[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minęło sporo czasu nim Eric zorientował się, że licytacja już trwa.Kobietę sprzedawano jako niewolnicę.Padały sumy wykrzykiwane głównie przez mężczyzn.Początkowo prowadzący licytację nie mógł nadążyć z powtarzaniem ofert, jednak w miarę, gdy kwoty były coraz wyższe, atmosfera stawała się mniej gorączkowa, zyskując wszakże na napięciu.Dziewczyna słała nieruchomo, jakby nieobecna, jakby nie o nią trwała walka wykrzykiwanych cyfr.Nie wstydziła się swojej nagości, ani też jej nie eksponowała.I nagle - nie! To niemożliwe - nagle Ericowi wydało się, że ta piękna istota spojrzała na niego i uśmiechnęła się.- Dwieście - krzyknął bez namysłu.Prowadzący licytację jak echo powtórzył liczbę i zamarł.Dziesiątki twarzy zwróciło się w stronę Erica.Dwieście siejów było olbrzymią sumą, nawet najpiękniejsza kobieta świata nie była jej warta.- Ten człowiek jest pijany! - padł okrzyk.- Nie wie co mówi!- Wypraszam sobie - powiedział Eric i zatoczył się.- To Martinet - ktoś go rozpoznał.- Ten bokser.Nie słuchajcie go, jest skończony.- Ja sobie wypraszam - powtórzył z uporem Eric.- Dwieście! - krzyknął po raz drugi.Prowadzący rozejrzał się niepewnie, ale zmuszony był powtórzyć ofertę.Tym razem nikt się nie odezwał.- Dwieście.- powiedział po raz trzeci Prowadzący.- Sprzedana! Proszę kupca o podanie nazwiska i uiszczenie opłaty.Eric Martinet roztrącając zebranych dotarł do platformy.Wspiął się na nią, korzystając z pomocy kilku najbliższych mężczyzn.W głowie miał straszliwy mętlik; świat wciąż nabierał rozpędu, przymierzając się do wirowania.W końcu Eric nie wytrzymał i poddał się chaosowi.Upadł na deski.„Jeden, dwa, trzy.” - liczył sędzia ringowy.Eric usiłował wstać.Nie dał rady.-.Cztery, pięć.” - widzowie zaczęli gwizdać i krzyczeć - ,,.,.sześć, siedem, osiem.”- Panie, co pan?! - Prowadzący licytację trzymał Erica za poły marynarki.Wrócił świat teraźniejszy.Martinet z ulgą stwierdził, że nie znajduje się na ringu.Nie musi zatem wstawać, choćby liczono do dziesięciu, do stu, do tysiąca; NIE MUSI wstawać! Ale MOŻE, bo nie czyha na niego facet w bokserskich rękawicach.Więc wstał.Tylko krzyki i gwizdy tłumu były rzeczywistością.- Oszust!- Płać! Dawaj forsę!- Zamknąć go!- Mówiłem, że to Martinet! - krzyczał z zacietrzewieniem jakiś mężczyzna.- Dawno się skończył.Założę się, że nie ma złamanego grosza.Eric Martinet rozerwał podszewkę zabrudzonej kurtki.Na deski platformy wypadł plik spiętych spinaczem banknotów.Zapadła cisza; jak gdyby jakiś zły duch odebrał wszystkim mowę.- Sto slejów - oznajmił Prowadzący.Eric rozerwał drugą stronę kurtki.- Razem dwieście slejów - poinformował Prowadzący.- Niewolnica została opłacona.- Kobieto - zwrócił się do dziewczyny.- Od dzisiaj panem twojego życia jest Eric Martinet - wyrzekł zwyczajową formułę.Martinet objął ramię swojej niewolnicy.Niespodziewanie stracił równowagę i pogrążył się w nieświadomości.* * *Obudził się z okropnym kacem.Usiadł na łóżku i rozgarnął dłońmi potargane włosy.Otrząsnął się; bolała go głowa, a w ustach czuł niesmak.Kac!Sięgnął do szafki i odszukał butelkę, na szczęście nie była pusta.Krzywiąc się wypił kilka łyków alkoholu, swojego żelaznego zapasu na wypadek przykrych porannych przebudzeń.Poszedł do kuchni, nalał do szklanki zimnej wody i popił gorycz drażniącą gardło.Nagle ktoś zapukał do drzwi.Narzucił szlafrok i otworzył.- Pan Martinet? - zapytał ubrany na czarno mężczyzna.Eric nie znał go, nie znał nikogo, kto by ubierał się tak dziwnie: czarne wąskie spodnie, czarna koszula szczelnie zapięła pod szyją, czarne buty i czarny kapelusz.- O co chodzi?Nieznajomy nie odpowiedział.Przestąpił próg i zatrzasnął za sobą drzwi.- Hola! Panie! - krzyknął Eric wypinając umięśniony tors.- Wolnego! Co.W dłoni mężczyzny pojawił się dziwny przedmiot.Coś syknęło i naraz potworny ból sparaliżował prawą nogę Erica.Setki tysięcy szpilek, jedna przy drugiej, zdawało się wbijać w skórę.Całą nogę ogarnęło rozrywające ciało odrętwienie.Martinet upadł i przeraźliwie krzycząc tarzał się po podłodze.Mężczyzna zajrzał do wszystkich pomieszczeń mieszkania, po czym podszedł do leżącego Erica.- Gdzie jest Tijana? - zapytał.- Co?! - jęknął Eric.Usztywniający nogę ból powoli mijał, ale niewidzialne igły wciąż drażniły skórę.- Tijana! - mężczyzna uniósł rękę z zadającym ból przedmiotem; miniparalizator był straszną bronią.- Nie.! - zaprotestował Eric.Groźba ponownej męki wywoływała w nim paniczny strach.- Ja nic nie wiem! Nie wiem kto to jest Tijana!Powtórny syk poprzedził mękę, Martinet zwinął się z bólu.Tym razem lewa noga zapłonęła jak palona żywym ogniem.- Kłamiesz - powiedział nieznajomy.- Wczoraj kupiłeś ją na targu, wielu ludzi to widziało.- Nic nie wiem.Nie pamiętam - wykrztusił Eric, gdy ból nieco zelżał.- Ja nie mam pieniędzy.Mężczyzna w odpowiedzi zgarnął z wieszaka kurtkę i rzucił ją Martinetowi na pierś.- Przy następnym strzale będę mierzył w serce.Ręczę, że nie wytrzyma bólu.Eric zobaczył rozpruła podszewkę kurtki i zapomniał o wszystkim.Jego pieniądze! Co się z nimi stało?!- Gdzie jest Tijana? - nalegał mężczyzna.Martinet, miętosząc w rozgorączkowaniu swoją kurtkę, natrafił na ukryty w kieszeni sprężynowy nóż, którym kiedyś rzucał równie dobrze jak boksował.Gdy mężczyzna znowu wyciągnął rękę uzbrojoną w miniparalizator, zdecydował się odnowić dawną umiejętność.Ostrze noża wbiło się w brzuch nieznajomego, jego twarz przybrała wyraz śmiertelnego zdumienia; przyklęknął i wydając głuchy jęk - upadł.Martinet chwycił bezwładną rękę; nie wyczuł tętna.Obecność śmierci sprawia, że człowiek czuje ból, ale jest to ból duszy i umysłu, o bólu fizycznym zapomina się, a włókna nerwowe robią przerwę w swojej działalności.Jak długa jest ta przerwa, zależy od wrażliwości człowieka.Czasem trwa ona ułamek sekundy, a czasem wieczność.Minęło wiele minut nim Martinet odzyskał sprawność myślenia.Jego nogi wciąż pulsowały bólem, lecz teraz był on już do zniesienia.Wstał i skierował się do kuchni.Włożył głowę pod kran.Lodowate zimno orzeźwiło go.Zwalczając bezwład kończyn, z trudem wykonał kilka przysiadów.Krążenie krwi przywróciło mu władzę w nogach.Wziął prysznic i ubrał się.Wychodząc z domu zabrał nieszczęsną kurtkę, której porozpruwane szwy doprowadzały go do łez.Zniknęły oszczędności odkładane pieczołowicie w latach sukcesu i powodzenia.Oszczędności na czarną godzinę, gdy życie słanie się przekleństwem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]