[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak naprawdę są to jedynie po-ronione płody różnych domorosłych uczniów czarnoksiężników.Nikt mojej klasynie marnowałby czasu na takie śmieci.Chaos jednak, jak już się przekonaliście,pozbawiony jest gustu i dobrego smaku.Za to Aad ma tego aż w nadmiarze.Ostatecznie okazało się, że wędrówka była o wiele łatwiejsza, niż na początkusądzili.Cieliste gałęzie dawały się bez trudu rozsunąć na boki i tylko czasemjakiś strączek usiłował przywrzeć zmysłowo do czyjegoś ramienia lub twarzy,a szklistozielone pnącza kwapiły się do obejmowania przechodniów niczym całypułk kochanków.Wszystko to jednak nie było nazbyt ożywione, widać Chaos niekontrolował na bieżąco tych tworów i Fallogard szybko posuwał się naprzód.Trwało to do chwili, gdy nagle, bez ostrzeżenia, dżungla straciła organicznycharakter.Stała się krystaliczna.Blade światło w tysiącu odcieni padało przez pryzmaty tworzące dach lasu,odbijało się od krystalicznych liści i spływało po pniach.Niemniej Fallogard na-dal parł przed siebie, bowiem kryształy dawały się odkształcać równie łatwo jakprzedtem gałęzie. A to pewnie jest dzieło Aadu, co? spytała Charion Elryka. Tak zwanesterylne piękno? Chyba gotów byłbym się zgodzić. mruknął Elryk przyglądając sięuważnie sposobom, w jakie światło przedzierało się przez roślinność, by osta-tecznie zalać poszycie lasu powodzią kolorów.Można by sądzić, że brodzi siępo kolana w strumieniu ciemnych ametystów, rubinów i szmaragdów.Barwy teudzielały się też skórze wędrowców, tak że Elryk po raz pierwszy nie różnił sięniczym od swych towarzyszy, bowiem wszyscy byli teraz kolorowi aż do bóluzębów i niestrawnie wręcz śliczni.W końcu dotarli do wielkiej jaskini wypełnio-nej chłodnym, srebrzystym blaskiem.Gdzieś w dali słychać było szum wody, alepoza tym panowała cisza tak głęboka, jaka zdarza się jedynie w Tanelorn.Fallogard Phatt zatrzymał się i skinął na bratanicę, by opuściła lektykę nasłodko pachnące mchy podłoża pieczary. Weszliśmy w strefę, gdzie ani Aad, ani Chaos nie mają nic do powiedzenia.Tutaj rządzić musi chyba Równowaga.Tutaj znajdziemy Koropitha i tutaj poszu-kamy trzech sióstr.Nagle, gdzieś spod oświetlonego blaskiem zachodzącego słońca stropu jaski-ni, gdzie musiała znajdować się jakaś galeryjka, dobiegł ich odległy głos: Co za banda kretynów! Pospieszcie się! Dalej, żywo! Gaynor tu jest! Po-rwał już siostry!Rozdział 2Znów z Różą; dalsza radość rodziny; Gaynor odparty; nareszcie udaje sięodnalezć trzy siostry; kolejna nieoczekiwana odmiana losu. Koropith, fiołeczku kochany! Radości oczu moich! Fallogard zadarłgłowę, by przez smugi światła dojrzeć syna na zarosłych zielenią i pachnącymikwiatami skalnych galeriach, wyciągnął nawet ku niemu rękę. Szybko, tato! Chodzcie wszyscy! Tu jestem! Nie może mu się udać! głoschłopca brzmiał czysto jak szmer górskiego zródła, ale ton był zdesperowany.Elryk odnalazł wykute w kamieniu stopnie wijące się aż pod sam strop i nienamyślając się, ruszył w górę, pociągając za sobą Fallogarda i Charion, Wheldra-ke został zaś starszej pani do ochrony i towarzystwa.W jaskini panowała wciąż atmosfera chłodnego spokoju, gdy dysząc ciężko,Fallogard dostrzegł coś na kształt naturalnej katedry, zupełnie jakby Bóg umie-ścił ją tutaj nam wszystkim za przykład do naśladowania (z usposobienia, jaki z wychowania, ojciec rodziny był monoteistą).Gdyby nie ponaglające krzy-ki chłopca, Fallogard najpewniej przystanąłby, gotów podziwiać i kontemplowaćpiękno tego miejsca. Tam jest! Teraz już dwoje! krzyknął enigmatycznie z dołu Wheldrake. Już prawie jesteście! Ostrożnie, kochana! Uważaj na nią, ojciec!Charion nie potrzebowała przewodnika ni pomocy.Pewnym krokiem, z mie-czem w dłoni deptała Elrykowi po piętach i gdyby nie mizerna szerokość scho-dów, chętnie by go przegoniła.Doszli do galerii, której ściana uformowana była z czegoś na kształt żywopło-tu gęsto rosnącego od strony urwiska i wyraznie zasadzonego tutaj w roli wysokiejbalustrady.Elryk zdumiał się nad artystycznym wyrafinowaniem żyjących tu nie-gdyś ludzi.Czy przetrwali zbliżanie się Chaosu? A jeśli tak, to gdzie teraz byli?Zciany galerii rozbiegły się na boki, ukazując wejście do sporego tunelu.I tam właśnie stał mocno podekscytowany niedawną wizją Koropith Phatt,cały przy tym radosny, że znów dane jest mu ujrzeć ojca i kuzynkę. Szybko, tato! Gaynor ją wykończy, jeśli się nie pospieszymy! I nie tylkoją, każdego może teraz załatwić!143Nie czekając ruszył naprzód, przystanął, oglądając się, czy biegną za nim,i z krzykiem pognał dalej.Wyrósł w ostatnim czasie i jakby nieco wychudł, zapo-wiadał się na mężczyznę równie kanciastego i szczupłego jak ojciec.Cała grupaprzemykała przez pełne zielonego blasku galerie, ciche komnaty, szeregi pokoiz oknami wychodzącymi na ogrom jaskini, a wszystko to wyraznie opuszczone.W biegu poznawali całe, rozległe miasto wykute w skale wraz ze schodami i ko-rytarzami, miasto stworzone niegdyś przez wyraznie cywilizowanych ludzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]