[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzdrygnąwszy się, Tanis odstąpił o krok.Raistlin krót­kim szarpnięciem zaciągnął sznureczek na szczycie torebki, zamykając ją.Potem, zmierzywszy ich nieufnym spojrze­niem, wsunął woreczek za pazuchę, chowając go do jednej z licznych tajnych kieszeni i chciał już się odwrócić, lecz Tanis zatrzymał go.– Nic już nie będzie między nami tak, jak dawniej, pra­wda? – zapytał cicho półelf.Raistlin przyglądał mu się przez chwilę i Tanis dostrzegł przebłysk żalu w oczach młodego czarodzieja, tęsknotę za ufnością, przyjaźnią i powrotem do dni młodości.– Nie – szepnął Raistlin.– Lecz taka była cena, jaką zapłaciłem.– Zaczął kaszleć.– Cena? Komu ją zapłaciłeś? Za co?– Nie zadawaj pytań, Półelfie.– Chude ramiona cza­rodzieja zgarbiły się od kaszlu.Caramon objął silnym ra­mieniem brata i Raistlin oparł się na swym bliźniaku.Kiedy atak minął, czarodziej uniósł złote oczy.– Nie mogę ci dać odpowiedzi, Tanisie, ponieważ sam jej nie znam.Potem, spuściwszy głowę, pozwolił Caramonowi odpro­wadzić się na spoczynek przed podróżą.– Chciałbym, abyś zastanowiła się ponownie i pozwo­liła nam udzielić ci pomocy przy obrzędach pogrzebowych twego ojca – rzekł Tanis do Alhany, gdy kobieta stanęła w drzwiach Wieży Gwiazd, aby pożegnać się z nimi.– Dzień zwłoki nie ma dla nas znaczenia.– Tak, zezwól nam – prosiła serdecznie Goldmoon.– Wiem wiele na ten temat od naszego ludu, bowiem nasze zwyczaje pogrzebowe są podobne do waszych, jeśli to, co Tanis mi powiedział, jest prawdą.Jako kapłanka w mym plemieniu byłam obecna przy zawijaniu zwłok w nasączone wonnymi korzeniami bandaże, które je zakonserwują.– Nie, moi przyjaciele – rzekła zdecydowanie blada Alhana.– Życzeniem mego ojca było, abym.abym uczy­niła to sama.Nie było to całkowicie zgodne z prawdą, lecz Alhana wiedziała, jak wstrząśnięci byliby ci ludzie na widok ciała jej ojca zakopywanego w ziemi – który to zwyczaj pra­ktykowały tylko gobliny i inne złe stwory.Sama myśl o tym wzbudziła w niej odrazę.Mimowolnie jej spojrzenie powę­drowało ku udręczonemu i powykręcanemu drzewu, które miało stanąć nad jego grobem, niczym jakiś straszny ptak ścierwojad.Szybko odwróciła wzrok i odezwała się drżącym głosem.– Jego grób.jest od dawna przygotowany, a ja sama mam pewne doświadczenie w tej dziedzinie.Nie martwcie się o mnie, proszę.Tanis dostrzegł cierpienie malujące się na jej twarzy, lecz nie mógł odmówić uszanowania jej woli.– Rozumiemy – rzekła Goldmoon.Potem, pchnięta impulsem, barbarzyńska kobieta z plemienia Que-Shu objęła księżniczkę elfów i przytuliła ją tak, jakby tuliła za­gubione i przestraszone dziecko.Alhana początkowo zesztywniała, a później rozluźniła się we współczującym uści­sku Goldmoon.– Zostań w pokoju – szepnęła Goldmoon, odsuwając Alhanie z twarzy ciemne włosy.Potem mieszkanka równin odeszła.– A kiedy pochowasz ojca, co wtedy? – zapytał Ta­nis, gdy został sam z Alhana na stopniach wieży.– Powrócę do mego ludu – odrzekła smutno Alhana.– Gryfy przylecą po mnie teraz, gdy zło opuściło tę krainę i zabiorą mnie na Ergoth.Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pomóc pokonać to zło, a potem wrócimy do domu.Tanis rozejrzał się po Silvanesti.Było przerażające za dnia, lecz w nocy jego grozy nie sposób było opisać.– Wiem – Alhana odpowiedziała na jego nie wypo­wiedzianą myśl.– To będzie nasza pokuta.Tanis uniósł sceptycznie brwi, wiedząc, jaka walka ją czeka, jeśli będzie chciała nakłonić swój lud do powrotu.Wtedy dostrzegł przekonanie malujące się na twarzy Alhany.Zrozumiał, że szansę są wyrównane.Uśmiechając się, zmienił temat.– A czy znajdziesz czas, by wybrać się na Sancrist? – zapytał.– Rycerze będą zaszczyceni twoją obecnością.Szczególnie jeden z nich.Bladą twarz Alhany pokrył rumieniec.– Być może – rzekła.– Nie potrafię jeszcze powiedzieć.Dowiedziałam się wielu rzeczy o sobie.Jednak pogodzenie się z nimi zaj­mie mi jeszcze dużo czasu.– Potrząsnęła głową i wes­tchnęła.– Być może tak naprawdę nigdy się z nimi nie pogodzę.– Jak na przykład z nauczeniem się miłości do czło­wieka?Alhana uniosła głowę i utkwiła czyste spojrzenie swych oczu w oczach Tanisa.– Czy on byłby szczęśliwy, Tanisie? Z dala od swej ojczyzny, bowiem ja muszę wrócić do Silvanesti? I czy ja mogłabym być szczęśliwa, wiedząc, że muszę patrzeć, jak on się starzeje i umiera, gdy tymczasem ja jestem wciąż młoda?– Zadawałem sobie te same pytania, Alhano – po­wiedział Tanis, rozmyślając z bólem o decyzji, jaką podjął w sprawie Kitiary.– Jeśli wzgardzimy miłością, jaka jest nam dana, jeśli nie chcemy dać miłości, obawiając się cier­pienia straty, nasze życie będzie puste, a strata jeszcze większa.– Kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się, zastanawiałam się, dlaczego ci ludzie idą za tobą, Tanisie Półelfie – rzekła cicho Alhana.– Teraz rozumiem.Rozważę twe sło­wa.Żegnaj, do czasu kresu wędrówki twego życia.– Żegnaj, Alhano – odpowiedział Tanis, biorąc dłoń, którą do niego wyciągnęła.Nie wiedział, co ma więcej po­wiedzieć, więc odwrócił się i odszedł.Oddalając się jednak nie mógł powstrzymać się od re­fleksji, że skoro jest taki diabelnie mądry, to dlaczego jego życie jest tak spaprane?Tanis zastał swych towarzyszy na skraju polany.Przez chwilę po prostu stali tak, ociągając się przed wejściem do lasów Silvanesti.Choć wiedzieli, że zła już w nich nie ma, myśl o podróżowaniu wiele dni przez makabryczny, znie­kształcony las, nie była miła.Nie mieli jednak wyjścia.Już ogarnęło ich to poczucie konieczności pośpiechu, które za­gnało ich aż tu.Czas przesypywał się w klepsydrze i wie­dzieli, że nie mogą pozwolić, by piasek przesypał się do końca, choć nie wiedzieli, czemu.– Chodźmy, mój bracie – rzekł wreszcie Raistlin.Czarodziej poprowadził ich w głąb lasu.Laska Magiusa roz­siewała wokół blade światło.Caramon ruszył za nim z wes­tchnieniem.Jedno po drugim, reszta poszła w ich ślady.Tyl­ko Tanis został jeszcze, by obejrzeć się.Nie zobaczą księżyców tej nocy.Ziemię spowijał ciężki mrok, jakby ona również opłakiwała śmierć Loraca.Alhana stała w drzwiach Wieży Gwiazd, a jej sylwetka odcinała się od tła murów migoczących w świetle pojmanych wieki temu księżycowych promieni.Z ciemności wyłaniała się tylko twarz Alhany, niczym duch srebrnego księżyca.Tanis do­strzegł jakiś ruch.Kobieta uniosła rękę i na krótko rozbłysło jasno czyste, białe światło – gwiezdny klejnot.A potem odeszła.KSIĘGA DRUGAHistoria wyprawy drużyny do zamku na Lodowej Ścianie i ich zwycięstwo nad złym smoczym władcą, Feal-Thasem, stały się legendą wśród lodowych barbarzyńców zamieszkujących tę niegościnną krainę.Nadal opowiada ją wioskowy kapłan podczas długich zimowych nocy, gdy wspomina się bohaterskie czyny i śpiewa pieśni.PIEŚŃ LODOWEGO TOPORAJam jest ten, który ich wyprowadził.Jam jest Raggart ja wam to opowiadam.Śnieg na śniegu zamazuje znaki loduPo śniegu słońce krwawi bieląW mroźnym świetle wiecznie nieznośną.A jeśli nie opowiem wam o tymŚnieg przysypie czyny bohaterówA ich siła w mym śpiewieSpocznie w skorupie szronu nie wstając już nigdyNigdy już, gdy zagubiony oddech się skruszy.Siedmioro ich było z gorących krain(To ja ich wyprowadziłem)Czterech szermierzy zaprzysiężonych na PółnocyElfia kobieta LauranaKrasnolud z kraju kamiennej kryKender drobnokościsty niczym jastrząb.Na trzech łyżwach wjechali do tuneluDo gardła jedynego zamku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl