[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To cudownie! Jak wiesz, byłam przeciwna twojej eskapadzie, ale widać miałeś rację.Będziemy potrzebowali sporo pieniędzy.Oczywiście, mogłam powiedzieć ci o tym przez telefon.Wolałam jednak osobiście.Będziemy mieli dzidziusia.Cieszysz się, prawda?Nikt, kto nie zapadł się pod ziemię, nie jest w stanie wyobrazić sobie tego uczucia.Oto przyczyna, dla której autor rezygnuje ze szczegółowego opisu doznań Meffa, a przechodzi od razu do faktów.Fawson zatrzymał się dziesięć metrów poniżej poziomu terenu, w tunelu dawno, nieczynnej, a może nigdy nie uruchomionej kolejki podziemnej.Nie miał latarki, ale jego znakomity zegarek fosforyzował wystarczająco intensywnie, aby umożliwić ostrożne posuwanie się naprzód.Tunel biegł prosto jak strzelił, gdzieniegdzie tylko przegradzały go niewielkie na szczęście obwały.Meff liczył kroki i kiedy przeszedł około pół kilometra, postanowił wyjrzeć na powierzchnię.Studzienka wentylacyjna była zasypana, szczęśliwie, naturalnym gruzem.Wydostał się więc z drobnymi zaledwie zadrapaniami, choć kosztowało to sporo energii; przenikanie pionowo do góry wymaga nawet od diabła pewnych uzdolnień akrobatycznych.Zasypany wytknął na zewnątrz głowę i natychmiast musiał ją cofnąć, wyjrzał bowiem pośrodku torowiska, którym akurat przejeżdżał rozklekotany tramwaj.Pojazd pojechał i Meff mógł ponownie wy: sunąć głowę.Po obu stronach wąskiej, brukowanej kostką ulicy ciągnęło się gęsto zabudowane miasto.Ongiś była to zapewne dzielnica warstw średnich.Obecnie do secesyjnych kamienic dobudowano dziesiątki przybudówek i nadbudówek z drewna, odpadów, beczek i blachy, tak że trudno było zorientować się, co jest mieszkaniem, a co gołębnikem.Ulica pulsowała tłumem składającym się.z ludzi ubranych w szare bawełniane tuniki, z mnóstwem kolorowych guzików, które stanowiły jedyny element ekstrawagancji stroju.Płeć dawało się rozróżniać z niejakim trudem.Rzadko bowiem która elegantka pozwalała sobie na luksus dłuższych włosów lub kolorowych chusteczek.Obok tramwajów w ruchu dominowały rowery, rikszo - taczki i inne płody rodzimej wytwórczości.Jakaś staruszka przechodząca przez ulicę omal nie wpadła na głowę Fawsona wystającą z ziemi.Pisnęła cicho i prze - kuśtykała na drugą stronę.Nikt na to nie zareagował.Lada chwila mógł nadjechać kolejny tramwaj, Fawson nie zamierzał prowokować losu.Natężył się i wykiełkował ostatecznie.Wyglądał opłakanie.Jego wykwintny garnitur był w strzępach, a twarz poplamiona błotem mogłaby przerazić nawet kominiarza.Zszedł na chodnik - teraz został zauważony.Ludzie rozsuwali się i omijali go szerokim łukiem.Mało, że cudzoziemiec, to jeszcze taki zapackany! 2 oddali ozwało się wycie wozów żandarmerii.Rozejrzał się niespokojnie.Nieoczekiwanie otworzyły się drzwi tuż za nim i jakiś tęgawy Murzyn wciągnął go do środka.Ze słów wymawianych w okropnym dialekcie zrozumiałe były dwa: “przyjaciel" i “święta Żandarmeria".Parter budynku musiał mieć ciekawą przeszłość.Przeznaczony na kawiarnię lub wytworny magazyn, obecnie, za pomocą przegródek z dykty i dodatkowych podłóg, obrócony został na kilkanaście mieszkań.Klitkę, w której się znalazł Fawson, zamieszkiwał czarnoskóry grubas z żoną, która prawie natychmiast gdzieś wybiegła.Gospodarz udostępnił mu kubeł z wodą, miskę i jakiś stary miejscowy kombinezon.Gestami dawał do zrozumienia, że znajdzie się też coś do zjedzenia.Meff podziękował pantomimicznie, usiłując przekonać tubylca, że lepiej będzie, jeśli się pożegnają.Murzyn tą samą metodą odpowiadał, byłby to dla niego dyshonor.Zaczął też, wykonując opływowe ruchy w powietrzu, informować o bardzo interesującej córce, która powinna zaraz nadejść.- Alejo, Alejo! - zabrzmiał naraz kobiecy głos z zewnątrz.Gospodarz momentalnie padł plackiem na ziemię.W sekundę później ze wszystkich stron zagrały serie z automatów.Kule pruły powietrze, rzecz jasna nie szkodząc piekielnemu charge d'affaires.Leżący na płask Alejo myślał tylko o jednym, czy ekwiwalent, który otrzyma za spełnienie obywatelskiego obowiązku wystarczy, po wyrównaniu szkód w mieszkaniu, na zakup budzika, obiecanego żonie na Dzień Kobiet?Strzały umilkły.Przez drzwi z trzech stron wpadło kilku żandarmów w sutannomundurach i widząc Meffa całym i zdrowym, otwarło usta z podziwu.Fawson zadziwił ich jeszcze bardziej, kiedy wydobył swój spray i nacisnął tulejkę.Tym razem nie rozszedł się wonny zapach fiołków.Bluznęło ogniem.Nieludzkie wycie wydarło się z gardeł funkcjonariuszy.Płomienie objęły równocześnie całe ich ciała, mundury i trzewia, nie tykając jednak ani koślawych mebli, ani ścian, ani nawet jakiegoś zaciekawionego dzieciaka, który wepchnął się za interwentami.Meff bezzwłocznie zanurkował w sklejkę, roztrącił dwóch czających się za ścianą żandarmów, jeszcze raz psiknął ogniem i wpadł w labirynt podwórek.Pogoń rychło została z tyłu.Jeszcze dwa zaułki, uliczka i poczuł się bezpiecznie.W miejscowym kostiumie, z nienachalną urodą południowca nie różnił się specjalnie od tubylców.Szedł przez miasto, trochę spłoszone, trochę zalęknione.Ulicami przelatywały lotne patrole.Ludzie odwracali głowy i milczeli.Może zresztą nie mieli nic do powiedzenia.Wszędzie wisiały plakaty z Bandollerem na tle Pierzastego Węża ze świętym Krzysztofem na ręku oraz inne, całkowicie niezrozumiałe.Szczególnie często spotykało się afisze pełne kwiatów i palemek, na których widać było dziesiątki tubylczych twarzy.Może byli to przodownicy pracy, może jacyś przedstawiciele lokalnych władz?Trzeba przyznać, że Meff nabrał pewności siebie.Coraz bardziej zżywał się z diabelskim emploi, które jakoś przestało budzić w nim niedowierzanie i grozę.Świadomość, że on, do niedawna szary zjadacz pszennego pieczywa, jest sprawniejszy niż uzbrojeni po zęby żandarmi, silniejszy niż lokalni despoci, nie mówiąc o absolutnej przepaści dzielącej go od zwykłych ludzi, napawała go iście szatańską pychą.Cóż za cudowne uczucie, nie odczuwać strachu! Chociaż.- jeśli ci durnie połapią się, z kim mają do czynienia, jeśli znajdą egzorcystę lub księdza patriotę? Przyspieszył kroku, i naraz znalazł się na zaskakująco obszernym placu, który szczelnie wypełniała długa skręcona kolejka.Obywatele w odświętnych strojach z beżowej bawełny, nierzadko upranych, stali cierpliwie, przesuwając się wolno jak paciorki różańca.Koniec ogonka ginął gdzieś w pajęczynie uliczek, a początek w wąskiej, nisko sklepionej bramie.Jakiż atrakcyjny towar mógł zgromadzić tyle narodu?Spróbował podejść.- Talon ma? - warknął jeden z żylastych strażników, który z automatem utrzymywał ład przy dziwacznym ogonku.Meff cofnął się i zamierzał odejść, kiedy oczy jego przykuł plakat rozwieszony obok wejścia.A niech to! Z malunku wyzierało wykrzywione wściekłością lico potwora.Niesamowite! Monstrualna kolejka wiodła do Wilkołaka!!!Poszukał wzrokiem końca szeregu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]