[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastygł nieruchomo i dopiero po chwili rozpoczął powolne przesuwanie się ku szczytowi.Bowman wstał i rozejrzał się; na szczęście wokół leżało kilka sporych kamieni.Wybrał najodpowiedniejszy, ważący ponad dwadzieścia kilogramów, trzymając go na wysokości piersi, podszedł do krawędzi.Hoval był znacznie lepszym taternikiem niż on, gdyż poruszał się co najmniej dwukrotnie szybciej.Ferenc i Koscis obserwował swego kompana z niepokojem i najwyraźniej niezbyt się palili do pójścia w jego ślady.Bowman odczekał, aż Cygan znajdzie się bezpośrednio pod nim, i wypuścił kamień z rąk; nie czuł przy tym nawet cienia żalu - Hoval już wcześniej chciał go zabić, a teraz miał zamiar jeszcze raz spróbować.Odłam skalny spadł na głowę i ramiona Cygana, który nie wydał żadnego dźwięku, ani wtedy gdy odpadał od ściany, ani gdy leciał ku oliwnym plantacjom.Być może był martwy, zanim zaczął spadać.Na górę nie dotarł także żaden odgłos uderzenia o ziemię ciała czy skały.I Hoval, i kamień po prostu zniknęli bezgłośnie w mroku.Tymczasem Bowman przyjrzał się pozostałym prześladowcom; ichtwarze wyrażały jedynie osłupienie, bo katastrofa nie dociera natychmiast do ludzkiej świadomo§ci.Pierwszy zrozumiał, co się stało, Ferenc.Z twarzą wykrzywioną wściekłością sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, wyszarpnął pistolet i kierując lufę ku górze, nacisnął spust.Wiedział, że Bowman tam jest, choć nie mógł go dostrzec.Strzał był wyłącznie próbą rozładowania wściekłości, jaka go ogarnęła.Jednak nawet strzelając na oślep, można czasem trafić, toteż Bowman czym prędzej wycofał się na środek szczytu.Broń palna stwarzała zupełnie nową sytuację, której nie brał pod uwagę.Wydawało mu się, że Cyganie tak chętnie posługujący się w walce nożem, będą chcieli załatwić go po cichu.Jednak skoro Ferenc miał przy sobie pistolet, liczył się z koniecznością jego użycia.Bowman zdał sobie sprawę, że Cyganie chcą go dopaść i zabić, nie zważając na żadne ryzyko.Sytuacja stała się więc znacznie poważniejsza, niż dotychczas sądził.Ruszył co tchu zboczem w dół.Ferenc i Koscis na pewno zaczęli już odwrót, podejrzewając, że ze szczytu prowadzi jeszcze jakaś droga.Pozostanie na miejscu nie miało dla nich żadnego sensu, gdyż próba wejścia na górę śladami Hovala mogła się zakończyć tak samo tragicznie.Bowman przebył stromiznę w rekordowym tempie, a następnie zaczął biec, sadząc długimi susami, gdyż był to jedyny sposób zachowania równowagi.Udawało mu się to przez trzy czwarte drogi, w końcu jednak potknął się i runął w dół, rozpaczliwie próbując zahamować.Ułatwił mu to pierwszy głaz, w który z całą siłą uderzył prawym kolanem.Bowman był pewien, że stracił rzepkę, ponieważ próba powstania skończyła się ciężkim klapnięciem na ziemię.Za drugim razem było trochę lepiej.Dopiero trzecie podejście zakończyło się sukcesem.Kolano było z pewnością solidnie stłuczone, ale teraz niewiele czuł.Wiedział, że dopiero później przyjdzie silny ból.Znacznie już wolniej pokonał resztę pochyłości, przemykając między głazami.Noga co jaki§ czas odmawiała mu posłuszeństwa, jakby miała własną wolę, na szczęście udało mu się nie przewrócić już ani razu.Biały obłoczek nad głazem tuż przed nim i odgłos strzału były prawie równoczesne.Ferenc doskonale wszystko przewidział.Bowman nawet nie próbował się ukryć, gdyż w tych warunkach Cyganowi wystarczyłoby jedynie podejść i przyłożyć mu lufę do czoła, by mieć pewność, że nie chybi.Biegł zygzakiem między głazami, by w ten sposób uniemożliwić Ferencowi dokładne wycelowanie.Kilka pocisków zagwizdało bliskoniego, a jeden nawet wzbił chmurkę pyłu przy prawej nodze ściganego, ale zabawa w kotka i myszkę przynosiła rezultaty - Ferenc także musiał kluczyć między głazami i jedynie przypadek mógł sprawić, że kula trafi w cel.W przerwach kanonady wyraźnie było słychać tupot nóg i Bowman zdawał sobie sprawę, że z każdą chwilą pościg jest coraz bliżej.Nic nie mógł na to poradzić, bał się nawet odwrócić, gdyż groziło to upadkiem, a naprawdę nie było większej różnicy, czy śmiertelna kula nadleci z przodu, czy też trafi go w plecy.Wreszcie wydostał się spomiędzy skał na równy, twardy teren i ruszył, najszybciej jak potrafił, ku wejściu prowadzącemu do miasteczka.Ferenc również znalazł się na otwartej przestrzeni.Teraz miał doskonałą okazję do strzału, ale jej nie wykorzystał.Jedynym wytłumaczeniem było to, że skończyła mu się amunicja.Co prawda mógł mieć zapasowy magazynek, ale ładowanie w biegu nie jest łatwe i najwyraźniej Ferenc też tak sądził.Kolano bolało coraz bardziej, ale też coraz rzadziej odmawiało posłuszeństwa.Zaryzykował i spojrzał za siebie.Ścigający nadal się zbliżali, choć znacznie wolniej.Bowman wbiegł do miasteczka i zatrzymał się przy rozgałęzieniu dróg.Cyganów jeszcze nie było widać, ale tupot ich nóg był wyraźny.Skręcił w lewo, mając nadzieję, że zmyli to ścigających i pobiegł ku murom obronnym, otaczającym całą miejscowość.Droga kończyła się niewielkim placykiem, ze starym, kutym w żelazie krzyżem pośrodku.Z lewej strony stał równie stary kościół, naprzeciwko znajdował się niski, kamienny murek, zza którego nic nie było widać.Pomiędzy nimi wznosiła się wysoka skała z wykutymi w niej dziwnymi niszami.Poza tym z placyku nie było innej drogi wyj§cia poza tą, którą Bowman tu dotarł.Podbiegł do niskiego murku i wyjrzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]