[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiatr rozwiewał długie, piękne włosy wokół jego twarzy, a on uśmiechał się do przyjaciela.- Tak, wszystkich nas zmiecie z pokładu do morza!I wówczas, jakby w odpowiedzi na ich słowa, statek zaczął nagle przyśpieszać.Jednocześnie kołysał się mocno na boki, jakby pochwyciły go potężne wiry.Sternik zbladł i naparł na dźwignię, usiłując odzyskać panowanie nad statkiem.Rozległ się krótki, straszliwy krzyk i jeden z żeglarzy runął z najwyższej rei głównego masztu, uderzając ciężko ciałem o pokład.Usłyszeli trzask łamanych kości.Okręt zakołysał się jeszcze raz czy dwa, po czym niepokoje ustały i popłynęli dalej.Elryk popatrzył na leżącego u jego stóp żeglarza.Radosny nastrój uleciał nagle.Zacisnął dłonie w czarnych rękawicach na poręczy burty.Zwarł mocne zęby, purpurowe oczy rozbłysły ponuro, a wargi wykrzywiły się, jakby drwił sam z siebie.- Jakim jestem głupcem! Jakim głupcem jestem, że tak prowokuję bogów!Choć okręt poruszał się prawie tak szybko jak poprzednio, ciągle wydawało się, że coś go powstrzymuje.Zupełnie jakby słudzy Grome’a niczym skorupiaki w morzu uczepili się jego dna.Wokół siebie - w powietrzu i w szumie drzew, między którymi przepływali - Elryk wyczuwał coś szczególnego.Czuł coś w falowaniu traw, zarośli i kwiatów.Coś czaiło się w ciężarze skał i w nachyleniu wzgórz.„I wiedział, że czuje obecność Grome’a Władcy Powierzchni Ziemi, Grome’a z Krainy Pod Korzeniami; Grome’a, który pragnął posiadać to, co niegdyś dzielił ze swym bratem, co mieli uczynić symbolem swojej jedności i o co potem walczyli.Gronie pragnął gorąco, by Okręt, Który Żegluje Ponad Lądem i Morzem wrócił do niego.I Elryk, spoglądając na przesuwającą się w dole czarną ziemię, poczuł nagle strach.ROZDZIAŁ 7KRÓL GROMEDotarli wreszcie do morza.Statek zsunął się do wody.Z każdą chwilą nabierał szybkości, aż Melniboné znikło w tyle.Przed nimi ukazały się gęste kłęby pary, jaka zawsze unosiła się nad Wrzącym Morzem i Elryk uznał, że nawet czarodziejskim statkiem niebezpiecznie byłoby zapuszczać się nad te osobliwe wody.Zawrócili więc i skierowali się ku brzegom Lormyru, by zatrzymać się na jego zachodnim wybrzeżu, w porcie Ramasaz.Lormyr było najspokojniejszym państwem wśród Młodych Królestw i Elryk wybrał ten właśnie port, wiedząc, że barbarzyńcy, z którymi niedawno walczył, niemal na pewno nie pochodzili stąd.Tamci przypłynęli prawdopodobnie z południowego wschodu, z kraju położonego na krańcach kontynentu za Pikaraydem.Lormyrianie pod rządami swego tłustego, ostrożnego króla Fadana nie ryzykowaliby nigdy udziału w wyprawie, która mogła zakończyć się klęską.Kiedy wpłynęli do Ramasazu, Elryk polecił, by zacumowano okręt i traktowano go tak samo, jak każdy inny.Przyciągał jednak powszechną uwagę swoją urodą, a mieszkańcy portu byli zdumieni, że to Melnibonéanie stanowią jego załogę.Melnibonéanie, jak Młode Królestwa długie i szerokie, nie byli lubiani.Jednakże ponieważ niechęci zawsze towarzyszył strach, Elryk i jego ludzie byli traktowani z respektem.W gospodach, do których wchodzili, obsługiwano ich godziwie, podając najlepsze jadło i wino.W jednej z największych tawern, noszącej nazwę Daleka Podróż i Bezpieczny Powrót do Domu, Elryk natrafił na gadatliwego gospodarza, który był dawniej rybakiem.Dobrze mu się wówczas powodziło, mógł więc kupić sobie tę gospodę.Znał nieźle najbardziej wysunięte na południe wybrzeże.Z pewnością bywał na ziemiach Oin i Yu, choć nie miał o nich dobrego zdania.- Zastanawiasz się, panie, czy mogliby zwoływać się na wojnę.- Uniósł brwi, zerkając na Elryka, po czym na dłuższą chwilę ukrył twarz w kubku z winem.Potrząsnął rudą głową, ocierając usta.- Muszą zatem szykować wyprawę przeciw wróblom! Oin i Yu trudno nawet nazwać państwami.Ich jedyne w miarę przyzwoite miasto to Dhoz-Kam.Dzielą je między siebie, bo w połowie leży na jednym brzegu granicznej rzeki Ar, w połowie na drugim.Resztę ziem Oin i Yu zamieszkują wieśniacy, równie pozbawieni dobrych manier i zabobonni, jak ubodzy.Nie ma wśród nich materiału na żołnierzy.- Czy słyszałeś coś o Melnibonéańskim zdrajcy, który zawojował Oin i Yu i zaczął uczyć tych wieśniaków, jak prowadzić wojnę? - Dyvim Tvar oparł się o szynkwas obok Elryka i pociągnął niewielki łyk wina z grubego kubka.- Ma na imię Yyrkoon.Książę Yyrkoon.- Czy to jego szukacie? - zainteresował się właściciel tawerny.- Sprzeczka między Książętami Smoków, co?- To nasza sprawa - odparł wyniośle Elryk.- Oczywiście, panowie.- Czy wiesz coś o wielkim zwierciadle, które kradnie ludzką pamięć? - zapytał po chwili Dyvim Tvar.- Magiczne zwierciadło.- Właściciel gospody odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się szczerze.- Wątpię, czy w całym Oin i Yu znalazłoby się jedno porządne lustro! Nie, panowie, myślę, że ktoś wprowadził was w błąd, jeśli obawiacie się, że może wam stamtąd grozić jakieś niebezpieczeństwo.- Bez wątpienia masz słuszność - powiedział Elryk, patrząc w swój kubek z nietkniętym winem.- Nie zaszkodzi jednak, jeśli sprawdzimy to sami; także dla dobra Lormyru.Ostrzeglibyśmy was, gdybyśmy znaleźli to, czego szukamy.- Lormyr nie musi się bać.Poradzimy sobie doskonale z każdą nierozważną próbą ataku stamtąd.Gdybyście jednak chcieli zobaczyć te kraje na własne oczy, musicie przez trzy dni płynąć wzdłuż wybrzeża, aż dotrzecie do wielkiej zatoki.Wpada do niej rzeka Ar, a po obu brzegach tej rzeki leży Dhoz-Kam.To podłe miasto, zwłaszcza jak na stolicę dwóch państw.Jej mieszkańcy są sprzedajni, brudni, i toczą ich rozliczne choroby.Na szczęście są też leniwi i nie przysparzają kłopotów, jeśli tylko trzyma się miecz przy sobie.Już po godzinie spędzonej w Dhoz-Kam zrozumiecie, że ci ludzie nie mogą stanowić groźby dla nikogo.O ile nie podejdą na tyle blisko, by zarazić was jakąś chorobą! - gospodarz znów roześmiał się głośno ze swego dowcipu.Gdy się uspokoił, dodał: - Może przerazić was jeszcze ich flota.Składa się mniej więcej z tuzina zaniedbanych łodzi rybackich, z których większość jest tak niezdatna do żeglugi, że ci barbarzyńcy odważają się łowić jedynie na płyciznach przy ujściu rzeki.Elryk odstawił kubek.- Dziękujemy ci, gospodarzu.- Położył na szynkwasie srebrną Melnibonéańską monetę.- Trudno będzie to rozmienić - zauważył chytrze właściciel gospody.- Ze względu na nas nie potrzebujesz tego rozmieniać - powiedział Elryk.- Dziękuję wam, panowie.Czy zechcielibyście spędzić tę noc w mojej gospodzie? Mogę ofiarować wam najwygodniejsze łóżka w Ramasazie.- Raczej nie - odparł Elryk.- Będziemy spać na pokładzie naszego okrętu, byśmy o świcie byli gotowi do drogi.Gospodarz patrzył bez słowa za wychodzącymi Melnibonéanami.Z przyzwyczajenia spróbował zgiąć monetę w zębach, oceniając jej wartość.Zaraz jednak wyjął ją z ust, wydało mu się bowiem, że poczuł na języku jakiś dziwny smak.Przyglądał się monecie, obracając ją na obie strony.Czy Melnibonéańskie srebro może być trucizną dla zwykłego śmiertelnika? Lepiej nie ryzykować.Wetknął pieniądz do sakiewki i podniósł kubki, które mężczyźni zostawili na szynkwasie.Nie znosił, by cokolwiek marnowało się w gospodzie, ale tym razem uznał, że rozsądniej będzie je wyrzucić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]