[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Był Mistrzem.- Morgonie, - Wyczuł, jak dziewczyna stara się po­łączyć z jego umysłem.Zaskoczony, wpuścił ją w sie­bie.Jej czyste myśli sprowadziły na niego spokój.Od­sunął ją i spojrzał w ciemnościach w jej oczy.- Nigdy nie byłaś taka rozgniewana z mojego po­wodu.- Och, Morgonie.- Znowu do niego przylgnęła.- Sam to powiedziałeś: trwasz jak wszystkie niezniszczal­ne rzeczy w królestwie.On chciał, żebyś taki się stał, oddał cię więc Ghisteslwchlohmowi.Źle to ujęłam.- dorzuciła szybko, wyczuwając, jak tężeją mu mięśnie.- Nauczyłeś się sztuki przetrwania.Myślisz, że jemu łatwo to przyszło? Grać przez stulecia na harfie w służ­bie Ghisteslwchlohma i czekać na nadejście Nazna­czonego Gwiazdkami?- Nie - przyznał po chwili Morgon, wspominając kalekie dłonie harfisty.- Dla siebie był równie bezli­tosny jak dla mnie.Ale dlaczego?- Znajdź go i zapytaj.- Nie mogę się nawet poruszyć - wyszeptał.Znowu poczuł, jak Raederle wnika w jego umysł,i poddał się jej z ufnością i bez oporu.Czekał wyro­zumiale, aż dziewczyna znajdzie jakiś nowy punkt od­niesienia.Znalazła go w końcu i podciągnęła się doń.Nie wiedział, dokąd się przemieszczają, ale wyczuwał, że nie było to daleko.Uzbroił się w cierpliwość.Po­suwali się tak krok za krokiem przez knieję.O świcie dotarli do zachodniej granicy Ymris.Tam zatrzymali się na odpoczynek.Wstawało czerwone słońce - zwia­stun burz i złych wiatrów.Przez Marcher lecieli pod postaciami wron.Suro­we, pagórkowate pogranicze wydawało się spokojne; ale pod wieczór wrony wypatrzyły karawanę kupiec­kich wozów, toczącą się w kierunku Caerweddin i eskortowaną przez oddział zbrojnych.Morgon zni­żył lot i siadając na gościńcu, sprzągł się z umysłem jednego z żołnierzy, by uniknąć ataku w trakcie zmia­ny postaci.Dobył miecz z materializującej się w po­wietrzu pochwy i podstawił go zdębiałemu mężczy­źnie trzema gwiazdkami pod nos.Zalśniły słabo w sza­rówce wieczoru.- Morgon z Hed - wykrztusił wojownik.Był to za­rośnięty, pokryty bliznami weteran, oczy miał ponure i przekrwione.Uniósł dłoń, by zatrzymać karawanę wozów, i zeskoczył z konia.- Szukam Yrtha - powiedział Morgon.- Ewentu­alnie Aloila.Albo Astrina Ymrisa.Mężczyzna z bałwochwalczą czcią dotknął gwiazdek na jelcu miecza i odskoczył zaraz przestraszony, kie­dy na ramieniu Morgona siadła wrona.- Jestem Lien Marcher - wyrzucił z siebie - kuzyn wielkiego lorda Marcher.Nie znam żadnego Yrtha.Co zaś do Astrina Ymrisa, to ten jest w Caerweddin; on ci powie, gdzie szukać Aloila.Wiozę broń i prowiant do Caerweddin.Będąc na twoim miejscu, Panie od Gwiazdek, nie pokazywałbym się w tej skazanej na zagładę krainie.- Przybyłem tu, by walczyć - powiedział Morgon.I ziemia zaszeptała do niego prawem, legendami, pogrzebanymi w niej szczątkami umarłych, a jego cia­ło zapragnęło się w nią wtopić.Mężczyzna przesunął wzrokiem po jego szczupłej twarzy i bogatej, znoszo­nej tunice, która wydawała się strojem dosyć absurdal­nym pośród tych niebezpiecznych wzgórz.- Hed - powiedział i uśmiechnął się.- Cóż.Wszyst­kiego innego już próbowaliśmy.Zaproponowałbym ci, panie, żebyś zabrał się z nami, ale myślę, że podróżu­jąc samotnie, będziesz bezpieczniejszy.Chyba tylko z jednym człowiekiem Astrin chciałby się spotkać bar­dziej niż z tobą, ale ja bym się o to nie zakładał.- Z Heureu.Nadal nie ma o nim żadnych wieści? Mężczyzna pokiwał głową.- Jest gdzieś w królestwie między umarłymi i ży­wymi.Nawet czarodziej nie może wpaść na jego ślad.Myślę.- Znajdę go - wszedł mu w słowo Morgon.W oczach mężczyzny pojawiła się nadzieja.- Potrafisz? Nie udało się to nawet Astrinowi, a je­go sny pełne są myśli Heureu.Panie, czym.czym ty jesteś, że stoisz tu, drżąc z zimna, i każesz mi wierzyć w swoją moc? Przeżyłem rzeź na Wichrowej Równi­nie.Bywają takie noce, że budząc się ze swoich snów, żałuję, iż tam nie poległem.- Pokręcił głową; wyciąg­nął rękę, ale opuścił ją zaraz, nie dotykając Morgona.- Idź już.I ukrywaj swoje gwiazdki.Zdążaj bezpiecz­nie do Caerweddin.Spiesz się, panie.Wrony skierowały się na wschód; mijały inne dłu­gie karawany wozów i stada koni; przysiadały na krót­ki odpoczynek w podcieniach wielkich domostw, których zadymione dziedzińce rozbrzmiewały dźwięcz­nymi odgłosami kowalskich młotów i roiły się od lu­dzi maszerujących do Caerweddin.Byli wśród nich młodzi chłopcy, ogorzali pasterze, kmiecie, kowale, nawet kupcy.Wrony, mobilizowane tym widokiem, leciały co sił w skrzydłach z biegiem rzeki Thul przez umierającą krainę.Do Caerweddin dotarły o zachodzie słońca.Miasto otaczały tysiące ognisk, ale w samym porcie było pu­sto; statki z dostawami z Isig i Anuin wchodziły tam dopiero z wieczornym przypływem.Piękny dwór królów Ymris, wzniesiony na gruzach miasta Panów Ziemi, płonął niczym klejnot w ostatnich promieniach słońca.Wrony wylądowały w cieniu zamkniętej bra­my i powróciły do swoich ludzkich postaci.Popatrzyli po sobie bez słowa.Morgon przyciągnął do siebie Raederle.Ciekaw był, czy i w jego oczach maluje się takie znużenie.Przeszukał umysłem królew­ski dwór i napotkał tam umysł Astrina.Pojawił się przed ziemdziedzicem Ymris siedzącym samotnie przy biurku w małej komnacie nad mapami, meldunkami i listami dostaw.W komnacie było ciem­no, ale on nie zapalał świec.Na widok Morgona i Rae­derle nie okazał w pierwszej chwili zaskoczenia, ale po­tem wyraz jego twarzy uległ zmianie.Wstał, krzesło przewróciło się z łomotem.- Gdzie byłeś?Z pytania tego przebijała niewysłowiona ulga, ra­dość i podniecenie.- Rozwiązywałem zagadki - odparł Morgon.Astrin wyszedł zza biurka i podsunął krzesło Rae­derle.Nalał jej wina i z twarzy dziewczyny zaczęło ustę­pować odrętwienie.Klęczący obok niej Astrin spojrzał z niedowierzaniem na Morgona.- Skąd przybywacie? Myślałem właśnie o tobie i Heureu.o was i o Heureu.Chudyś jak patyk, ale przy­najmniej cały.Wyglądasz.jeśli kiedykolwiek wi­działem człowieka, który wygląda jak broń, to ty nim jesteś.Tę komnatę wypełnia bezgłośny grzmot mocy.Skąd jej nabrałeś?- Z całego królestwa.- Morgon nalał sobie wina i usiadł.- Potrafisz ocalić Ymris?- Nie wiem.Być może.Nie wiem.Muszę odnaleźć Yrtha.- Yrtha? Myślałem, że jest z tobą.Morgon pokręcił głową.- Opuścił mnie.Muszę go znaleźć.Jest mi potrzeb­ny.- Głos ścichł mu do szeptu; obracając w dłoniach złotą czarkę, wpatrzył się w płonący na kominku ogień [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl