[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To jest jedno z moich lepszych win.Najlepsze chowane są na dni specjalnie uroczyste, jak zaręczyny, chrzciny, pogrzeb führera.- Ostatnia uwaga wyrwała mu się, żałował, że ją uczy­nił.Ale nie starał się o naprawienie swego błędu, raczej czekał z napięciem, jak jego gość na to zareaguje.- W takim razie można sobie tylko życzyć - powiedział Frei­tag ze spokojem - żeby pan miał jak najprędzej okazję sięgnąć po swoje najlepsze wino z okazji trzeciego z wyliczonych przez pana wydarzeń.- Zapraszam pana na to już dziś - odezwał się stary Asch wesoło.- Mam jednak nadzieję, że nie będziemy na tę okazję czekali i że jeszcze przedtem, z okazji zaręczyn, będziemy mogli zaatakować moje rezerwy.Pańskie zdrowie, panie Freitag.Pili z zadowoleniem, małymi łyczkami, długo trzymając wino na języku.- Jest ciężkie, cierpkie, ma aromat dojrzałych, dobrze przechowanych jabłek - powiedział stary Freitag poważnie.- Istotnie doskonałe - oświadczył Asch.- Dokładnie je pan określił.Powinien pan był zostać restauratorem.- Wykluczone! - bronił się Freitag.- Byłbym z pewnością swoim najlepszym klientem.Tak sobie gadali.Herbert Asch nie przeszkadzał temu.Dobrze się rozumieli.Mieli ze sobą więcej wspólnego, niż się im z po­czątku zdawało.Stary Asch wyznał, że sam przeprowadza w do­mu wszystkie reperacje dla Własnej przyjemności.Tylko z wielką lodówką nie umiał sobie dać rady; cieknie z niej woda i nie można osiągnąć temperatury dość niskiej.Freitag natychmiast wyraził gotowość naprawienia lodówki.Stary Asch zgodził się bez namysłu.Już mieli ściągnąć z siebie marynarki, wziąć narzędzia i zejść do kuchni.Herbert z trudem im to wyperswadował.- Kiedy indziej - powiedział.- Ostatecznie nie po to tu jesteśmy.- Jesteśmy tutaj - powiedział stary Asch - żebym poznał twego teścia.To się już stało.Podoba mi się.Teraz możemy spo­kojnie oddać się naszym przyjemnościom.- Chwileczkę! - powiedział stary Freitag ze zdumieniem.- Kto tu ma być czyim teściem.To, co usłyszałem, jest dla mnie zupełną nowością.- Przepraszam - powiedział Herbert Asch z zakłopotaniem.- Ojciec mój tylko skomentował pewną moją aluzję.Staremu Aschowi było to wyraźnie niemiłe.- Dajmy temu spokój - powiedział starając się przejść do porządku nad kłopotliwą sytuacją.- Wszystko jedno, teść czy nie teść, i tak się rozumiemy.Ale, ale po cośmy tu się właściwie zebrali?- Chciałem spróbować wytłumaczyć ci coś, mój ojcze.- Mam nadzieję - powiedział stary Freitag zdecydowanym tonem - że nie pozostaje to w żadnym związku z moją rodziną.Nie jestem skłonny dać się sprzedać, zwłaszcza za moimi plecami.- Jesteś głupi smarkacz - mruknął stary Asch z irytacją.- Wprawiasz w zakłopotanie dwóch dorosłych mężczyzn.Niech się pan nie gniewa, panie Freitag.- Załatwione - odpowiedział tamten.- Czegóż więc chcesz od nas?- I ty byłeś kiedyś żołnierzem, ojcze, prawda?- Oczywiście.- Podobało ci się w wojsku?Stary Asch nie miał najmniejszego pojęcia, do czego jego syn zmierza.- Czy mi się podobało? Skąd ci to przyszło do głowy? Zmarnowałem dwa lata.- A pan, panie Freitag?- Przyłączam się do opinii mego przedmówcy - oświadczył Freitag bez większego zainteresowania.- Piękne to były czasy, wspaniałe, co?Obaj starzy spojrzeli na siebie, uśmiechnęli się z zakłopotaniem i podnieśli napełnione winem kieliszki.- Tak, to były czasy!.- powiedział stary Asch nie bez szyderstwa.- Jeden z nas przyszedł do koszar prosto z obory - powie­dział Freitag.- Wolno mu było trzepać dywany pani kapitanowej, co go wprawiało w entuzjazm.Inny był woźnicą; został feld­feblem i miał teraz nie tylko cztery konie, ale i trzydziestu ludzi słuchających jego rozkazów.Inny znowu był za głupi, żeby od­różnić owies od jęczmienia, ale podczas parad maszerował wspa­niale i pewien prawdziwy generał zapytał o jego nazwisko.Takim typom wojsko się podobało.- A co dopiero wojna! - zawołał stary Asch.- Listonosz wyjechał na koszt państwa do Francji i żył tam jak u Pana Boga za piecem.Po powrocie umiał po francusku trzy słowa, które w stanie zamroczenia alkoholowego powtarzał ze trzydzieści razy w ciągu jednego wieczora.Sprzedawca w składzie węgla; nie mo­gący sobie przed wojną pozwolić na świąteczne ubranie, rozwalił trzy domy, dwa działa, cztery ciężarówki i kilka tuzinów ludzi.Nauczyciel-praktykant z Pomorza był ordynansem przy sztabie pułku; pułkownik po pijanemu mówił do niego "Emil".I tym się to bardzo podobało.- W gruncie rzeczy dziś jest zupełnie tak samo - powiedział Herbert Asch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl