[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Choćby lista wszystkich dealerów.Pilgrim mówi, że tylko my ją znamy on i ja.Hurtownicy majądostęp tylko do listy swoich handlarzy.A co? Twierdzisz, że tokit?- Patrz.Podeszła do komputera i szybko wprowadziła kilka komend, zktórych jedna odszukała niezauważalnie osobiste hasło Rayneego iprzekazała je czuwającemu programowi Sanjo.Skończywszy stanęła zboku i oznajmiła:- Dobra.Wprowadziłam odpowiednie polecenia.Teraz musisztylko wcisnąć ENTER.Raynee wcisnął klawisz i oniemiał.Na ekranie rozbłysłysłowa: GŚÓWNA LISTA DEALERÓW, a zaraz po nich ukazało siępierwsze dwadzieścia nazwisk ułożonych w porządku alfabetycznym.Sandy wcisnęła klawisz oznaczony napisem: "Scroll Lock" i celowoodwróciwszy wzrok od ekranu, patrzyła na zszokowaną twarz Tęczy.Tymczasem komputer wyświetlał posłusznie całą listę sześciusetczterdziestu trzech dealerów.- Niech mnie.- Raynee pokręcił głową i spojrzał na Sandy.Chyba nagle coś zrozumiał i trybiki w jego mózgu zaczęły obracaćsię ze zdwojoną szybkością.Z oczu Murzyna biło czyste, nagiezło.- Myślisz, że jesteś sprytna, co? - wyszeptał zimno.- Dlaczego? Bo mogę dostać się do twoich zbiorów? - spytałaczując, że sparaliżowało jej przeponę.- Zgadza się - wychrypiał Tęcza świdrując ją wzrokiem.- Uruchomisz ten swój program i.- Owszem, mogłabym, ale chyba o czymś zapominasz - odrzekławalcząc z paniką.Wiedziała, że zaraz przestanie myśleć, amusiała, po prostu musiała wprowadzić do komputera jeszcze jednąkomendę.Dwa słowa, tylko dwa słowa.- Czyżby? - spytał podejrzliwie.- No jasne, bo wystarczy, że wystukam.- Wyciągnęła rękę wstronę klawiatury, gdy nagle chwycił ją za nadgarstek żylastądłonią.I zacisnął ją jak imadło.- Ja to zrobię - szepnął złowieszczo.Zwolnił uścisk, alenadal nie spuszczał z dziewczyny wzroku.Sandy czuła, że nie jest w stanie wykonać najmniejszegoruchu.- Napisz: SKASUJ SANJO - powiedziała cicho, zdając sobiesprawę, że drżą jej palce u rąk.Bała się, i to bardzo.Ben iCharley w towarzystwie Roya Schultzheimera i strażników zwiedzalipodziemny dom Rayneego.Była tu sam na sam z Tęczą i gdyby cośposzło nie tak.- S-k-a-s-u-j S-a-n-j-o - mruczał pod nosem Raynee wystu-kując polecenie litera po literze.- Teraz ENTER - podpowiedziała Sandy i odetchnęła z ulgą,kiedy Tęcza wcisnął klawisz, uruchamiając tym samym najbardziejniszczycielską funkcję pośpiesznie opracowanego programu i - oczym jeszcze nie wiedziała - wprowadzając drastyczne zmiany dosystemu zabezpieczającego drogie oprogramowanie siecikomputerowej Jimmy'ego Pilgrima.Jednak zgodnie z jej oczekiwaniami i założeniami, absolutnienic na to nie wskazywało: na ekranie monitora rozbłysły po prostupełne otuchy słowa: PROGRAM SANJO WYMAZANY Z PAMIĘCI, i tyle.- Jasny gwint - wymamrotał Raynee z uśmiechem na złejtwarzy.- Zdaje się, że ja też mam swego alchemika.Leżąc jak długa na patio Jake'a Locotty, Sierotka Marysia -co do niej zupełnie niepodobne - wykazała więcej rozumu niżodwagi i nie wahając się ani sekundy zdradziła wszystko, cowiedziała, a nawet to, co domniemywała na temat "supertęczy".Obrazowo i w szczegółach opisała wspaniałe "podróże" jakieodbywali razem ze Sierotką Marychą i Małym Williem, a Locotta iRosenthal słuchali i słuchali, i byli coraz bardziej zszokowani.Podczas gdy Marysia sprzedawała wszystkich, którzy - taktwierdziła - mieli coś wspólnego z "supertęczą", Joe Tassiowysłał swoich ludzi, żeby odszukali jedyną żyjącą osobę, która -zdaniem prostytutki - mogła ich doprowadzić do źródła nowego, ajuż legendarnego narkotyku.Poszukiwania nie trwały długo.W środę za pięć szósta rano jeden z zawodowych mordercówTassia wywlókł z helikoptera półprzytomną, zakneblowaną izwiązaną kobietę - młodą i niezwykle piękną, jeśli nie liczyćpodbitego oka.Rzucił ją w salonie u stóp Locotty i wręczył mumaleńki złożony papierek z jakimś napisem.- Znalazłem to w jej torebce - zameldował z szacunkiem.- "A siedemnaście" - przeczytał na głos Locotta.- Co tojest?- To jest właśnie to! - Sierotka Marysia, leżąca dotychczasw drugim końcu salonu, zerwała się na równe nogi.-To"supertęcza"! - zapiszczała i grzmotnęła na dywan, powalonasilnym ciosem Tassia.- A więc to jest to, Rosey - szepnął Locotta.Ostrożnierozwinął papierek i spojrzał bez słowa na ściśniętą warstewkębiaławych kryształków.Rosenthal wzruszył ramionami, poślinił czubek palca koniu-szkiem obłożonego języka, wetknął go w proszek i wsunął międzyspierzchnięte wargi.Przez długą chwilę w salonie Jake'a Locotty panowałaśmiertelna cisza.Wszyscy patrzyli na starego doradcę i księgo-wego.A potem.- O Jezu - szepnął Rosenthal i wytrzeszczył załzawione, nicnie widzące oczy.- Co "O Jezu"? - spytał Locotta wpatrując się w wiernegoprzyjaciela.- Co tam, do cholery, widzisz?- Kolory - wyszeptał Rosenthal.- Mnóstwo kolorów, Jake.Mogę.mogę ich dotknąć jak.- mówił coraz ciszej, a gdynapotkał wzrokiem przerażoną twarz Sierotki Marychy, zamilkł.-Chcesz trochę? - spytał.- Tak.proszę, bardzo proszę - odrzekła niepewnie.Rosenthal nabrał na palec odrobinę proszku i wyciągnął rękę dodziewczyny.Ku bezgranicznemu zdumieniu Locotty i Tassia, prostytutkazlizała nabożnie wszystkie kryształki narkotyku, po czym owinęłasię czule wokół nóg Rosenthala, spoglądając na świat jak nasyconakotka.Nim zszokowany mafioso zdążył zareagować, Sierotka Marysiaśmignęła obok strażnika i przypadła do stóp siedzącego na krześledoradcy.- Błagam - szepnęła zdesperowana - proszę, ja też, ja też.Jak długo tam jest? - spytał Locotta spoglądając na za-mknięte drzwi do sypialni, za którymi jego stary przyjaciel -niegdyś całkowity impotent - i dwie prostytutki oddawali sięgłośnemu i jednoznacznemu zajęciu.- Chryste, od czterdziestu pięciu minut - odrzekł zadziwionyTassio.- Chcesz, żebym tam zajrzał?Locotta nie odpowiedział, patrząc na rozłożony papierek zproszkiem.- Coś nieprawdopodobnego - wymamrotał.- Po prostu cośnieprawdopodobnego.- Jake?- Hę? Co? Nie, nie, daj mu spokój - odrzekł niepewnie, jakbywahając się, czy wierzyć temu, co widzi i słyszy.I nagle sięzdecydował.- A chuj tam - mruknął.Zanurzył palec w narkotyku i wsunął do ust kilka lepkichkryształków.Za kwadrans siódma maksymalnie zdenerwowany Tassio doszedłdo wniosku, że dłużej nie może już czekać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]