[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Co będzie, jeśli to wszystko nieprawda? Co będzie, jeśli w dzbanie nie ma dżinna, a nas zabrano na przejażdżkę?— Och, daj spokój, Harry — wtrącił profesor Qualt.— Żarty żartami, tutaj jednak wydarzenia zaszły za daleko.Popatrzyłem na niego ponuro.— Chyba ma pan rację — przyznałem.— Jeśli to dowcip, to jaka jest jego pointa?W trakcie tej rozmowy Anna zabrała się za porządki na półce z czasopismami.Najwięcej było na niej pożółkłych, starych gazet, poszatkowanych cenzorskimi nożyczkami Maxa Greavesa.Wyszarpnęła jeden z dwóch upchniętych między nimi magazynów i wkrótce potem zawołała:— Marny to!Trzymała w ręku nowy egzemplarz „Time’a”, wyróżniający się całą okładką i nie powycinanymi fotografiami wewnątrz.Musiał to być ten sam numer, który chłopak przywiózł minionego popołudnia, i który sprawił, że spodziewaliśmy się szybkiego wyswobodzenia dżinna.— Proszę go tu położyć — polecił uczony, a Anna posłusznie rozłożyła na stole pomięte czasopismo.Przeglądał szybko stronę po stronie, sprawdzając każdą fotografię.Szukał wyciętych twarzy i budzących wątpliwość luk.Zatrzymał się dopiero na rubryce zgonów.— Jest! — rzucił z satysfakcją.Jedna spośród wydrukowanych na tej stronie fotografii została starannie wycięta.Widniejący pod spodem napis głosił: „Max Greaves w dniach boomu naftowego”.Qualt w zamyśleniu zamknął magazyn i usiadł w fotelu.— I co? — spytałem.— Co to wszystko znaczy? Qualt popatrzył w moim kierunku.— Oznacza to po prostu, że panna Johnson wycięła z ,,Time’a twarz Maxa Greavesa, aby ofiarować ją dżinnowi.Nadrzędna forma dżinna, gdy ten triumfująco zmartwychwstanie z dzbana, będzie miała postać Maxa Greavesa.Jego twarz raz zdołała się wymknąć z zasięgu złego ducha, lecz panna Johnson sprawiła, że tym razem nie będzie żadnych niespodzianek.Słuchając go, uświadomiłem sobie, iż w pokoju zaległa nienaturalna cisza.Jedna z lamp zamigotała i zgasła.Zaraz potem ten sam los spotkał następną.Poderwaliśmy się na nogi i staliśmy w pełnym rozedrganych cieni, gęstniejącym mroku.Nim zdołaliśmy do niego przywyknąć, dokonała żywota ostatnia lampa i ze wszystkich stron otoczyły nas nieprzeniknione ciemności.Anna po omacku złapała mnie za rękę.Rozległ się zaniepokojony głos Qualta:— Czy mógłbyś zapalić zapalniczkę, Harry? — Chyba zostawiłem swoją na kominku.Harry, myślę, że coś tu jest.Zaczęliśmy nadsłuchiwać z zapartym tchem.Początkowo niczego nie słyszałem, później jednak, poprzez szept wiatru i zwyczajne postękiwania Winter Sails, dotarł do mnie odgłos mający swoje źródło w tym pokoju.Coś czaiło się w mroku.Coś trzepoczącego błoniastymi skrzydłami…7Nacisnąłem mego Zippo i uniosłem płomyk wysoko w górę.W tej samej chwili usłyszeliśmy pośpieszny furkot, przypominający odgłos, z jakim nietoperz tłucze się o zasłony w łazience.W zdenerwowaniu rozejrzałem się pośpiesznie do długim salonie, lecz choć trzymałem zapalniczkę najwyżej, jak tylko mogłem, nie zdołałem niczego dojrzeć pośród głębokich, ruszających się cieni.Zaraz potem zapalniczka zrobiła się gorąca, więc musiałem ją zgasić.Ponownie zapanowały ciemności, a ja zamarłem z ręką Anny w mojej dłoni czekając na najlżejszy szelest niezwykłych skrzydeł.— Co to takiego? — wyszeptała Anna napiętym głosem.— Pssst — syknął Qualt.— Nie mam pojęcia.Potężny dżinn może stworzyć każdego potwora, jakiego tylko zapragnie.— Czy to znaczy, że dżinn jest już wolny? — spytałem niespokojnie.— Qualt, czy ona go wypuściła?— Proszę, nie mówcie tak głośno! Przecież to coś czai się gdzieś w pobliżu! Nie, to jeszcze nie oznacza, że dżinn odzyskał wolność.Mogło się tak stać, ale nie bardzo w to wierzę.Jest to zapewne stworzenie przywołane przez pannę Johnson za pomocą nocnego zegara.Właśnie coś takiego miała na myśli, gdy mówiła, że wezwała pomoc.Mamy tu do czynienia z potworem czy też duchem, który pomoże jej bez przeszkód uwolnić dżinna Ali Baby.To taki pies strażniczy ze świata duchów.Znowu pochwyciłem mrożący krew w żyłach trzepot.— Właśnie się piesek odezwał — szepnąłem.Czułem się tak, jakby serce owinięto mi elastycznym bandażem.Po twarzy ściekały mi krople zimnego potu.Anna zacisnęła palce na mojej dłoni z taką siłą, że paznokcie wbiły się głęboko w ciało.— Tam! Jest koło kominka.Jeszcze raz pstryknąłem zapalniczką.Teraz coś zauważyłem.Byłem pewien, że coś widziałem, jednak nie na tyle wyraźnie, by móc określić, co to jest.Najbardziej było to podobne do dziwnie zdeformowanego dziecka, przycupniętego pośród cieni przy kominku.Istota poruszyła się z suchym łopotem, a ja, nie mogąc znieść nerwowego napięcia, cisnąłem w nią trzymanym w ręku kawałkiem rozgrzanego metalu.Zapalniczka załomotała na podłodze, a zjawa roztopiła się w mroku.— Uciekajcie! — krzyknął profesor Qualt.— Musimy się stad wydostać!Runął poprzez ciemności, popychając nas w stronę okien.Wyrżnąłem nogą w krzesło, czułem, jak idąca za mną Anna potyka się na wyplatanym dywaniku, lecz nie zatrzymywałem się, dopóki nie dobrnęliśmy do okna.Łopoczący dźwięk stał się bardziej gorączkowy, niemal czułem, jak coś drapie mi twarz i czepia się ubrania.Uderzyłem pięścią na oślep, nie natrafiając na żaden opór.— Podeprzyj mnie! rozkazał Qualt.Stanąłem tyłem do okna, a on wparł się mocno w moje plecy i uderzył noga w szybę.Rozległ się brzęk lecących na wszystkie strony odłamków i po chwili rama była pusta.Teraz zaatakował seria potężnych kopniaków okiennicę.Za czwartym czy piątym razem zamknięcie ustąpiło.Drewniane skrzydła odskoczyły na obie strony, a do pokoju wpadł szerokim strumieniem chłodny powiew od morza.— Anno! — krzyknąłem ściskając ją za rękę.Wspięliśmy się na zasypany szkłem parapet i zeskoczyliśmy w ciemność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]