[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z włazu na pokładzie pirackiej jednostki wysypali się następni łowcy z nożami do oprawiania wielorybów w dłoniach, wyraźnie rozradowani perspektywą ichużycia.Elryk przeklął się za głupotę i zaczął się cofać, uważnie strzelając oczami na boki w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki.Napastnicy wyglądali na ludzi, którzy nie dość, że lubią swoje zajęcie, to jeszcze są entuzjastami dobrej roboty.Wyraźnie zamierzali zająć się Elrykiem meto-dycznie i po kolei.Pierwszy zamachnął się na próbę nożem.Szerokie, zakrzywione ostrze zaświszczało w parnym powietrzu.Byli już prawie przy Elryku, gdy skądś z góry dał się słyszeć niski skowyt.Czyżby ropucha wspięła się aż tutaj, niezauważona? Gdy spojrzał jednak, dostrzegł rosłego, warczącego psa, którego srebrzysta sylwetka jarzyła się w ciem-106ności.Zwierzę skoczyło do gardła najbliższemu piratowi, zamieniając go po chwili w krwistą miazgę.Rozdymając nozdrza, bestia spojrzała za uciekającą resztą łowców.Elryka nie obchodziło w tej chwili, jakiej proweniencji jest jego zbawca, w pędzie zatem rzucił jedynie podziękowanie szczekliwemu i spojrzał za burtę, by przekonać się, jak radzą sobie pozostawieni na dole towarzysze.Radzili sobie nie najgorzej, Charion właśnie dokańczała kolejnego pirata.Nieliczni teraz, żywi jeszcze łowcy, rzucili się w panice za burtę.Stercząca na burcie ropucha nie spuszczała z nich oczu, pies tymczasem zniknął.Khorghakh wahał się wciąż, aż skądś z ciemności doleciał ożywiony głos Gaynora:— Teraz, ropucho! Teraz, kochana, możesz się pożywić!Nieco później, gdy jedynym śladem po piratach była płonąca w ciemnościCiężkiego Morza sylwetka statku i gdy ociężała ropucha chrapała zadowolona w swojej klatce, Charion usiadła ze skrzyżowanymi nogami obok klatki, jakby bliżej być chciała istoty tak potężnej, Elryk zaś krążył po pokładzie i szukał swojego miecza.Nie mógł wciąż uwierzyć, że dobrowolnie rozluźnił chwyt i pozwolił ostrzuspaść wraz z ofiarą.Zawsze, gdy w przeszłości zdarzało mu się stracić na chwilę kontakt z bronią, Zwiastun Burzy sam wracał do niego.Coraz mocniej podejrze-wając, że miecz musiał chyba zostać skradziony przez jakąś tajemną moc, nie przerywał jednak poszukiwań.Przetrząsał wszystkie mroczne zakamarki statku wiedząc dobrze, że runiczne ostrze nie opuściłoby go dobrowolnie.Wróciłoby własnym przemysłem.Tymczasem okazało się, że pochwa też gdzieś wsiąkła, a to mogła już być jedynie robota złodzieja.Elryk rozglądał się także za psem, który pojawił się nagle i równie raptownie zniknął.Kto z załogi mógł trzymać psa? A może zwierzę było z tamtego statku? Lub, jak ropucha, przybyło z morza i skorzystało z okazji do zemsty?Mijając jedną z kabin na dziobie, usłyszał zza drzwi znajome pomrukiwanie.Kabina należała do Gaynora.Zdumiony i zaniepokojony Elryk, przystanął na ko-rytarzu i nastawił ucha.Żaden śmiertelnik nie mógł bezkarnie wziąć w dłoń Zwiastuna Burzy, szczególnie, jeśli miecz wchłonął tuż przedtem tyle energii.Jakimi zatem mocami rozporządzał Książę Przeklęty?Elryk cofnął się cicho do drzwi kabiny, za którymi panowała teraz cisza.Nie były jednak zamknięte.Gaynor nie przejmował się potencjalnymi zamachami ze strony istot śmiertelnych.Odczekawszy jeszcze chwilę, Elryk pchnął drzwi, prowokując powstanie mi-niaturowego, posykującego huraganu światła.Nim minęła jednak sekunda zawie-ruchy, Gaynor stał już w pełnym rynsztunku, poprawiając rękawicą hełm.W drugiej ręce trzymał runiczne ostrze, pulsujące wzorami i wyraźnie zdumione takim 107obrotem sprawy.Albinos zauważył wszakże, że książę nie jest w stanie utrzymać Czarnego Miecza nieruchomo i że cały się trzęsie.Elryk wyciągnął dłoń ku broni.— Nawet ty, Książę Przeklęty, nie możesz zawładnąć tym mieczem.Czy nierozumiesz, że stanowi on ze mną jedność? Że jesteśmy jak bracia? I że mamy jeszcze krewniaka, którego możemy wezwać w potrzebie.Zapewniam cię, że potężny to krewniak.Czyżbyś nie rozumiał istoty tego miecza, książę?— Tyle tylko wiem, co słyszałem w legendach — westchnął Gaynor.—Chciałem sam to sprawdzić.Czy zechciałbyś pożyczyć mi ten miecz, książę?— Równie dobrze mógłbyś prosić mnie, bym pożyczył ci rękę lub nogę.—Albinos ponownie zażądał gestem zwrotu swej własności.Gaynor jeszcze się wahał.Przyjrzał się runom, sprawdził wyważenie, aż znów ujął broń w obie dłonie.— Nie lękam się twojego miecza, Elryku.— Najpewniej nie ma on dość siły, by cię zabić, bo tego pragniesz najbardziej, prawda? Mógłby jednak wypić twą duszę i zatrzymać w sobie, a tego chyba raczej nie pożądasz?Nie poddając się jeszcze, Gaynor przesunął stalą rękawicy po ostrzu.— Ciekawe, czy ożywia go moc Antyrównowagi?— Nigdy nie słyszałem o czymś takim — odparł Elryk, przypasując pochwęz powrotem do pasa.— Podobno jest to siła bardziej jeszcze ambitna niż najpotężniejsi bogowie.Bardziej niebezpieczna przy tym, okrutniejsza i skuteczniejsza niż cokolwiek w multiwersum.Podobno dość ma siły, by jednym, potężnym uderzeniem zmienić wszystkie prawa multiwersum, całą jego naturę.— Wiem tylko, że Los połączył trwale to ostrze i mnie.Splótł nasze prze-znaczenia.— Elryk rozejrzał się po skromnie urządzonej kabinie Gaynora.—Mało obchodzą mnie problemy kosmologiczne, mam raczej przyziemne pragnie-nia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]