[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Summerhays postąpił bardzowielkodusznie, zapraszając go, zwłaszcza że nie interesował się spe-cjalnie chemią.Gdyby chodziło o astronomię, słuchałby wszystkiego znajwiększą uwagą, a nie drzemał, tak jak dzisiaj.Już prawie kończył, gdy czyjeś kroki zadudniły gwałtownie na ku-chennych schodach.Głośne stukanie do drzwi zmusiło go do odłożeniapióra.Za drzwiami stała niesłychanie podniecona Bella.- Musi pan zejść do niego, proszę pana.On pyta o pana.- Kto?- Jakiś mężczyzna, cały zakurzony, w uniformie.Marian mowi, że totylko służący, ale.- Wręczyła mu niewielką kartkę.- Powiedział nam,żeby to panu dać i że zaczeka.Celii nie ma w domu, a.Ujął list i przeczytał jedyne słowa, jakie na nim widniały: Thornridge.Przyjdz zaraz.Jonathan chwycił płaszcz i zszedł na dół.Jak się spodziewał, był tosłużący w liberii Castleforda.Nikt inny nie napisałby równie zwięzłegolistu w przekonaniu, że każdy się domyśli, kto go wysłał.Lokaj odsunął się na bok i Jonathan wyszedł na ulicę.Powóz Dargentazrobił wrażenie na sąsiadach, ale kareta Castleforda była w dodatkuozdobiona koroną.Z okien wychylały się liczne głowy, usiłując zajrzećdo wnętrza.Chłopcy podziwiali konie, stojące w idealnym zaprzęgu.Jonathan otworzył drzwiczki karety i wskoczył do środka.- Ale urządziłeś pokaz.Castleford odsunął zasłonkę i wyjrzał.- To dlatego, że zle wybrałem porę, żeby posłać po ciebie, i musiałemprzyjechać osobiście.- Jak mnie znalazłeś?- Straciłem na to mnóstwo czasu.Posłałem umyślnego do Hawkes-wellapo twój adres, ale okazało się, że to jakiś sklep z rycinami.Potem sobieprzypomniałem o pannie Pennifold.Mój doradca prawny zna doradcę jejmatki, a ten wiedział o tym domu, no i dlatego tu jestem.Nie tylko tam był, ale w dodatku wyglądał jak książę.Można byłobykrajać ser jego sztywnym kołnierzykiem.Aańcuszek od zegarka byłozdobiony rubinem, który wystarczyłby na utrzymanie całego hrabstwaprzez miesiąc.- Co tak na mnie patrzysz? - spytał Castleford.- Wcale nie patrzę.Tylko.dziś nie jest wtorek.- To nie może czekać do wtorku.Zamierzam się spotkać z jednymznajomym arystokratą na jego żądanie w sprawie, która ma dla megowielkie znaczenie.Zważywszy poważny ton jego listu, wypada mi byćtrzezwym i ubrać się stosownie do mojej pozycji, żeby tak rzec.Gdy zostawili za sobą ulicę Celii, Castleford odsunął zasłonki.Zwiatłoukazało jego oczy ani w połowie tak zasadnicze jak jego strój i słowa.- Thornridge chciał się widzieć z tobą, Castleford? Myślałem, że w mojejsprawie.- Może być i tak.Kiedy już się tam znajdziemy.Po tym, jak mnieprzyjmie.Zeby sobie zapewnić tę audiencję, urządziłem wszystko tak,zeby on bardziej chciał się widzieć ze mną niż ja z nim.- Jak ci się to udało?Castleford przekrzywił głowę, jakby coś, koło czego przejeżdżali,przykuło jego uwagę.- Uwiodłem mu siostrę.Dowiedział się o tym, oczywiście, i uznał tochyba za osobistą zniewagę, wnosząc z jego wczorajszego listu.Zażądałrozmowy i właśnie dlatego tam jedziemy.Jonathan spojrzał na niego.Castleford odwzajemnił mu spojrzenie,ogromnie zadowolony ze swojego sprytu.- Uwiódł pan moją kuzynkę, Wasza Wysokość? - Jonathanowi stanęłaprzed oczami kobieta, która wyrządziła mu afront w parkui - o czym wiedział - wiodła nudne, jednostajne życie z nieciekawymmężczyzną.Nie miała cienia szansy.- Do diaska, chyba rzeczywiście jest twoją kuzynką, skoro tak terazmówisz.Nieoficjalnie.Ale nigdy z tobą nie rozmawia.Nie sądzę więc,żebym uwiódł szczególnie drogą ci kuzynkę.- Fatalnie postąpiłeś.- Tak czy inaczej uwiodłem ją i już, przestań mnie męczyć.Byłoby zbytśmieszne, gdybyś mnie wyzwał na pojedynek w obronie czci krewnej,która kwestionuje twoje istnienie.Prócz tego trudno mi wybrać kogoś nasekundanta jednego dnia, kiedy drugiego miałbym się z nimpojedynkować z tego samego powodu.- A więc mam być twoim sekundantem? Czy się spodziewasz, żeThornridge wyzwie cię na pojedynek za to, co zrobiłeś?Castleford leniwie wzruszył ramionami.- Ano cóż, spodziewam się, że ktoś kogoś na jakiś pojedynek wyzwie,nim dzisiejszy dzień dobiegnie końca.Hrabia Thornridge miał na Grosvenor Square dom, gdzie zwyklemieszkał samotnie, kiedy bywał w mieście.Jego żona, która była sławnąpięknością przed ślubem, po ślubie nagle uznała, że Londyn jejzobojętniał.Przynajmniej tak mówiono.Jonathan przypuszczał, żeThornridge jest po prostu zazdrosny i łatwiej mu w ten sposób utrzymaćżonę z dala od pokus.Zważywszy na przyczynę tej wizyty, nie wyglądało na to, by Thornridgeszybko zmienił swoje zdanie o Londynie jako miejscu niebezpiecznychamorów.Tylko Castleford posłał swój bilet wizytowy.A że był Castlefordem,służący nawet nie mrugnęli, nie widząc biletu Jonathana, ani też nie pytaligo o nic, kiedy wszedł za księciem do salonu chwilę pózniej.- Czy jesteś gotów? - mruknął Castleford, kiedy zbliżali się do drzwi.Było jasne, że spodziewał się niezłego przedstawienia w zamian zakłopoty, jakich mu przysporzyło to uwiedzenie.Drzwi otworzono przed nimi z całym ceremoniałem.Jonathan uznał, żejest bardziej gotów, niż kiedykolwiek przedtem w swoim życiu.Thornridge nie udawał, że to ma być wizyta towarzyska.Czekał, sztywnowyprostowany, z surową twarzą.Przywitał księcia oschle, w sposóbwymuszony.A potem dostrzegł Jonathana i spurpurowiał.Jonathan patrzył na niego z fascynacją, mimo że gniew nie pozwalał muna bezstronną ocenę.Widywał go całymi latami z daleka.Nie był w staniepowstrzymać się od tego.Nie zaskoczyły go więc ani siwiejące włosy, anicoraz większa tusza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]