[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To wspaniały człowiek.- Często mówi o swojej zmarłej żonie, Colette.W dalszym ciągu rozkleja się na jej wspomnienie.Kiedy umarła?- Trzy lata temu, dokładnie w tym samym miesiącu.Została zamordowana, gdy Claude przebywał na pokrywie lodowej - była to jego pierwsza wyprawa po dwuipółrocznej przerwie.- Zamordowana?- Poleciała z Paryża do Londynu na wakacje.Przebywała w Anglii tylko trzy dni.IRA podłożyła bombę w restauracji, do której wybrała się na obiad.Była jedną z ośmiu śmiertelnych ofiar wybuchu.- O Boże!- Złapali jednego z terrorystów.Po dziś dzień siedzi w więzieniu.- A Claude mocno to przeżył - powiedział Pete.- O tak.Colette była wspaniała.Spodobałaby ci się.Ona i Claude tworzyli równie zgraną parę, jak ja i Rita.Przez moment żaden z nich się nie odezwał.Wiatr zagwizdał nagle o krawędź kry jak zmarła dusza, nie mogąca dostać się do nieba.Lód ponownie przypominał Harry’emu cmentarzysko.Wzdrygnął się.- Jeśli mężczyzna jest bardzo zakochany w kobiecie - przemówił Pete - i nagle zostaje mu ona odebrana, rozerwana na kawałki przez wybuch bomby, to taka bolesna strata może pomieszać mu zmysły.- To nie dotyczy Claude’a.Mógł wpaść w głęboką depresję, kompletnie się rozkleić, jednak nie straciłby rozsądku.Jest najbardziej miłym.- Jego żona została zabita przez Irlandczyków.- Co z tego wynika?- Dougherty jest Irlandczykiem.- To naginanie faktów, Pete.Jest Amerykaninem irlandzkiego pochodzenia.W dodatku reprezentuje już trzecią generację.- Wspomniałeś, że jeden z zamachowców został aresztowany?- Tak, nie udało im się złapać pozostałych.- Czy przypominasz sobie jego nazwisko?- Nie.- Czy nie nazywał się przypadkiem Dougherty albo jakoś podobnie?Harry skrzywił się i wykonał ręką gest zniecierpliwienia.- Daj spokój, Pete.Zapędziłeś się za daleko.Potężny mężczyzna ponownie zaczął dreptać w miejscu.- Być może.Ale sam wiesz.zarówno wujek Briana, jak i jego ojciec, byli oskarżani o faworyzowanie wyborców irlandzkiego pochodzenia.Mówiono nawet, że sympatyzowali z lewicowym odłamem IRA i przez kilka lat potajemnie przesyłali im pieniężne dotacje.- Też to słyszałem.Nigdy jednak nic nie udowodniono.Z tego co wiadomo wynika, że było to polityczne oszczerstwo.Cóż, prawda jest taka: mamy czterech podejrzanych, spośród których nie jesteśmy w stanie wyłonić sprawcy.- Mała poprawka.- Jaka?- Sześciu podejrzanych.- Franz, George, Roger, Claude.- I ja.- Wykluczyłem cię.- Nie powinieneś.- Przestań się wygłupiać.- Mówię poważnie - zapewnił Pete.- Przecież po rozmowie, którą odbyliśmy.- Czy jest jakieś prawo mówiące, że psychopata nie może być dobrym aktorem?Harry przyjrzał mu się, próbując odczytać wyraz jego twarzy.Nagle czający się w niej odcień wrogości przestał się wydawać jedynie efektem specyficznie odbitego światła latarki.- Zaczynasz mnie wkurzać, Pete.- To dobrze.- Wiem, że powiedziałeś prawdę - jesteś w porządku.Z tego co mówisz wynika jednak, że nie powinienem wierzyć nikomu ani przez moment, nawet jeśli znam kogoś jak własnego brata.- Dokładnie.I to dotyczy nas obu.Dlatego ciebie również umieściłem na liście podejrzanych.- Co? Mnie?- Znajdowałeś się razem z nami przy trzecim szybie.- Ale to przecież ja go znalazłem, gdy wróciliśmy.- I to właśnie ty wyznaczałeś strefy poszukiwań.Mogłeś przydzielić sobie obszar, na którym się znajdował, po to, aby upewnić się, że będzie martwy, zanim go „znajdziesz”.Breskin nadszedł akurat, zanim zdążyłeś załatwić Briana.Harry wpatrywał się w niego.- A jeśli jesteś mocno stuknięty - kontynuował Pete - mogłeś się nawet nie zorientować, że drzemie w tobie morderca.- Chyba nie sądzisz, że byłbym w stanie kogoś zabić?- Jest to mało prawdopodobne, ale widywałem niewinnie wyglądających ludzi, którzy ukrywali w sobie znacznie poważniejsze psychozy.Chociaż wiedział, że Pete specjalnie posługiwał się jego własną bronią, dając mu posmakować, jak czuje się ktoś, kogo podejrzewa się o próbę morderstwa, jednak Harry poczuł ból powracającego napięcia w karku i ramionach.- Wiesz, co jest dla was wszystkich charakterystyczne - mam na myśli Kalifornijczyków?- Tak, to że swoim dobrym samopoczuciem i wrodzonym optymizmem wprawiamy w kompleksy was, bostończyków, którzy jesteście wiecznie pochmurni i niezadowoleni z życia.- Właściwie to chodziło mi o to, że te wszystkie trzęsienia ziemi, pożary, lawiny błota, zamieszki uliczne i mordercy doprowadzili was w końcu do obłędu.Uśmiechnęli się do siebie.- Lepiej wracajmy - powiedział Harry.Po nocnym niebie, na dużej wysokości, sunęły w pewnej odległości od siebie dwie rakiety sygnalizacyjne, a wzdłuż linii, na której lśniący lodowy klif łączył się z wodami oceanu, tam i z powrotem przesuwało się światło reflektora.Nawietrzna ściana góry lodowej nie była tak potężna i stroma, jak pionowe urwisko po stronie zawietrznej.Trzy postrzępione lodowe półki nieprzerwanym ruchem zbliżały się do powierzchni morza i unosiły do góry.Każda z nich miała około ośmiu do dziesięciu metrów szerokości.W sumie sterczały dwadzieścia, dwadzieścia pięć metrów ponad linią wody.Klif wznosił się powyżej półek na odcinku kilkunastu metrów pod pewnym kątem, a następnie jego linia załamywała się obok wąskiego występu.Ponad występem ściana urwiska wznosiła się pionowo aż do samej krawędzi.- Do tych półek mogłyby dobić pontony - stwierdził Żuków, przyglądając się powierzchni lodu przez lornetkę.- I nawet niewyszkoleni ludzie byliby w stanie wdrapać się na ten klif.Ale nie przy takiej pogodzie.Gorow z trudem go słyszał poprzez odgłosy gwałtownego sztormu i rytmiczne kołysanie okrętu na wysokich falach.Po stronie nawietrznej morze było znacznie bardziej wzburzone, niż w miejscu osłoniętym od wichury przez strome zbocza dryfującej góry.Olbrzymie fale roztrzaskiwały się o poszarpany klif.Bez trudu przewróciłyby łódź ratunkową średniej wielkości i rozdarłyby napędzany silnikiem ponton z Pogodina na strzępy.Nawet okręt podwodny, pomimo silników o mocy czterdziestu tysięcy koni mechanicznych i wyporności sześciu tysięcy pięciuset ton, z trudem posuwał się w ustalonym kierunku.Dziób co chwilę znikał pod wodą, a kiedy się z niej wynurzał, przypominał zwierzę zmagające się z wchłaniającym je bagniskiem.Fale uderzały o pokład z dziką zawziętością, przewalały się przez kadłub, rozbryzgiwały się o nadbudówkę, zalewając mostek i wyrzucając wysoko ponad głową Gorowa fontanny kropli.Skafandry wszystkich trzech mężczyzn były całkowicie pokryte lodem: mieli lodowe buty, lodowe spodnie i kurtki.Okrutny wiatr wiał z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę, a w porywach anemometr pokładowy rejestrował szybkość nawet o połowę większą.Tumany śniegu były jak roje pszczół; kłuły Gorowa w twarz i wyciskały z oczu łzy.- Opłyniemy górę dookoła i wrócimy na zawietrzną stronę - krzyczał kapitan, mimo że trzej mężczyźni stali na małym mostku, praktycznie stykając się ramionami.Aż za dobrze pamiętał gładki, wysoki klif, który ponownie mieli zobaczyć z drugiej strony, ale nie miał innego wyboru.Ściana nawietrzna nie dawała żadnej nadziei na przeprowadzenie skutecznej akcji.- Co zrobimy, gdy już będziemy po drugiej stronie? - zapytał Żuków.Gorow przez chwilę zwlekał z odpowiedzią.- Wystrzelimy linę.Za jej pomocą przedostaną się tam ludzie.Użyją w tym celu podwieszanych szelek asekuracyjnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl