[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podszedł do łóżka i położył się w ubraniu.Po chwili złożył głowę na jej łonie.Przed długi czas żadne z nich nic nie mówiło, a potem Brandin trochę się przesunął i spojrzał na Dianorę.- Nienawidzę tego człowieka w dolinie - odezwał się cicho.- Nienawidzę wszystkiego, co reprezentuje.Nie ma w nim ognia, żadnej miłości, żadnej dumy.Tylko ambicja.Nic się oprócz niej nie liczy.Nic oprócz własnego losu nie potrafi wywołać u niego litości czy żalu.Wszystko jest narzędziem.Chce tiary imperatora, wszyscy o tym wiedzą, ale on jej nie chce dla żadnego powodu.Chce tak po prostu.Wątpię, czy cokolwiek w jego życiu wywołało u niego uczucie związane z inną osobą.miłość, poczucie straty, cokolwiek.Zamilkł.Był zmęczony i powtarzał się.Położyła mu dłonie na skroniach, patrząc na jego twarz, a on znowu się odwrócił i zamknął oczy.Pod jej dotykiem jego czoło stopniowo wygładzało się.W końcu oddech Brandina wyrównał się i Dianora zorientowała się, że zasnął.Ona czuwała, wodząc dłońmi jak ociemniała po jego ciele, poznając po wpadającym do namiotu świetle, że księżyce zaszły, wiedząc, że rano rozpęta się wojna i że kocha tego mężczyznę bardziej niż cały świat.* * *Musiała zasnąć, bo kiedy znów otworzyła oczy, na niebie szarzał świt, a Brandin zniknął.Na poduszce obok niej leżał czerwony anemon.Patrzyła na niego przez chwilę w bezruchu, a potem wzięła go do ręki i przycisnęła do twarzy, wdychając jego delikatną woń.Zastanawiała się, czy Brandin zna legendę o tym kwiecie.Pomyślała, że raczej nie.Wstała i w kilka chwil później pojawił się Scelto z kubkiem khavu w ręku.Miał na sobie sztywną skórzaną kamizelę posłańca - lekki pancerz, za słaby przeciwko strzale.Zgłosił się na ochotnika do oddziału dwudziestu takich posłańców roznoszących po wzgórzu rozkazy i wiadomości.Najpierw jednak przyszedł do niej, tak jak od kilkunastu lat co rano w saiszanie.Dianora bała się, że rozmyślanie o tym doprowadzi ją do płaczu - byłby to zły znak w takim dniu.Udało się jej uśmiechnąć i powiedziała Scelto, żeby wracał do króla, któremu tego rana jest bardziej potrzebny.Po jego wyjściu powoli wypiła khav, nasłuchując coraz głośniejszych odgłosów dochodzących z zewnątrz.Potem umyła się, ubrała i wyszla z namiotu we wschodzące słońce.Czekało na nią dwóch królewskich gwardzistów.Wszędzie za nią chodzili, utrzymując dyskretną odległość kilku kroków.Wiedziała, że dzisiaj będzie strzeżona.Poszukała wzrokiem Brandina i najpierw zobaczyła Rhuna.Obaj stali przy płaskiej krawędzi wzgórza, obaj mieli odkryte głowy i nie nosili zbroi, choć u pasów mieli identyczne miecze.Brandin postanowił się ubrać w proste brązy zwykłego żołnierza.Dianora nie dała się zwieść.Podobnie jak inni.Wkrótce potem Brandin postąpił krok ku krawędzi wzgórza i uniósł jedną rękę nad głową tak, żeby zobaczyli go wszyscy żołnierze obu armii.Bez jednego wypowiedzianego słowa, bez żadnego ostrzeżenia, z tej wyciągniętej w ciemny błękit nieba ręki wystrzelił płomień oślepiającego, krwawoszkarłatnego światła.Z dołu dobiegł stojących na wzgórzu potężny ryk.To z imieniem Brandina na ustach mniej liczebna armia Zachodniej Dłoni ruszyła przez dolinę, by zetrzeć się z żołnierzami Alberico w bitwie, która się zapowiadała od bez mała dwudziestu lat.* * *- Jeszcze nie - powiedział spokojnie Alessanjuż co najmniej piąty raz.- Czekaliśmy całe lata i nie wolno nam się teraz pośpieszyć.Devin miał wrażenie, że książę przestrzega bardziej samego siebie niż innych.Prawda była taka, że zanim Alessan nie wyda rozkazu, mogli tylko patrzeć, jak ludzie z Barbadioru, Ygrathu i prowincji Dłoni zabijają się nawzajem pod rozpalonym senziańskim niebem.Sądząc po słońcu, było południe lub nieco później.Panował morderczy upał.Devin spróbował wczuć się w sytuację ludzi walczących poniżej, siekących się nawzajem, ślizgających się we krwi i depczących po tych, którzy padli w kipiącym kotle bitwy.Znajdowali się za wysoko i za daleko, by kogokolwiek rozpoznać, ale nie na tyle daleko, żeby nie widzieć, jak umierają ludzie, i nie słyszeć ich krzyków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]