[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W roztargnieniuprzeczesała palcami włosy i podciągnęła kolana pod brodę.Delikatny niczym pajęcza przędzamateriał tuniki, w którą ktoś zapewne tajemnicza dziewczyna o białych włosach, której obrazczarodziejka pamiętała jak przez mgłę przebrał ją, gdy spała, zsunął się wzdłuż ud dziewczyny,miękko osiadając na wysokości jej talii.Tunika była koloru ciemnej ochry, miejscamiprzeplatanej cienkimi srebrzystymi nićmi.Tak dobrana kompozycja barw sprawiała wrażenie,jakby wielki pająk rozsnuł pajęczyny wśród kory i jesiennych liści.Elpis nerwowym ruchem odrzuciła na plecy niesforne pasmo włosów i skrzywiła sięlekko, natrafiając palcami na biegnącą od skroni do kącika ust świeżą szramę.Jej wzrok mimowoli uciekł ku skulonej na posłaniu obok postaci.Rozpuszczone swobodnie włosy w kolorzekasztanów zakrywały policzek kapłana, ale Elfka doskonale wiedziała, że pod nimi znajduje sieidentyczna blizna.Zlad po nożu, który sama rzuciła.Rozcięcie nie przeszywające już bólem przykażdym gwałtowniejszym poruszeniu głową, jednak obecne i natarczywie narzucające się zeswoją obecnością, wyrazne i czytelne niczym pieczęć.Jej własna pieczęć, którą naznaczyła ichoboje, głośna niczym krzyk obietnica, skutkom której będzie musiała stawić czoła, gdy kapłan sięprzebudzi.Czarodziejka niemal pieszczotliwie obrysowała palcami jej kontur, po czym szybkozacisnęła dłoń w pięść i opuściła rękę, wplatając palce w materiał tuniki, by przed samą sobąukryć ich drżenie.Chciała prychnąć pogardliwie, by nie dopuścić do siebie myśli o strachu, alez jej piersi dobyło się tylko głębokie, rwące się westchnienie.Obietnica, której nie potrafi dotrzymać.Elpis wzdrygnęła się gwałtownie, czując przenikające ją wzdłuż kręgosłupa, pochodzącez jej wnętrza zimno.Zmusiła się, by znów spojrzeć na trzymaną w ręku kartkę papieru.Wygładziła w palcach zmięty świstek i zmarszczyła czoło.Skrzydlaty jednorożec.Delikatna zjawa, majacząca wśród oparu mgieł, których mlecznykir spowijał nieprzeniknioną kołdrą pęciny smukłego stworzenia.Ogon i grzywa zdawały sięporuszać pod wpływem podmuchów wiatru.Zwierzę stało zwrócone bokiem do klęczącej przednim postaci, a jego szlachetny w kształcie łeb z wyrastającym z czoła spiralnie skręconymsrebrzystym rogiem był ku owej postaci pochylony.Ostry koniec rogu zdawał się na niąwskazywać, jakby mityczny koń zamarł w pół ruchu, ostrożnie zbliżając się do niej.Ogromne, nawpół rozpostarte biało-złote skrzydła końcami długich piór dotykały ziemi, niemal stykając sięz rozsypanymi u stóp klęczącego ciemnymi włosami, otulającymi postać Człowieka, Elfa czy teżWampira ażurowym płaszczem.Nieznajomy wyciągał w kierunku jednorożca otwartą dłoń,jakby starając się dotknąć jasnoróżowych chrap.W oddali, za plecami klęczącego i skrzydlategokonia wynurzała się z mgły nieprzeliczona rzesza postaci, zwartych niby las i na podobieństwolasu nieruchomych.Jednak tylko ułomne ludzkie ucho mogłoby wziąć tę żywą ścianę za sylwetkidrzew.Elpis od razu rozpoznała, że tworzą ją inne, zacieśniające krąg jednorożce.Obraz w niepojęty sposób przejmował jej serce przedziwną mieszanką podniecenia i lęku.Ze wszystkich sił starała się skupić na jego szczegółach, usiłując sobie coś przypomnieć, jednakjedynym, co rodziło się w odpowiedzi w jej głowie był jednostajny szum, narastającyi sprawiający ból, nie pozwalający zebrać myśli i sprowadzający niepokój, którego niepojmowała.A kiedy dla odmiany usiłowała wmówić sobie, że nie ma nic do przypominania,a obraz jest okrutnym żartem, służącym tylko temu, by naprowadzić ją na fałszywy trop, zmącićmyśli i zmusić do rozmyślań o czymś, co nigdy nie miało miejsca i teraz nie może w żadensposób im pomóc, cichy głosik z jej wnętrza podpowiadał, że to też wcale nie tak.Kiedy Kelia, milcząca kapłanka z warkoczem, wsunęła jej w palce zwinięty w cienkirulonik kawałek papieru, obiecując wyjaśnienie i zrozumienie, Elpis spodziewała się zapisu słów,nieznanego fragmentu historii, który odpowie na choć jedno z kłębiących się w jej głowie pytań.Kartka, ukazująca po rozpostarciu na jednej ze stron rycinę z jednorożcem i nieznaną postacią, naodwrocie pozostająca idealnie czysta, pożółkła i gładka, budziła nowe pytania.Budziła też,natrętną niczym nie dająca się przepędzić mucha myśl, że najzwyczajniej w świecie z niejzakpiono.Z równą jednak mocą uderzała w nią inna myśl.Dlaczego kapłanka, któranajwyrazniej im sprzyjała, która wskazała im sposób na opuszczenie klasztoru, nie oczekując nicw zamian, nie licząc nawet na ocalenie własnego życia, miałaby to robić?Elpis mruknęła coś niezrozumiałego i nerwowym ruchem ponownie zwinęła papier.Ktośobserwujący ją z ukrycia nie rozpoznałby słów, ale z pewnością potrafiłby wychwycić z nichrozdrażnienie i niechęć.Luzna tunika w kolorze ochry pozbawiona była jakichkolwiek kieszeni,więc dziewczyna wsunęła świstek pod poduszkę.Upewniwszy się, że Pistis, Farys i Sylwan śpiąrównie mocno jak przed godziną, kiedy ona sama się przebudziła, ponownie rozejrzała się podziwnym pomieszczeniu, które chwilowo stało się ich mimowolnym więzieniem.Nie odnalazłaniczego nowego.Nic, co umknęłoby jej uwadze podczas dokładnego w miarę możliwościkogoś, kto dokonuje go, nie opuszczając łóżka rozpoznania terenu, jakiego dopuściła się zarazpo otwarciu oczu.Pomieszczenie przesiąknięte było zapachem wilgotnej ziemi, drewna, ziół i piór.Jedna ześcian, ta pod którą ich tajemnicza wybawicielka ułożyła dla nich prowizoryczne posłania,w całości tworzyło jednolite drzewo, ku górze przechodzące płynnie w sklepienie pomieszczenia,w wyniku czego sufit zrobiony był z dokładnie tego samego materiału
[ Pobierz całość w formacie PDF ]