[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z ustjego nigdy nie wyszła pochwała ani nagana, prostował tylko cierpliwie moje błędy.Jakomistrz we wszystkich umiejętnościach indiańskiego życia, był także mistrzem w nauczaniu.Ileż to razy wracałem do domu śmiertelnie znużony!Ale i wówczas nie miałem wypoczynku, ponieważ pobierałem w pueblu lekcje językaApaczów.Miałem dwu nauczycieli i jedną nauczycielkę: Nszo-czi zaznajamiała mnie z dia-lektem Mescalerów, Inczu-czuna Lianerów, a Winnetou Nawajów.Ponieważ języki te są bar-dzo spokrewnione i nie cieszą się zbyt wielkim zapasem słów, przeto nauka postępowała dośćszybko.Jeżeli w czasie naszych wycieczek nie oddalaliśmy się z Winnetou zbytnio od puebla,towarzyszyła nam także Nszo-czi.Widać było, że cieszyła się bardzo, ilekroć dobrze wywią-zywałem się z zadania.Pewnego razu  byliśmy wówczas w lesie  Winnetou zażądał, żebym ich opuścił i dopie-ro w pół godziny zjawił się na tym samym miejscu.Polecił mi odszukać Nszo-czi, która miałasię dobrze ukryć.Odszedłem więc dość daleko i po upływie wyznaczonego czasu wróciłem.Siady obojga były jeszcze zupełnie wyrazne; potem nagle znikneły odciski nóg Indianki.Wiedziałem oczywiście, że ma chód lekki, ale grunt był bardzo miękki, więc powinny byłyzostać choćby nieznaczne ślady.Nie znalazłem niczego, nawet jednej zgiętej lub złamanejtrawki, pomimo że rósł w tym miejscu miękki i bardzo czuły mech.Widoczne były tylko śla-dy Winnetou, ale nic mnie one nie obchodziły, ponieważ miałem wyśledzić nie jego, leczsiostrę.Był niewątpliwie w pobliżu, aby mnie skrycie obserwować, czy nie popełnię jakiegobłędu.Przeszukałem raz i drugi dokoła, lecz nie zauważyłem najmniejszej wskazówki.To mniezastanowiło, zacząłem się namyślać.Nabierałem powoli przekonania, że Nszo-czi musiałapozostawić jakiś ślad, gdyż w tym miejscu żadna stopa nie mogła dotknąć ziemi, by jej niezdradził miękki mech.A gdyby tak Indianka wcale po nim nie przeszła?Zbadałem jeszcze raz ślady Winnetou.Były głębiej odciśnięte niż przedtem.Czyżby wziąłsiostrę na ręce i poniósł dalej? Sądził zapewne, że będzie to dla mnie bardzo trudne zadanie.167 Od chwili jednak, w której odgadłem, że wziął Nszo-czi na ręce, zadanie stało się bardzo ła-twe.Teraz chodziło tylko o to, żeby odszukać ślady Indianki, które musiały się znajdowaćoczywiście nie na dole, lecz w górze.Jeśli Winnetou szedł sam, to nie trudno mu było mając wolne ręce przeciskać się przez le-śne podszycie Jeśli jednak niósł siostrę, musiał nadłamać w górze niejedną gałązkę.Idącwciąż jego tropem, zwracałem uwagę nie na ziemię, lecz na gałęzie zarośli.I słusznie! Z po-wodu braku swobody ruchów Winnetou nie mógł ostrożnie rozsuwać gałęzi, a Nszo-czi o tymnie pomyślała.Znalazłem więc w kilku miejscach nadłamane gałązki i uszkodzone listki,czyli znaki, których by tu nie było, gdyby Winnetou przechodził tędy sam.Zlady wiodły bezpośrednio ku polance, a potem w prostej linii dalej.Siedzieli zapewneoboje po drugiej stronie polany, przekonani, że nie zdołam wykonać zadania.Mogłem przejśćwprost, ale chciałem zrobić jeszcze lepiej.Postanowiłem ich zaskoczyć.Korzystając staranniez każdego ukrycia, zacząłem się skradać dokoła po-, lany.Znalazłszy się po drugiej stronie,jąłem znowu szukać śladów Winnetou.Gdyby poszedł dalej, musiałbym je zauważyć, jeślinie, znaczyło to, że ukrył się razem z Nszo-czi.Położyłem się na ziemi i czołgałem się w pół-kolu, starając się ciągle kryć za drzewami.Nie zauważyłem ani jednego odcisku nogi.Sie-dzieli więc widocznie na skraju polany, tam gdzie sięgał trop, za którym szedłem poprzednio.Po cichu, zupełnie po cichu sunąłem się ku temu miejscu.Siedzieli z pewnością spokojnie,a wprawnemu ich uchu nie mógł ujść żaden szelest.Udało mi się więc lepiej, niż mogłemprzypuszczać.Ujrzałem ich oboje w krzaku dzikiej śliwy, zwróconych do mnie plecami.Spodziewali się mnie ze strony przeciwnej.Rozmawiali z sobą, lecz tak cicho, że nie mo-głem nic zrozumieć.Cieszyłem się z góry z niespodzianki i czołgałem się coraz dalej.Byłem od nich na odle-głość ręki i już chciałem dotknąć z tyłu Winnetou, kiedy wstrzymały mnie od tego wyrzeczo-ne przezeń szeptem słowa: Czy przyprowadzić go? Nie  odrzekła Nszo-czi. On sam przyjdzie. Nie przyjdzie! Przyjdzie! Moja siostra się myli.On nauczył się szybko wielu rzeczy, ale twój ślad jest w powie-trzu.Jak go znajdzie? Znajdzie.Mój brat Winnetou powiedział mi, że Old Shatterhanda nie można już wywieśćw pole.Czemu teraz zmienia swe zdanie o nim? Bo dziś ma najtrudniejsze zadanie, jakie w ogóle być może.Oko jego wyśledzi każdytrop, ale twój da się tylko myślą odczytać, a tego on się jeszcze nie nauczył. A jednak przyjdzie, ponieważ potrafi wszystko, wszystko, co zechce.Powiedziała te słowa szeptem, a mimo to przebijała z nich taka wiara i ufność, że mogłembyć z tego dumny. Tak, pierwszy raz spotykam człowieka, który tak zna się na wszystkim.Jednego tylkospełnić nie potrafi i Winnetou bardzo tego żałuje. Cóż to takiego? %7łyczenie, które mamy wszyscy.Właśnie postanowiłem się ukazać, gdy wtem Winnetou wspomniał o jakimś życzeniu.Czyż mogłem czegoś odmówić tym kochanym, dobrym ludziom! Mieli jakieś życzenie, a niewyjawili mi go, przypuszczając, że go nie spełnię.Może właśnie teraz mógłbym się czegoś onim dowiedzieć? Nie odzywałem się więc i nadsłuchiwałem dalej. Czy mój brat Winnetou mówił już o tym z Old Shatterhandem?  spytała Nszo-czi. Nie  odrzekł zapytany. A nasz ojciec Inczu-czuna także nie? Nie.Chciał mu powiedzieć, lecz ja nie dopuściłem do tego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl