[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzruszył ramionami i wyjął puszkę z farbą.Pierwsze słowo wypisze złotymi literami.Podniósł głowę i popatrzył na budynek.Nie była to najlepsza pozycja, bo stał zbyt blisko ściany.Niestety, nie mógł na to nic poradzić.Ciszę nocy przerywało jedynie wycie wiatru i odległy pomruk silnika jakiegoś samolotu.Skierował puszkę na ścianę i nacisnął sztyft.Farba wypłynęła z pojemnika delikatną mgiełką, a Harry z przyjemnością chłonął dobrze mu znany zapach.Jednak w odróżnieniu od wieży ciśnień i kościołów, rotunda nie łączyła się z elementami świata zewnętrznego.Złota mgiełka nie przywierała do ściany.Drobny jej fragment zamienił się w płyn i spłynął kilkoma kroplami na ziemię.Jeszcze mniejsza część przywarła do załamań i pęknięć.Jednak najwięcej pozostało w powietrzu, tworząc niewielki złoty obłok.Chmurka tylko przez chwilę wisiała nieruchomo, potem zaczęła się skraplać i opadać ku ziemi.Harry nie mógł zrozumieć, co się dzieje.Wiedział tylko, że nagle jego twarz pokryła się wilgocią.I że przeraźliwie pieką go oczy.Wypuścił z dłoni puszkę, krzyknął i upadł na kolana.Rozcierał oczy dłońmi zaciśniętymi w pięści, przesunął łokciem po jakiejś twardej powierzchni.Wiedział już, gdzie jest, nie mógł zapomnieć, gdzie się znajduje.Nagle ziemia ustąpiła mu spod nóg.Runął w przepaść.Sto jardów dalej Max usłyszał krzyk, wystawił głowę za drzwi i po chwili uznał, że to tylko odgłos wydany przez jakieś zwierzę.13Przez wielkie morze ciemności prowadziła nas iskierka światła.Walter Asquith, „Brzegi zapomnianego morza”EKIPA POSZUKIWACZY ODNALAZŁA ciało Harry'ego przed południem.Rodzina powiadomiła policję o zaginięciu około ósmej, o dziewiątej trzydzieści odszukano jego samochód, a tuż po dziesiątej robotnicy znaleźli puszkę farby w sprayu i latarkę na półce skalnej przed rotundą.Reszta była już wiadoma.Max z wściekłością myślał o tym, że ktoś chciał zniszczyć artefakt.Nie mógł znaleźć w sobie współczucia dla pechowego artysty, dopóki nie stanął na krawędzi przepaści i nie spojrzał w dół.Pod wieczór na Johnson's Ridge pojawił się Arky Redfern.Wraz z Maksem wybrał się na skalną półkę i obejrzał miejsce tragedii.- Trudno uwierzyć - powiedział, kręcąc głową.Max zgodził się z nim.- Mogą wytoczyć nam proces - dodał Redfern.- Przecież to był wandal, chciał uszkodzić naszą własność -zdumiał się Max.- To nie ma znaczenia.Był jeszcze dzieckiem, a to jest niebezpieczny teren.Dobry prawnik mógłby zarzucić nam, że nie zapewniliśmy ochrony.I miałby rację.Max westchnął głęboko, a para wydobywająca się z jego ust zawisła na moment w blasku słońca.Był pogodny, zimny dzień, temperatura sięgała kilkunastu stopni poniżej zera.- Kiedy wreszcie stanie się tak, że ludzie sami zaczną odpowiadać za swoją głupotę?Redfern wzruszył ramionami.Ubrany był w grubą wełnianą kurtkę z kapturem, który założył teraz na głowę.- Nic już nie możemy zrobić dla tego dzieciaka, ale musimy zadbać o to, żeby coś takiego już się nie powtórzyło.W razie potrzeby będziemy mogli przynajmniej udowodnić, że się staraliśmy.- Głową wskazał na parking, do którego zbliżała się zielona furgonetka.- Chciałbym, żebyś kogoś poznał - powiedział.Furgonetka zatrzymała się na parkingu.Wysiadł z niej Indianin w granatowej puchowej kurtce.Rozejrzał się dokoła, a kiedy ich dostrzegł, pomachał ręką.Był średniego wzrostu, miał około trzydziestki, ciemne oczy i czarne włosy.Coś w jego zachowaniu ostrzegło Maksa, że powinien być wobec niego uprzejmy.- To mój szwagier - powiedział Redfern.- Max, poznaj Adama Kopie-Dziurę-w-Niebie.Szwagier, który stanął już obok nich, podał mu rękę.- Wystarczy Niebo - powiedział.- Adam będzie zajmował się ochroną obiektu - kontynuował Redfern.- Jak to?- Dziś rano postanowiliśmy, że potrzebujemy profesjonalnej ochrony - wyjaśnił prawnik.Niebo skinął głową.- Moi ludzi przyjadą tu za godzinę.- Przyjrzał się uważnie skarpie.- Będziemy potrzebowali budynku na posterunek.- Może jeden z baraków? - podsunął Redfern.- Tak, powinien wystarczyć.Max zaprotestował, tłumacząc, że nie mają już wolnych budynków, ale prawnik przerwał mu bezceremonialnie.- Jeśli nadal chcesz prowadzić tu prace, musisz zapewnić ochronę terenu, Max.Polecam usługi Adama.Niebo przestąpił z nogi na nogę i obdarzył Maksa beznamiętnym spojrzeniem.- Tak, jasne - powiedział Max.- Nie ma problemu.- Dobrze.- Niebo wyjął z portfela wizytówkę i podał ją Maksowi.-To mój numer.Postaramy się rozpocząć pracę jeszcze dzisiaj wieczorem.Max pomyślał, że otaczają go sami amatorzy.Jakie kwalifikacje miał ten człowiek? Ostatnią rzeczą, której potrzebowali w tej chwili, była banda uzbrojonych Indian.Redfern chyba czytał w jego myślach.- Adam jest specjalistą od ochrony - powiedział.- Pracuje głównie dla dużych linii lotniczych, kolei i firm spedycyjnych.Niebo popatrzył na Maksa, a potem ogarnął spojrzeniem teren wykopalisk.- To nietypowe zadanie - stwierdził - ale mogę pana zapewnić, że nie dojdzie tutaj już do żadnego wypadku.Po godzinie pojawiła się na parkingu ciężarówka firmy ochroniarskiej.Ludzie Nieba zaczęli ustawiać wokół wykopu ogrodzenie.Połączone grubym łańcuchem elementy otaczały cały teren prac wykopaliskowych.By dostać się teraz na skraj urwiska, należało najpierw pokonać płot o wysokości ośmiu stóp.- W obrębie ogrodzenia nie będzie żadnych prywatnych pojazdów - wyjaśnił Niebo.Max chętnie na to przystał.Wciąż zastanawiał się, jak Harry mógł sam opryskać sobie oczy.Wiedział, że wśród robotników zaczęła krążyć plotka, jakoby chłopak zajrzał do wnętrza budynku.I zobaczył coś.Ogrodzenie stanęło już po dwudziestu czterech godzinach.Następnym etapem było rozstawienie szeregu reflektorów, które oświetlały chroniony teren.Niebo umieścił także kamery w pięciu najważniejszych punktach wykopu.Wkrótce pojawili się umundurowani Siuksowie.Pierwszy spośród poznanych przez Maksa ochroniarzy pasował idealnie do jego wyobrażeń o prawdziwych Indianach.Był to potężnie zbudowany, ciemnooki i małomówny mężczyzna.Nazywał się John Mały Duch i nie interesowało go nic, poza jego obowiązkami.Wyobrażenia i oczekiwania Maksa względem Indian ukształtowane zostały przez hollywoodzkie filmy, w których przedstawiano ich jako ludzi czasem szlachetnych, czasem gwałtownych, i prawie zawsze niekomunikatywnych.Był zdumiony i zaniepokojony, kiedy poznał indiańskiego prawnika i specjalistę od ochrony.Paradoksalnie, czuł się zakłopotany faktem, że znacznie łatwiej przyszło mu zaakceptować Johna Małego Ducha niż Redferna czy Niebo.Śledztwo w sprawie śmierci Harry'ego Ernesta zostało zamknięte.Policjanci wypełniali jeszcze ostatnie formularze, a Max musiał odpowiedzieć na kilka pytań.(Zeznał, że przebywał na skarpie do północy i nie przypuszcza, by był tam ktoś jeszcze, kiedy wyjeżdżał do domu.Całkiem zapomniał o „zwierzęcym” krzyku, który słyszał tamtej nocy).Bez wątpienia była to przypadkowa śmierć, będąca wynikiem przygotowań do popełnienia przestępstwa, orzekła policja.Nie stwierdzono żadnych zaniedbań ze strony prowadzących wykopaliska.Tak brzmiała oficjalna opinia, umieszczona w raporcie policyjnym.Max poszedł na pogrzeb.W skromnym kondukcie żałobnym szli przede wszystkim przyjaciele opiekunów chłopca.Max nie zauważył ani jednego rówieśnika ofiary wypadku.Stwierdził też, iż krewni Harry'ego byli niezwykle spokojni i opanowani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]