[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Więc ją odstawiła.Jack się poruszył.Okrążyła bar, znalazła barierkę i po wewnętrznej stronielady podeszła do Jacka, przystanąwszy jedynie po to, aby spojrzeć na lśniącechromowane kurki.Były suche, lecz z bliska zalatywały piwem; jego wilgotnyi świeży zapach unosił się niczym lekka mgiełka.Jack przewrócił się na plecy, otworzył oczy i popatrzył na nią.Przez chwilęwzrok miał całkowicie zmętniały, po czym odzyskał jasność widzenia. Wendy? zapytał. To ty? Tak odparła. Jak myślisz, czy będziesz mógł wejść na górę? Jeśliobejmiesz mnie wpół? Skąd ty.Brutalnie zacisnął dłoń na jej kostce. Jack! Co ty. Mam cię! powiedział i zaczął się uśmiechać.Wydzielana przez niegowoń zwietrzałego dżinu i oliwek wzbudziła w Wendy dawny lęk, napełniła ją329przerażeniem większym, niż mógłby wywołać jakikolwiek hotel.Jakąś cząstkąumysłu pojęła, że stała się rzecz najgorsza, że wszystko znowu sprowadza się doniej i jej pijanego męża. Chcę ci pomóc, Jack. Och, tak.Ty i Danny chcecie tylko pomóc. Nieomal miażdżył jej kost-kę w zaciśniętej dłoni.Nie zwalniając uchwytu, zaczął chwiejnie dzwigać się nakolana. Chciałaś pomóc i doprowadzić do tego, żebyśmy się stąd wynieśli.Aleteraz.cię mam! Jack, to boli. Będzie bolało jeszcze bardziej, ty suko.Na dzwięk tego słowa zatkało ją tak kompletnie, że nie próbowała się po-ruszyć, kiedy puścił jej kostkę i niepewnie, zataczając się, stanął przed nią nanogach. Nigdy mnie nie kochałaś powiedział. Pragniesz naszego wyjazdu,bo wiesz, że to będzie mój koniec.Czy zastanawiałaś się kiedyś nad moimi o.o.obowiązkami? Nie, bo gówno cię to obchodziło.Zawsze obmyślasz tylkosposoby, jak by pociągnąć mnie w dół.Jesteś zupełnie jak moja matka, ty rozlazładziwko! Przestań poprosiła z płaczem. Nie wiesz, co mówisz.Jesteś pijany.Nie wiem czym, ale się upiłeś. Och, wiem.Teraz wiem.Ty i on.Ten szczeniak na górze.We dwójkę cośplanujecie.Mam rację? Nie, nie! Nigdy niczego nie planowaliśmy! Co ty. Agarstwo! wrzasnął. Och, wiem, jak to robisz! Chyba wiem! Kiedymówię: Zostaniemy tu i ja będę pracować , ty odpowiadasz: Tak, kochanie ,a on: Tak, tato , po czym snujecie plany.Zamierzałaś użyć śniegołaza.Ty tozaplanowałaś.Ale ja wiedziałem.Ja się domyśliłem.Sądziłaś, że się nie domyśle?Miałaś mnie za głupca?Wpatrywała się w niego, niezdolna wydobyć głosu.Zabije ją, a potem zabijeDanny ego.To może zadowoli hotel, który wtedy pozwoli, aby sam się zabił.Jaktamten dozorca.Jak(Grady).Półprzytomna z przerażenia, uświadomiła sobie w końcu, z kim w sali balowejrozmawiał Jack. Judziłaś przeciw mnie syna.To było najgorsze. Twarz mu obwisła w wy-razie ubolewania nad sobą. Mojego chłopczyka.Teraz i on mnie nienawidzi.Postarałaś się o to.Zaplanowałaś to od początku, prawda? Zawsze byłaś zazdro-sna, co? Zupełnie jak twoja matka.Nie umiałaś poprzestać na małym, prawda?Nie umiałaś?Nie mogła mówić.330 Już ja cię załatwię. Spróbował ją chwycić za gardło.Zrobiła do tyłukrok, potem drugi, a Jack zwalił się na nią.Przypomniała sobie o nożu i sięgnęłado kieszeni szlafroka.Jack otoczył ją jednak lewym ramieniem, przycisnął jej rękędo boku.Wyczuła ostry zapach dżinu i kwaskowatą woń potu. Dostaniesz nauczkę mruczał Jack. Będziesz ukarana.Surowo ukara-na.Prawą ręką odnalazł jej gardło.Przestała oddychać i wpadła w prawdziwą panikę.Jack połączył obie dłoniei teraz mogła chwycić nóż, lecz o nim zapomniała.Podniosła ręce do góry i za-częła bezradnie szarpać go za ręce większe, silniejsze. Mamo! dobiegł skądś wrzask Danny ego. Przestań, tato! Mamę toboli! Chłopiec darł się przenikliwie i ten wysoki, krystaliczny głos słyszałaz oddali.Czerwone błyski zatańczyły jej przed oczami jak baletnice.W pokoju pociem-niało.Zobaczyła, jak jej syn wdrapuje się na ladę i skacze Jackowi na ramiona.Nagle jedna z dłoni miażdżących jej krtań oderwała się i Jack z warczeniem wy-mierzył Danny emu kuksańca.Chłopiec poleciał do tyłu na puste półki, po czymoszołomiony upadł na podłogę.Ręka znów zacisnęła się na jej gardle.Czerwonebłyski zaczęły czernieć.Danny kwilił bezsilnie.Paliło ją w klatce piersiowej.Jack krzyczał jej w twarz: Już ja cię załatwię! Ty cholero, pokażę ci, kto tu rządzi! Pokażę ci.Wszystkie dzwięki cichły jednak w długim ciemnym korytarzu.Stawiała co-raz słabszy opór.Puściła jedną jego rękę i powoli wyciągała ramię, aż znalazło siępod kątem prostym do ciała, z dłonią dyndającą bezwładnie w przegubie niczymdłoń topielicy.Ta dłoń namacała butelkę w słomianym koszyczku jedną z butelek po wi-nie, które służyły za ozdobne świeczniki.Nic nie widząc, ostatkiem sił poszukała szyjki i wyczuła pod palcami tłustepaciorki wosku.(O Boże, jeśli się ześliznie.)Kiedy unosiła i opuszczała butelkę, błagała Boga, aby nie chybić, świadoma,że cios w kark lub ramię oznacza jej koniec.Ale butelka wylądowała dokładnie na głowie Jacka Torrance a, szkło z trza-skiem rozprysło się wewnątrz koszyczka.Podstawa butelki, gruba i ciężka, rąb-nęła w czaszkę tak głośno, jak piłka skórzana upuszczona na podłogę z twardegodrewna.Jack zakołysał się na piętach, przewracając oczami.Ucisk na jej krtanizelżał, potem ustał zupełnie.Jack wyciągnął przed siebie ręce, jakby dla złapaniarównowagi, a następnie runął na wznak.Wendy z łkaniem wciągnęła długi haust powietrza.Sama o mało nie upadła,chwyciła jednak za krawędz baru i zdołała się utrzymać na nogach.Odzyskiwa-ła i traciła przytomność.Słyszała płacz Danny ego, ale nie miała pojęcia, skąd331dobiega.Przypominał płacz w komorze pogłosowej.Jak przez mgłę widziała du-że krople krwi padające na ciemną powierzchnię lady chyba z jej nosa.Od-chrząknęła i splunęła na podłogę.Fala ostrego bólu przepłynęła przez gardło, leczparoksyzm minął i zamienił się w stały tępy ucisk.już do zniesienia.Opanowała się stopniowo.Puściła krawędz baru, odwróciła się i zobaczyła Jacka rozciągniętego obokpotłuczonej butelki.Wyglądał jak powalony olbrzym.Danny przycupnął pod kasąi z obiema rękami w buzi wpatrywał się w nieprzytomnego ojca.Wendy podeszła chwiejnym krokiem i dotknęła jego ramienia.Danny się cof-nął. Posłuchaj, Danny. Nie, nie wymamrotał ochrypłym głosem starego mężczyzny. Tatazrobił ci krzywdę.ty zrobiłaś krzywdę tacie.tata zrobił ci krzywdę.Chcęspać.Danny chce spać. Danny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]