[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Akademicy mieli na sobie dziwaczną znieszaninę strojów - na co-dzienne garnitury i jedwabne suknie narzucili togi, kaptury, na gło-wy włożyli birety.Herbata, truskawki podawane w koszyczkach ikanapki z ogórkiem znikały błyskawicznie.- Ale klawa zabawa - powiedział Harvey, bezwiednie przed-rzeźniając Franka Sinatrę.- Umiecie robić wszystko z fasonem,profesorze.- Tak, garden party jest zawsze hardzo udane.To główne wy-darzenie towarzyskie roku akademickiego, który, jak mówiłem, do-biega już końca.Połowa tu obecnych starszych pracowników uni-wersyteckich oderwała się na jednci popołudnie od sprawdzaniaprac egzaminacyjnych.Egzaminy studentów ostatnich lat dopieroco się skońezyły.Stephen obserwował bacznie wicekanclerza, sekretarza i strażnikaszkatuły uniwersytetu i starał się trzymać Harveya od nich jak naj-dalej, przedstawiając go za to komu tylko się dało ze starszych pro-fesorów, licząc, że spotkanie to nie zapadnie im w pamięć.Ponadtrzy kwadranse wędrowali od jednego do drugiego, a Stephen czułsię przy tym tak, jak adiutant niekompetentnego dygnitarza, które-go nie można dopuścić do słowa z obawy wywołania incydentu dy-plomatycznego.Mimo rezerwy Stephena Harvey najwyraźniej byłw siódmym niebie.Robin zapłacił rachunek.Chłopcy dostali obiecaną nagrodę, za-prowadził ich więc do czekającego samochodu i polecił szoferowi,specjalnie wynajętemu na tę okazję, aby zawiózł ich do Newbury.Odegrali swoje role i mogliby teraz tylko przeszkadzać.- Nie pojedziesz z nami, tatusiu? - dopytywał się Jamie.- Nie, wrócę później.Powiedzcie mamie, że będę w domu oko-ło siódmej.Robin wrócił do restauracji i ujrzał Jean-Pierre'a i Jamesa kuśty-kającego w jego stronę.- Skąd ta zmiana planu? - spytał Jean-Pierre.- Ponad godzi-nę ubierałem się i szykowałem.- Nie martw się.Wszystko gra.Po prostu poszczęściło się nam.Rozmawiałem z Harveyem na ulicy i ta nadęta kreatura zaprosiłamnie na herbatę do hotelu "Randolph".Powiedziałem, że to nie-możliwe, ale zaproponowałem, żeby odwiedził mnie w GmachuClarendona.Stephen zasugerował, że również was obu należy za-prosić.- Sprytnie - powiedział James.- Nie musimy bawić się wciuciubabkę na garden party.- Żeby tylko nie za sprytnie - zauważył Jean-Pierre.- Przynajmniej odstawimy całą szopkę za zamkniętymi drzwia-mi - odezwał się Robin - co może okazać się łatwiejsze.Nigdynie podobał mi się pomysł afiszowania się z tym draniem po uli-cach.- Z Harveyem Metcalfe'em nic nie może pójść łatwo - wtrąciłJean-Pierre.- Przyjdę do Gmachu Clarendona przed czwartą piętnaście-ciągnął Robin.- Jean-Pierre, staw się dwadzieścia po czwartej, Jů-mes pięć minut później.Ale trzymajcie się ściśle planu, tak jakbyś-my spotkali się wszyscy na garden party i stamtąd poszli razem doGmachu Clarendona.- Robin, Robin, słyszysz mnie?- Tak, James.- Gdzie jesteś? Stephen napomknął Harveyowi, że należy już iść, gdyź byłoby- W restauracji "Eastgate".Przyjdź tu i weź z sobą Jean-Pier- niegrzecznie spóźnić się na spotkanie z wicekanclerzem.re'a.- Jasne - Harvey zerknął na zegarek.- Jezus, już wpół do- Dobrze.Będziemy za pięć minut.Nie, za dziesięć.Lepiej, że- piątej.bym w tym przebraniu poruszał się pówoli.Opuścili przyjęćie i pospiesznie udali się do Gmachu ClarendonaI86 I87na końcu Broad Street.Po drodze Stephen tłumaczył, że jest tojakby oksfordzki Biały Dom, gdzie wszyscy przedstawiciele hierar-chii uniwersyteckiej mają swoje biura.Gmach ten jest imponującą,okazałą budowlą osiemnastowieczną, którą niewtajemniczeni mogąwziąć za kolegium.Po kilku stopniach wstępuje się do rozległegowestybulu i oto człowiek znajduje się w dostojnym starym g_ machu,który zamieniono w siedzibę urzędów, starając się dokonać jak naj-mniej zmian.Powitani zostali przez portiera.- Wicekanclerz nas oczekuje - rzekł Stephen.Portier trochę się zdziwił, gdy przed piętnastoma minutami zja-wił się Robin i oznajmił, że pan Habakkuk poprosił go, by zaczekałw jego pokoju; co prawda Robin miał na sobie pełny strój akade-micki, lecz portier, który spodziewał się powrotu wicekanclerza lubjego personelu z garden party najwcześniej za godzinę, potraktowałgo podejrzliwie.Po przybyciu Stephena nabrał większego zaufania.Dobrze pamiętał funta otrzymanego za oprowadzenie po gmachu.Portier zaprowadził Stephena z Harveyem do gabinetu wicekanc-lerza i zostawił ich samych, wsunąwszy do kieszeni następnego fun-ta.Pokój wicekanclerza nie był urządzony z przepychem, a beżowydywan i pastelowe ściany nadałyby mu pozór gabinetu urzędnikaśredniej rangi, gdyby nie wiszący nad marmurowym kominkiemwspaniały obraz z widokiem placu wiejskiego we Francji pędzlaWilsona Steera.Robin wyglądał przez wielkie okno wychodzące na BibliotekęBodleyańską.- Dzień dobry, wicekanclerzu.Robin odwrócił się.- O, witam, profesorze.- Przypomina pan sobie pana Metcalfe'a?- Tak, niewątpliwie.Jak miło znów pana zobaczyć.- Robinwzdrygnął się.Jedyne, czego pragnął, to znaleźć się w domu.Roz-mawiali chwilę.Zapukano do drzwi i ukazał się Jean-Pierre.- Witam, sekretarzu.- Witam, wicekanclerzu, profesorze Porter.- Chciałbym przedstawić Harveya Metcalfe'a.- Dzień dobry panu.- Sekretarzu, czy zechciałby pan.- Gdzie ten Metcalfe?Wszyscy trzej znieruchomieli, z osłupieniem patrząc na dziewięć-dziesięcioletniego starca, który wszedł do pokoju o laskach.Poku-śtykał do Robina, mrugnął i skłonił się.- Dzień dobry, wicekanclerzu - powiedział donośnym głosemchimeryka.- Dzień dobry, Horsley.James podszedł do Harveya i szturchnął go laską, jakby chciał sięupewnić, czy jest prawdziwy.- Spadłeś nam z nieba, młody człowieku.Od trzydziestu lat nikt nie nazwał Harveya młodym człowiekiem.Tamci trzej patrzyli na Jamesa z zachwytem.Nie wiedzieli, że naostatnim roku studiów James odniósł wielki sukces grając głównąrolę w Skąpcu.Rola strażnika szkatuły była po prostu powtórze-niem tamtej, którą nawet sam Molier byłby zachwycony.Jamesciągnął :-_Był pan niezwykle hojny dla Harvardu.- To bardzo uprzejmie, że pan o tym wspomina - powiedziałz szacunkiem Harvey.- Podobasz mi się, młody człowieku.Mów mi Horsley.- Tak, Horsley, proszę pana - plątał się Harvey.Tamci trzej robili wszystko, żeby zachować powagę.- A więc, wicekanclerzu - mówił dalej James.- Nie ciągnę-liście mnie chyba przez pół miasta bez powodu.O co chodzi?Gdzie moje sherry?Stephen zaczął się już zastanawiać, czy James nie szarżuje, alespojrzawszy na Harveya przekonał się, że jest absolutnie urzeczony.Jak człowiek tak wycwaniony w jednej dziedzinie może być pod in=_ nym względem tak naiwny, pomyślał.Zaczynał rozumieć, jakimsposobem most Westminsterski został sprzedany co najmniej czte-rem Amerykanom w ciągu ostatnich dwudziestu lat.- Hm, chcieliśmy zainteresować pana Metcalfe'a działalnością_ uniwersytetu i sądziliśmy, że strażnik szkatuły uniwersyteckiej po-winien być przy tym obecny.- Co to za szkatuła?- Takie uniwersyteckie ministerstwo skarbu - odpowiedziałJames bardzo donośnym, starczym i przekonującym głosem.- Po-czytaj sobie - wetknął Harveyowi w rękę kalendarz UniwersytetuI88 I89Oksfordzkiego, który Harvey mógłby kupić w księgarni Blackwellaza dwa funty, jak to uczynił James.Stephen wahał się, co teraz zrobić, ale szczęśliwie Harvey zabrałgłos:- Panowie, chciałbym wyrazić, jak wielki to dla mnie zaszczyt,że jestem tu dzisiaj.Ten rok przyniósł mi dużo szczęścia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]