[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szkoda, ¿eS miê nie przywiód³ tu w godzinê nocn¹;Udrapowany p³aszczem siad³bym na ruinach,A ty byS mi o krwawych rozpowiada³ czynach;Szkoda, ¿e masz niewielki dar opowiadania!Nieraz takie s³ysza³em i czytam podania;W Angliji i w Szkocyi ka¿dy zamek lordów,W Niemczech ka¿dy dwór grafów by³ teatrem mordów!W ka¿dej dawnej, szlachetnej, potê¿nej rodzinie55Jest wieSæ o jakimS krwawym lub zdradzieckim czynie,Po którym zemsta sp³ywa na dziedziców w spadku:W Polsce pierwszy raz s³yszê o takim wypadku.Czujê, ¿e we mnie mê¿nych krew Horeszków p³ynie!Wiem, co winienem s³awie i mojej rodzinie.Tak! Muszê zerwaæ wszelkie z Soplic¹ uk³ady,Choæby do pistoletów przysz³o lub do szpady!Honor ka¿e.Rzek³, ruszy³ uroczystym krokiem,A Gerwazy szed³ z ty³u w milczeniu g³êbokiem.Przed bram¹ stan¹³ Hrabia, sam do siebie gada³,Pogl¹daj¹c na zamek prêdko na koñ wsiada³,Tak samotn¹ rozmowê koñcz¹c roztargniony: Szkoda, ¿e ten Soplica stary nie ma ¿ony,Lub córki piêknej, której ubóstwia³bym wdziêki;Kochaj¹c i nie mog¹c otrzymaæ jej rêki,Nowa by siê w powieSci zrobi³a zawi³oSæ:Tu serce, tam powinnoSæ! tu zemsta, tam mi³oSæ!Tak szepc¹c spi¹³ ostrogi; koñ lecia³ do dworu,Gdy z drugiej strony strzelcy wyje¿d¿ali z boru;Hrabia lubi³ mySlistwo; ledwie strzelców zoczy³,Zapomniawszy o wszystkiem, prosto ku nim skoczy³,Mijaj¹c bramê, ogród, p³oty, gdy w zawrocieObejrza³ siê i konia zatrzyma³ przy p³ocie.By³ sad.Drzewa owocne, zasadzone w rzêdy,Ocienia³y szerokie pole; spodem grzêdy.Tu kapusta, sêdziwe schylaj¹c ³ysiny,56Siedzi i zda siê dumaæ o losach jarzyny;Tam, pl¹cz¹c str¹ki w marchwi zielonej warkoczu,Wysmuk³y bob obraca na ni¹ tysi¹c oczu;Owdzie podnosi z³ot¹ kitê kukuruza;Gdzieniegdzie oty³ego widaæ brzuch harbuza,Który od swej ³odygi a¿ w dalek¹ stronêWtoczy³ siê jak goSæ miêdzy buraki czerwone.Grzêdy rozjête miedz¹; na ka¿dym przykopieStoj¹ jakby na stra¿y w szeregach konopie,Cyprysy jarzyn: ciche, proste i zielone.Ich liScie i woñ s³u¿¹ grzêdom za obronê,Bo przez ich liScie nie Smie przecisn¹æ siê ¿mija.A ich woñ g¹sienice i owad zabija.Dalej maków bia³awe góruj¹ badyle;Na nich, mySlisz, i¿ rojem usiad³y motyle,Trzepiec¹c skrzyde³kami, na których siê mieniZ rozmaitoSci¹ têczy blask drogich kamieni:Tyl¹ farb ¿ywych, ró¿nych mak zrzenicê mami.W Srodku kwiatów, jak pe³nia pomiêdzy gwiazdami,Kr¹g³y s³onecznik licem wielkiem, gorej¹cem,Od wschodu do zachodu krêci siê za s³oñcem.Pod p³otem w¹skie, d³ugie, wypuk³e pagórki,Bez drzew, krzewów i kwiatów: ogród na ogórki.Piêknie wyros³y; liSciem wielkim, roz³o¿ystym,Okry³y grzêdy jakby kobiercem fa³dzistym.PoSrodku sz³a dziewczyna, w bieliznê ubrana,W majowej zielonoSci ton¹c po kolana;Z grz¹d zni¿aj¹c siê w bruzdy, zda³a siê nie st¹paæ,57Ale p³ywaæ po liSciach, w ich barwie siê k¹paæ.S³omianym kapeluszem os³oni³a g³owê,Od skroni powiewa³y dwie wst¹¿ki ró¿oweI kilka puklów Swiat³ych, rozwitych warkoczy;Na rêku mia³a koszyk, w dó³ spuSci³a oczy,Praw¹ rêkê podnios³a, niby do chwytania;Jako dziewczê, gdy rybki w k¹pieli uganiaBawi¹ce siê z jej nó¿k¹, tak ona co chwilaZ rêkami i koszykiem po owoc siê schyla,Który stop¹ natr¹ci lub dostrze¿e okiem.Pan Hrabia, zachwycony tak cudnym widokiem,Sta³ cicho.S³ysz¹c têtent towarzyszów w dali,Rêk¹ da³ znak, a¿eby wstrzymaæ konie; stali.On patrzy³ z wyci¹gniêt¹ szyj¹, jak dziobaty¯uraw, z dala od stada gdy odprawia czatyStoj¹c na jednej nodze, z czujnemi oczyma,I, by nie zasn¹æ, kamieñ w drugiej nodze trzyma.Zbudzi³ Hrabiego szelest na plecach i skroni;By³ to bernardyn, kwestarz Robak, a mia³ w d³oniPodniesione do góry wêz³owate sznurki: Ogórków chcesz WaSæ? - krzykn¹³.- Oto masz ogórki.Wara, Panie, od szkody, na tutejszej grzêdzieNie dla Waszeci owoc, nic z tego nie bêdzie.Potem palcem pogrozi³, kaptura poprawi³I odszed³.Hrabia jeszcze chwilê w miejscu bawi³.Rmiej¹c siê i kln¹c razem tej nag³ej przeszkodzie;Okiem powróci³ w ogród: ale ju¿ w ogrodzie58Nie by³o jej; mignê³a tylko Sród okienkaJej ró¿owa wst¹¿eczka i bia³a sukienka.Widaæ na grzêdach, jak¹ przelecia³a drog¹,Bo liSæ zielony, w biegu potr¹cony nog¹,Podnosi³ siê, dr¿a³ chwilê, a¿ siê uspokoi³,Jak woda, któr¹ ptaszek skrzyd³ami rozkroi³.A na miejscu, gdzie sta³a, tylko porzuconyKoszyk ma³y z rokity, denkiem wywrócony,Pogubiwszy owoce, na liSciach zawisa³I wSród fali zielonej jeszcze siê ko³ysa³.Po chwili wszêdzie by³o samotnie i g³ucho.Hrabia oczy w dom utkwi³ i natê¿y³ ucho,Zawsze duma³, a strzelcy zawsze nieruchomieZa nim stali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]