[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze jasno, wokół gnają ludzie,obijając się o siebie.Jedni ciągną ku Marszałkowskiej, inni w stronę Kruczej.Szy bka decy zja kieruj się do traktu.Maks, napędzany przez lęk, przechodzi na drugą stronę, chwila nieuwagi, piskopon, gwałtowne hamowanie i dezorientacja.Facet za kierownicą granatowego opla wy zy wa goprzez uchy lone okno.Maks nie sły szy, idzie dalej.Błąd.Ry k klaksonu następnego wozu, wszedł naczerwony m świetle.Praca jego serca przy pomina nadmiernie rozpędzoną pompę, której tłoki nieotrzy mują wy starczającej ilości krwi.Czuje zawroty głowy.Ale opanowuje się, przechodziwreszcie na drugą stronę.Szuka kry jówki w podcieniu kamienicy na rogu Kruczej.Chwila zastanowienia, gdzie dalej.Panika.W kolumnadzie jakoś bezpieczniej, rusza więc wąskim przejściem w kierunku Pięknej,gdzie mniej ludzi.Wy korzy stuje przesmy k między nowoczesny mi plombami, przeskakuje naMokotowską.To chy ba najładniejsza, choć krótka ulica stolicy, po obu stronach zachowane starekamienice.Ale Maks nieczuły jest na uroki Zródmieścia, nogi same przy spieszają, skręcająz powrotem w Wilczą, z krótkim postojem w progu domu z numerem 46a.Solidne, szklane drzwi,które nagle się otwierają i wy lewa się z nich grupa młodzieży.Dziewczy na w żółty ch rajstopach,jakieś inne siksy, przepraszają, na końcu chudy, kudłaty zezuje na Maksa.Ruszają, chichocząc,w kierunku Pięknej.Wy korzy stuje ten moment i wślizguje się na podwórze, przy siada na rabatce.Co się dzieje? zastanawia się Maks.Zza podobny ch drzwi z hartowanego szkła wy łania się facetpo sześćdziesiątce, siwy, przy kości.Wy gląda jak sy ty mieszczanin.Zatrzy muje się na chodniku,spogląda ponuro na Cy nę, który już wie, co za chwilę usły szy.%7łe narkoman i precz. Dobrze się pani czuje? py ta siwy, ma miły tembr głosu, jakiś przedwojenny szny t.Ty lko Kabaretu Starszy ch Panów mu w ty m ataku paniki brakuje. Przepraszam rzuca i wy my ka się na ulicę.Gdzie ten jebany przy stanek? W prawo.Nie,zapomniał, dawno już tu nie łaził.W lewo.Akurat podjeżdża 503, wskakuje do niego w ostatniejchwili, wbija się w tłum.W końcu jedzie w kierunku domu.W autobusie, w ty m tłumie, trochę pachnący m wilgocią, a trochę niewietrzoną szafą, Maksczuje się nieco bezpieczniej.Szy dzi z siebie. Cy kor.Panikarz.Trzęsidupa dopowiada kolejne sy nonimy. Histery k, zasraniec.Kilka przy stanków i przesiadka przy Chełmskiej, wciska się między staruszki w wiacieprzy stankowej, kurczy się, chowa, żeby przetrwać.Przetrwać.Sam nie wie, czego się boi.Duchów.Siebie.Wy siada na Mangalii.Za cholerę nie wie, skąd taka nazwa ulicy.Przy pomina sobie, idącLimanowskiego, w kierunku swojego bloku, że po drugiej stronie Sobieskiego wszy stkie ulice mająnazwy z czarnomorskiego klucza.Więc ta Mangalia to może bułgarski kurort z czasów, kiedywy prawa do Złoty ch Piasków by ła szczy tem marzeń.W czasach młodości Teresy.Widzi już ścianę galerii handlowej, wy łaniającą się zza bloku, w który m mieszka.Czeka,schowany za drzewem patrzy, czy nikt nie idzie.Pusto.Szy bko wklepuje kod w domofonie, trzaskaza nim metal i szkło i już czuje się prawie bezpieczny.Ty lko nie windą, winda w ponury chwspomnieniach z dzieciństwa to miejsce niebezpieczne, najgorsze są te z aneksem towarowy m,z ciemną szparą, za którą w zamkniętej na lichą kłódkę kry jówce czają się zboczeńcy, perwersy,co czy hają na małe dziewczy nki.I na mały ch chłopców, a co dopiero na transseksualne dziwadła,najlepsze kąski.Dopada swojego mieszkania i w ty m momencie na schodach sły szy kroki, ktoś zbiega po dwastopnie naraz.Pędzi z góry wprost na niego.Stupor, po prostu nie jest w stanie się ruszy ć.Opierasię plecami o drzwi, czeka jak przerażone, zahipnoty zowane zwierzę, wpatrzone w zagrożenie naleśnej drodze.Hałas ry tmicznie narasta, jest coraz bliżej, tuż obok, po czy m schodzi nakondy gnację niżej.Maks wy puszcza powietrze z płuc, z całego siebie, czuje w nosie przepły wazotu i tlenu, skurcz naczy nek na skórze, robi mu się zimno.W ty m momencie świat się zapada.Drzwi za jego plecami zamieniają się w przepaść, w którą Maks leci cały m ciężarem swojegodrobnego ciała, prosto w czy jeś objęcia.Ktoś łapie go, jak w ty ch ćwiczeniach na wuefie, kiedynauczy ciel każe dobrać się w pary, stanąć plecami do partnera i runąć do ty łu.Zaufanie.I onwpada w czy jeś objęcia, ale zaraz wszy stko zakry wa czerń, świat znika.Wielka śmierdząca dłońodcina dopły w powietrza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]