[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic nierozumiem, ale wiem jedno muszę otworzyć te drzwi.Muszę! Jeśli nie chcecie wejść tam ze mną, wracajcie. Maro, zaczekaj& Gdzieś na planie był zaznaczony właz, tak?Stella kiwnęła głową. Przy sekcji technicznej.Powinniście tam iść.Razem.I wyjść na zewnątrz, jeśli się tylko da.Powinnamniedługo do was dołączyć.Albo i nie. Moim zdaniem popełniasz błąd stwierdził z troskąJamie.Stella podniosła rękę, jak w szkole. Ja też tak sądzę, jeśli cię to interesuje.Uśmiechnęłam się bez wesołości. Doceniam.Jamie podrapał się w głowę. Nie chcę cię tu zostawiać samej. Nie musisz.Stella spoglądała to na jedno, to na drugie, nie wiedząc,co robić.Znów sięgnęłam do klamki. Stop! krzyknął Jamie. Jamie& Maro, kocham cię dobra, nie patrz tak na mnie, niew tym sensie ale jeśli tak ci odwaliło, że zamierzaszolać zagrożenie epidemiologiczne i wejść tam, mojetowarzystwo niewiele ci pomoże.Wolałbym jeszczepozostać w jednym kawałku. W porządku powiedziałam spokojnie. Masz rację.Nie czułam żalu ani urazy, tylko ulgę.Nie chciałam byćodpowiedzialna za Jamiego i Stellę.Wystarczyła mimoja własna osoba.Jamie zmełł w ustach przekleństwo. Idz, Jamie.Chwycił moją twarz w dłonie i ścisnął. Jeśli to ebola, masz przesrane.Jeśli nie, to& staraj sięnie przebywać tam za długo, dobrze?Kiwnęłam głową. Leć.Powodzenia!Pocałował mnie w policzek. Powodzenia szepnął i dołączył do Stelli, która jużbyła przy drabinie.Zaczekałam, aż ucichnie echo ich kroków, po czymprzyłożyłam ucho do drzwi. Dlaczego ona nie wchodzi?Znów Noah.Zacisnęłam powieki.Coś było niew porządku.Noah żył, co do tego nie miałamwątpliwości, ale skoro tak, czemu jeszcze nie pokazałsię w drzwiach?Instynkt alarmował, żebym uciekała, ale ja jużobróciłam klamkę.Drzwi otworzyły się powoli.Pokój był biały i wyłożony białymi kafelkami, jakambulatorium, w którym się niedawno ocknęłam.Tu teżnie było prawie żadnych sprzętów, poza małym, niskimstolikiem i dwoma krzesłami.Na jednym z nichsiedziała doktor Kells.Drugie było puste. Gdzie jest Noah? zapytałam głosem, w którympobrzmiewała twardość stali.Obiegłam spojrzeniempomieszczenie, ale widziałam tylko monotonne, białeściany. Dlaczego powiedziałaś mi, że nie żyje?Doktor Kells sięgnęła do kartonu, który stał przy jejnogach. Bo tak jest odpowiedziała.Podniosła coś do twarzy.Maskę przeciwgazową. Wybacz.Nakładana maska stłumiła jej słowa.Rozległ sięsyczący dzwięk.Zauważyłam dysze w suficie, kiedyosuwałam się na podłogę.10WCZEZNIEJOcean AtlantyckiStałam oparta o reling, z policzkiem na złożonychrękach, wdychając powietrze pachnące solą i deszczem.Był pózny wieczór i pokład już prawie opustoszał.Dwóch młodych majtków śmiało się i przepychało,klarując liny i żagle.Nie zwracali na mnie uwagi, a jaobserwowałam ich kątem oka.Widać było, że są sobiebardzo bliscy; może byli rodziną.Pracowalijednakowymi, zgranymi ruchami, jak Siostra i ja, kiedygotowałyśmy posiłek.A przecież nie byłyśmyrodzonymi siostrami i dlatego ja znalazłam się na tymstatku, a ona już nie żyła.Każdej nocy zastanawiałam się, dlaczego stoję tutaji gapię się na czarny przestwór wód, który zdaje się niemieć końca, podczas gdy Siostra, wujek i wielu innychgniją w ziemi na drugim końcu świata.Zastanawiałamsię, dlaczego mojemu dobroczyńcy jak nazywali gowszyscy, których znałam tak bardzo zależało na mnie,że zadbał o mnie nawet po swojej śmierci.Jaką mogłammieć dla niego wartość?To była ostatnia noc rejsu i czułam się zbytpodekscytowana, żeby spędzić ją pod pokładem.W ogóle rzadko tam przebywałam.Wolałamobserwować, jak załoga manewruje linami oplatającymimaszty niczym pajęczyna i jak żagle wydymają sięwiatrem.Wcześniej, kiedy zauważono moją stałąobecność na deku, jakiś pan w mundurze ze złotymiguzikami, w okularach jak pan Barbary, zaczął mniestamtąd przeganiać.Schodziłam pod pokład i snułam siępo korytarzach, zaglądając w różne zakamarkii słuchając rozmów, gdyż nikt nie przypuszczał, żerozumiem język.Jednak tej nocy nikt mnie nie wygonił i doczekałamświtu.Patrzyłam, jak jaśnieje czystym blaskiem nahoryzoncie, ale kiedy zbliżyliśmy się do ujścia wielkiejrzeki, w oddali powstała czarna chmura.Gęsty,żarłoczny dym połykał każdy skrawek błękitnego nieba.Kiedy statek dobijał do nabrzeża, pokład zaroił się odludzi jak woda w dole od ryb.Rzeka była zatłoczona innymi statkami i łodziami; jejbrzegi wypełniały doki i nabrzeża, a na lądzie domyz kopułami, wieżycami i łukami wznosiły się dosamego nieba.Kominy wypluwały kłęby czarnegodymu, a w moich uszach dudniły odgłosy miasta okrzyki, gwizdy, dzwonienia, łomoty, zgrzyty i innedzwięki, tak mi obce, że nawet nie wiedziałam, jak jeokreślić.Pobiegłam do kajuty, żeby zabrać rzeczy, a tam ktoś jużna mnie czekał.Czarny strój mężczyzny pasował do jego czarnych oczuze zmarszczkami w kącikach.Głos miał głęboki, miłyi dzwięczny. Nazywam się Grimsby przedstawił się. Rozumiem,że oboje znamy pana Barbary ego?Nie odpowiedziałam. Przysłał mojej pani wiadomość, że mam odwiezć ciędo jej londyńskiego domu.Czy jesteś gotowa, panienko?Byłam gotowa.Kiedy sięgnął po mój kuferek, zesztywniałam.Musiał tozauważyć, gdyż spytał: Czy mogę wziąć twoje rzeczy?Nie miałam ochotę powiedzieć.Zamiast tegokiwnęłam głową.Zeszłam po trapie za panem Grimsbym, patrząc, jak mójkuferek kołysze się w rytm jego kroków.Do odgłosówkopyt, kół i kroków dołączył stuk, stuk, stuk moichnowych bucików na brukowanej ulicy.Liczyłam kroki,żeby się uspokoić.Chłodne poranne powietrze zapuszczało pazury podmoje zbyt cienkie ubranie.Skrzyżowałam ramionaciasno na piersi, podążając za swoim opiekunem kuokazałemu powozowi, który na nas czekał.Czarny jakwęgiel koń parsknął nerwowo, kiedy się zbliżyłam. Spokój, dziewczynko. Stangret poklepał klacz polśniącej szyi.Ostrożnie zrobiłam krok w przód, a klacz zachrapałai załomotała kopytami w bruk.Nie rozumiałam, co siędzieje.Zawsze lubiłam zwierzęta, a one mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]