[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie dogonisz mnie -O nie, mój drogi, nie dogonisz nigdy mnie -Bo jeśli zbliżysz się do mnie bardziej, niż ja tego chcę.To zniknę jak zimowy wiatr.Chuck BerryW szpitalu świąteczny obiad zaczęto podawać o je­denastej, skończono zaś o pierwszej.Dennis otrzymał swoją porcję kwadrans po dwunastej; trzy cienkie plastry pieczonej indyczej piersi, łyżka sosu, porcja tłuczonych ziemniaków rozmiaru i kształtu piłki baseballowej (brakuje tylko czerwonych szwów, pomyślał z kwaśnym rozbawieniem), taka sama porcja mrożonej dyni w jaskrawym poma­rańczowym kolorze, oraz plastikowy pojemniczek z żurawinami.Na deser były lody.W rogu tacy leżała mała niebieska kartka.Wiedząc już sporo o szpitalnych obyczajach - przekonał się, iż wiedza ta pogłębia się wraz z każdą kuracją kolejnych odleżyn na tyłku - zapytał posługacza, który po pewnym czasie przyszedł zabrać tacę, co dostali na obiad żółto- i czerwonokartkowcy.Okazało się, że ci z żółtymi kartkami musieli zadowolić się dwoma kawałkami indyka bez żadnych dodatków i galaretką na deser, natomiast ci z czerwonymi otrzymali jedną porcję mielonego mięsa i tłuczone ziemniaki.W więk­szości przypadków nie byli nawet w stanie sami tego zjeść i musiano ich karmić.Na Dennisa to wszystko podziałało bardzo przygnębiająco.Bez najmniejszego trudu mógł sobie wyobrazić matkę stawiającą na stole w dużym pokoju wielkiego dymiącego indyka, ojca ostrzącego zakrzy­wiony nóż, zaczerwienioną z dumy i poczucia odpowiedzialności siostrę, z czerwoną aksamitną wstążką we włosach, nalewającą każde­mu kieliszek dobrego czerwonego wina.Mógł sobie również wyobrazić smakowite zapachy i radosną atmosferę, w jakiej siadano do stołu.Mógł sobie to wszystko wyobrazić.ale chyba nie powinien tego czynić.W rzeczywistości było to najbardziej ponure Święto Dziękczynienia w jego życiu.Wbrew swoim zwyczajom po obiedzie zapadł w płytką drzemkę (w dni świąteczne nie miał zajęć rehabilitacyjnych) i śnił niespokojny sen, w którym gromada posługaczy szła przez oddział intensywnej terapii wrzucając kawałki pieczonego indyka do kroplówek i urządzeń wspomagających oddychanie.Rano z godzinną wizytą zjawili się matka, ojciec i siostra; po raz pierwszy wyczuł, że Ellie chce jak najszybciej wrócić do domu.Callisonowie zaprosili ich do siebie na lekką przedpołudniową przekąs­kę, a Lou Callison, jeden z trzech braci, miał czternaście lat i był “fajny”.Unieruchomiony w łóżku Dennis przestał być atrakcją dla swojej siostry.W jego szpiku kostnym nie stwierdzono żadnej nowej, śmiertelnie niebezpiecznej odmiany raka ani nie zanosiło się na to, że będzie sparaliżowany do końca życia, więc w gruncie rzeczy nie warto było się nim zajmować.Kiedy o wpół do pierwszej zadzwonili do niego od Callisonów, Dennis odniósł wrażenie, że jego ojciec jest odrobinę pijany - domyślał się, że tata właśnie sączy swoją drugą Krwawą Mary, mama zaś coraz częściej zerka na niego z niezadowoleniem.W tym czasie Dennis kończył zaakceptowany przez dietetyka błękitnokartkowy świąteczny obiad - jedyny taki obiad w jego życiu, z którym uporał się w piętnaście minut - i chyba udało mu się rozmawiać przez telefon w beztroski, pogodny sposób, gdyż nie chciał psuć ich radosnego nastroju.Ellie zamieniła z nim tylko kilka słów, bez przerwy chichocząc i wygadując jakieś głupoty.Chyba właśnie rozmowa z nią tak go zmęczyła, że zapadł w drzemkę.Zasnął (i śnił ten niepokojący sen) około drugiej.Szpital, w którym pozostał jedynie dyżurny personel, był pogrążony w nienaturalnej ciszy.Dobiegający z sąsiednich pokojów bełkot radioodbiorników i telewizorów docierał do uszu Dennisa jakby przez grubą warstwę waty.Posługacz, który zabrał tacę, uśmiechnął się szeroko i powiedział, że ma nadzieję, iż smakował mu ten “specjalny obiad”.Dennis zapewnił go, że tak.Bądź co bądź w Święto Dziękczynienia należało być miłym dla wszystkich.Potem zasnął, a kiedy się obudził, była już prawie piąta i na twardym plastikowym krześle, na którym wczoraj siedziała Leigh, siedział Arnie Cunningham.Dennis wcale nie zdziwił się na jego widok; po prostu uznał, że to kolejny sen.- Cześć, Arnie - powiedział.- Jak leci?- Nieźle, ale ty wyglądasz tak, jakbyś jeszcze spał, Dennis.Połaskotać cię? Może to by cię obudziło.Na kolanach trzymał dużą brązową torbę.A więc jednak ma swoje drugie śniadanie - przemknęło przez zaspany umysł Dennisa.Widocz­nie Repperton nie rozkwasił go na dobre.Spróbował podnieść się na łóżku, skrzywił się, poczuwszy ból w plecach i nacisnął guzik, by ustawić oparcie niemal w pozycji siedzącej.Zajęczał elektryczny silnik.- Jezu, to naprawdę ty!- A co, spodziewałeś się jakiegoś trójgłowego potwora? - zapytał uprzejmie Arnie.- Po prostu spałem i chyba nie zauważyłem, kiedy się obudzi­łem.- Dennis raptownym ruchem potarł czoło, jakby chciał usunąć z twarzy resztki snu.- Wszystkiego najlepszego, Arnie.- Nawzajem.Dali ci indyka z nadzieniem?Dennis parsknął śmiechem.- Dostałem coś, co przypominało potrawy, które przygotowywała Ellie, kiedy miała siedem lat i bawiła się w kucharkę.Pamiętasz?Arnie przyłożył dłoń do ust i wydął policzki.- Pamiętam.Moje kondolencje.- Naprawdę cieszę się, że przyszedłeś - powiedział Dennis, po czym umilkł na chwilę, by powstrzymać łzy, które zdradziecko napły­nęły mu do oczu.Chyba po prostu do tej pory nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był przygnębiony.Po raz kolejny przysiągł sobie, że na Boże Narodzenie na pewno pójdzie już do domu.Chyba popełniłby samobójstwo, gdyby miał spędzić Wigilię w tym samym pokoju.- Rodzinka nie wpadła do ciebie?- Jasne, że wpadła - odparł Dennis.- Przyjdą jeszcze wieczo­rem - to znaczy, przynajmniej mama i tata - ale to nie to samo.Sam rozumiesz.- Pewnie.Wiesz, przyniosłem ci parę rzeczy.Panience na dole powiedziałem, że to przybory kąpielowe.Arnie zachichotał cicho.- A co to jest? - zapytał Dennis, spoglądając na torbę.Dopiero teraz zauważył, że nie była to torebka śniadaniowa, lecz taka, w której przynosiło się zakupy ze sklepu.- Jak tylko zjedliśmy ptaszka, dokonałem napadu na lodówkę - poinformował go Arnie.- Rodzice pojechali w odwiedziny do przyjaciół z uniwersytetu.Robią to w każde Święto Dziękczynienia zaraz po obiedzie.Wątpię, żeby wrócili wcześniej niż o ósmej.Nie przestając mówić zaczął opróżniać torbę.Dennis przyglądał się ze zdumieniem.Dwa cynowe lichtarze.Dwie świece [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl