[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Herszt dosiadł czarnego rumaka, a Robaczek, choć miał pod sobą olbrzymiej miary konisko, jednak wlókł nogami po ziemi.— Dryblas konia męczy po to, aby jadąc, iść piechotą! — mówił zgorszony Łapiduch.— Pilnuj ich dobrze, Nieboraku! — krzyknął herszt — choć sam kiepskim jesteś zbójcą, ale otrzymasz część łupu.— Bardzo z tego nie utyje, komu stryczkiem ścisną szyję! — westchnął rzewnie Łapiduch.— W konie! — krzyknął kapitan.— Wcale mi to nie jest miło, że mój rumak jest kobyłą! — zdążył jeszcze powiedzieć rymujący rzezimieszek.Ziemia zadudniła pod kopytami i po chwili zbójcy wsiąkli w noc.Zbójca Nieborak i chłopcy długo nasłuchiwali tętentu; ogień gorzał jeszcze jasno, pomimo tego że Goliat zjadł połowę węgli.Wreszcie zbójca usiadł na pniu tuż obok chłopców i rzekł:— Czy słyszeliście, co powiedział kapitan?— Słyszeliśmy — odrzekł smutno Jacek — czy będziesz nas męczył?— Jeżeli mi od razu powiecie, gdzie wrzuciliście złoto do wody, nic wam złego nie uczynię.Nie mam ja twardego serca i okrutnej duszy, ale mnie głowę utną, jeśli wam będę pobłażał.Powiedzcie mi po dobremu, co i gdzie cisnęliście w wodę?— Szlachetny zbójco — rzekł Jacek — powiemy ci wszystko, lecz ty nie uwierzysz, a nie ma sposobu, aby cię przekonać.— Czy to, co mi chcesz powiedzieć, jest tak nieprawdopodobne?— Tak, bo zdarzyły się nam najdziwniejsze rzeczy.Strasznie my jesteśmy nieszczęśliwi!Zbójca spojrzał na nich ze współczuciem.— Jestem gotów wysłuchać waszego opowiadania, bo mam dość czasu na to, aby was wziąć na tortury, gdybyście chcieli oszukać mnie łgarstwem.Moi towarzysze wrócą za jakiś miesiąc albo za dwa.— O, nie! — rzekł Placek — oni wrócą chyba za rok, bo my wiemy, gdzie jest zamek złotych ludzi.— A jakże wy możecie wiedzieć o tym?— Panie zbójco — rzekł Jacek — jesteś dobry dla nas, więc ci wszystko opowiemy.— Gadajcie!— Przed wielu, wielu laty — mówił smutno Jacek — uciekliśmy od naszej matki…Zbójca porwał się z pnia, na którym siedział.— Dlaczegoście to uczynili? — zapytał drżącym z gniewu głosem.— Z głupoty! — rzekł Jacek i skłonił głowę na piersi.Zbójca patrzył na nich, kręcił głową i tłumił w sobie gniew.Wreszcie rzekł:— Powinienem was zabić albo związanych wrzucić w to ognisko.Straszna się wam należy kara!— Panie — rzekł cichym głosem Placek — myśmy już wiele, wiele wycierpieli…— Ty milcz — krzyknął zbójca — a ty mów dalej! Jacek zaczął opowieść: mówił wzruszonym głosem, szczerze i serdecznie.Nie ukrywał powodów, które ich skłoniły do ucieczki, oskarżał siebie i brata o egoizm i brak serca.Zbójca słuchając patrzył w ogień, który czasem uderzony oddechem wiatru, silniej rozbłysnął.Miał ten Nieborak twarz dobrą i wiele w spojrzeniu współczucia; może więcej dlatego, niż z obawy tortur, chłopcy poczuli do niego zaufanie.Jacek opowiadał o strachach na bagnie i dziwnym starcu, którego skrzywdzili, a za którym powędrował las.— Dziwne, dziwne opowiadasz mi rzeczy — rzekł zbójca — i cóż się stało dalej?— Potem — mówił Jacek — przeszliśmy cudem jakieś okolice, gdzie rozlewisko bagien otacza wyniosły pagórek, na którym…Zbójca drgnął i spojrzał mu bacznie w oczy.— Byliście na wzgórzu otoczonym bagnami? Mów prędzej, na Boga! mów prędzej! Co widziałeś na tym wzgórzu?— Na tym wzgórzu — opowiadał zdziwiony Jacek — widzieliśmy chatę…— Czekaj, przestań mówić! — mówił drgającym głosem Nieborak.Położył rękę na sercu i przymknął oczy.— Jak ci na imię? — rzekł po chwili dziwnym głosem.— Jacek — odpowiedział chłopak z coraz większym zdumieniem.— To wszystko prawda! — rzekł Placek w obronie brata.— Słuchajcie — mówił zbójca, z trudem chwytając powietrze — zapytam was o coś, a wy zaklnijcie się, że mi powiecie prawdę.— Przysięgamy ci na serce matki — powiedział Jacek wzruszonym głosem.— Na serce naszej matki — dopowiedział jak echo równie wzruszony Placek.— Pytaj, panie!…— Wierzę wam… Więc mi powiedzcie, czy na tym wzgórzu w tej chacie był kto żywy?Mówiąc to wpił się spojrzeniem w ich twarze i widać było, że wstrzymał oddech w piersi, oczekując odpowiedzi.Jacek, czując, że coś się dziwnego dzieje, odrzekł głosem wyraźnym i jakoby uroczystym:— Na tym wzgórzu spotkaliśmy kobietę, która nocami wielki paliła ogień, aby jej syn, którego oczekiwała, mógł przejść drożyną przez bagna.— O Jezu! — krzyknął zbójca.— Co ci się stało, panie? — zawołał przelękniony Jacek.Zbójcą wstrząsało łkanie.— Mówisz, że paliła ogień? — pytał wśród łez.— Tak, panie.Noc w noc gorzał ogień, a ona wypatrywała oczy.A we dnie wywieszała z daleka widną czerwoną chustę.— Tak, tak… chusta była czerwona…— Czy znasz, panie, tę kobietę? — zapytał Jacek.— To moja matka! — jęknął zbójca, a ogromne łzy potoczyły mu się po twarzy.Chłopcy spojrzeli na siebie ze zdumieniem, rozmyślając, jak dziwne są wyroki Opatrzności; ze zdumieniem jednakże jeszcze większym patrzyli na tego dziwnego zbójcę, co jak dziecko płakał na wspomnienie matki.Wielki wstyd zalał im serca: oto dziki zbójca, z kindżałem za pasem, lepszy jest od nich, bo oni wspomnieli matkę dopiero w nieszczęściu i biedzie, on zaś ronił łzy na samo jej wspomnienie.— Mówcie mi o niej — rzekł wreszcie — mówcie jak najwięcej! Jak wygląda moje matczysko?— Widzieliśmy ją dawno, przed dziesięciu coś laty; wyglądała zbiedzona, lecz oczy miała żywe i gorejące.Była bardzo znużona czuwaniem, więc my…— Co uczyniliście wy?— Nie wiem, panie, czy należy nam mówić o tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]