›li czuÅ‚a siÄ™ upokorzonÄ…: rumieÅ„ce poczole jej przepÅ‚ywaÅ‚y i opuszczaÅ‚y siÄ™ w dół powieki.Może wstydziÅ‚a siÄ™ wÅ‚asnych wahaÅ„ inamysłów.Wypadkiem oczy jej spotkaÅ‚y siÄ™ z leżącÄ… na stole niewielkÄ… książkÄ…, którejkosztowna okÅ‚adka poÅ‚yskiwaÅ‚a dwoma wyzÅ‚oconymi literami: Z.K.Wczoraj książkÄ™ tÄ™ wraz zmaÅ‚ym, pachnÄ…cym listem przywiózÅ‚ dla niej posÅ‚aniec z Osowiec.Przysunęła jÄ… ku sobie,wyjęła z niej pachnÄ…cÄ…, cieniutkÄ… kartkÄ™ i chmurny wzrok powoli przesuwaÅ‚a po okrywajÄ…cym jÄ…piÅ›mie:PrzestaÅ‚aÅ› lubić muzykÄ™, Justyno, ale może jeszcze kochasz poezjÄ™.Czy jeszcze cokolwiek lubkogokolwiek kochasz? Cóż staÅ‚o siÄ™ z tÄ…, którÄ… niegdyÅ› nazywaÅ‚em mojÄ… iskrÄ… i moim Å›wiatÅ‚emksiężyca? Jakie ty piÄ™kne, Justyno, miaÅ‚aÅ› niegdyÅ› zapaÅ‚y i marzenia! Teraz spotykam istotÄ™zimnÄ… i trzezwÄ…, z pospolitoÅ›ciÄ… życia pogodzonÄ…, z prawami Å›wiata liczÄ…cÄ… siÄ™ i zapytujÄ™: costaÅ‚o siÄ™ z tamtÄ…? PróbujÄ™ wskrzesić ciÄ™, dawna Justyno moja! Wez do rÄ™ki tÄ™ książkÄ™, idz dograbowej altany, czytaj i wspominaj! Może we wspomnieniach choć na chwilÄ™ dla ciebie zmartwych powstanÄ™, może ciÄ™ one skÅ‚oniÄ… do przebaczenia, może zapragniesz, aby znowu, jakdawniej, oczy nasze razem na tych kartach spoczywaÅ‚y.Czy pamiÄ™tasz, Justyno, czy pamiÄ™tasz?Pozwól mi kiedy dÅ‚ugo sam na sam z tobÄ… porozmawiać.WytÅ‚umaczÄ™ ci zagadkÄ™ megozÅ‚amanego życia, a wtedy zrozumiesz, że duszom naszym wolno zawsze do siebie należeć.O, nielÄ™kaj siÄ™! Ja duszy tylko twojej pragnÄ™, ale o niÄ…, jak o swÄ… dawnÄ… wÅ‚asność, nigdy upominać siÄ™nie przestanÄ™.GdybyÅ› wiedziaÅ‚a, jak gÅ‚Ä™boko i bez ratunku jestem nieszczęśliwy!ZygmuntCzy pamiÄ™taÅ‚a? Mocna, prawie trujÄ…ca woÅ„ wspomnieÅ„ biÅ‚a jej do gÅ‚owy z tej maÅ‚ej książki,którÄ… dawniej tyle razy trzymali oboje, jakby jej ciężar wspólnych ich siÅ‚ wymagaÅ‚, z gÅ‚owami kusobie pochylonymi, z oczami utkwionymi w te francuskie wiersze, tam, u koÅ„ca ogrodu, wgrabowej altanie.Czy pamiÄ™taÅ‚a? Każdy wiersz, każdy niemal wyraz tej książki byÅ‚ dla niej nibyzmartwychwstajÄ…cym sÅ‚owikiem: Oczy jej zachodziÅ‚y Å‚zami i pierÅ› podnosiÅ‚a siÄ™ wysoko, gdyzobaczyÅ‚a dwa wiersze silnie niebieskim ołówkiem podkreÅ›lone:Je viens de m incliner, madame, devant vous,Mon orgueil tout entier est encore à genoux*.Dwie jej Å‚zy upadÅ‚y na dwa te wiersze.Wyobraznia ujrzaÅ‚a go klÄ™czÄ…cego przed niÄ… i z dumÄ…u jej stóp zÅ‚ożonÄ… pokornie jej tÅ‚umaczÄ…cego zagadkÄ™ swego życia i ich rozÅ‚Ä…czenia.PrzerzuciÅ‚akilka kartek i czytaÅ‚a znowu:Aimer c est douter d un autre et de soi-même,C est se voir tour à tour dédaigné et trahi*.Tym razem wiersze te uderzyÅ‚y w niÄ… czymÅ› innym niż wspomnienie.Oczy jej oschÅ‚y,podniosÅ‚a gÅ‚owÄ™, myÅ›laÅ‚a.Nie, nie! kochać nie jest to wÄ…tpić o sobie i o drugich ani czuć siÄ™gardzonÄ…, zdradzanÄ….Nie jest to przede wszystkim plamić siÄ™ i krzywdzić! Kochać to ufać i wdwa serca na raz spoglÄ…dać jak w czyste zwierciadÅ‚a, razem iść drogÄ… dÅ‚ugÄ… i czystÄ…, a u jej*J e v i e n s d e m i n c l i n e r.(franc.) kÅ‚aniam siÄ™ kornie pani, przed tobÄ… caÅ‚a moja duma jest jeszcze nakolanach.*A i m e r c e s t d o u t e r.(franc.) kochać to wÄ…tpić o kimÅ› drugim i o sobie samym, widzieć siÄ™ kolejnowzgardzonym i zdradzonym.129koÅ„ca móc dwa swe imiona wypisać zÅ‚otem przywiÄ…zania niezÅ‚omnego i zwyciężonych wspólniepostrachów życia. Jan i Cecylia!Dwa te imiona Justyna prawie gÅ‚oÅ›no wymówiÅ‚a, książkÄ™ Musseta* porywczym prawieruchem zamknęła i powstaÅ‚a.Wszystko na Å›wiecie mówić umie.WymowÄ™ swÄ… posiadajÄ… takżezapachy.Wielka wiÄ™z polnych roÅ›lin, która w prostym naczyniu z polewanej gliny staÅ‚a na stole,zapachem swym napeÅ‚niaÅ‚a pokój.Justyna rozgarniać zaczęła splÄ…tane ze sobÄ… Å‚odygi i kwiaty.Zrana Benedykt KorczyÅ„ski, chorobÄ… żony przelÄ™kniony i stroskany, wysÅ‚aÅ‚ jÄ… w pole zzapytaniem do rzÄ…dcy o ilość zebranych na dzisiaj żeÅ„ców.Wrócić mogÅ‚a w kwadrans, wróciÅ‚apo paru godzinach.SpÄ™dziÅ‚a je na zielonych miedzach roÅ›liny te zrywajÄ…c.Zawsze je lubiÅ‚a, alenie znaÅ‚a nazw ich ani dziejów.Teraz każdÄ… z nich nazwać mogÅ‚a po imieniu, powiedzieć, kiedyrozkwita i w jakich dniach póznego lata lub jesieni znika z ziemi, którÄ… stroiÅ‚a.Czy podobna, abyten sÅ‚uszny, zgrabny chÅ‚opak z bÅ‚Ä™kitnymi jak turkusy oczami, który, gdy nadchodziÅ‚a, wiÄ…zaÅ‚ wsnopy zżęte zboże, mógÅ‚ czegokolwiek jÄ… nauczyć? Jednak nauczyÅ‚.DÅ‚ugo razem chodzÄ…c pomiedzach i ukÅ‚adajÄ…c ten bukiet, bardzo do różnobarwnej miotÅ‚y podobny, nieustannie ze sobÄ…rozmawiali, nie o sobie jednak, tylko o tej naturze, której wtedy wydawali siÄ™ wolnymi iszczęśliwymi dziećmi.Teraz Justyna pamiÄ™ta caÅ‚Ä… tÄ™ lekcjÄ™ wziÄ™tÄ… z tak rumianych, a takprzecież niekiedy wzruszonych ust Jana Bohatyrowicza.Ta delikatna Å‚odyżka z mnóstwemtrójkÄ…tnych i w przedziwne fugi* wyrzniÄ™tych wisiadeÅ‚ek u szczytu to drżączka, która rÄ™kÄ…ludzkÄ… poruszona wydaje siÄ™ żywÄ…, trwożliwÄ… istotÄ….A to lenek kukawki, szorstki i twardy, zszafirowym kwiatkiem sÅ‚użącym do uÅ›cieÅ‚ania gniazda miÅ‚emu ptakowi wiosny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]