[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szyld nad jego oberżą przedstawiał właśnie jeden z jego czynów wojennych.Szyld ten Thénardier wymalował własnoręcznie, bo umiał robić po trosze wszystko; i wszystko źle.Były to czasy upadku dawnej powieści klasycznej, która z “Klelii" stała się tylko “Lodoiską"*, zawsze szlachetna, ale coraz bardziej wulgarna, a stoczywszy się od panny de Scudéry do pani Barthélemy-Hadot i od pani de Lafayette do pani Bournon-Malarme, rozpalała tkliwe serca stróżek paryskich i czyniła nawet, pewne spustoszenie na przedmieściach.Pani Thénardier miała akurat tyle inteligencji, aby rozczytywać się w tego rodzaju książkach.Karmiła się nimi; topiła w nich cały swój zdrowy rozsądek; dlatego to kiedy była bardzo młoda, a nawet nieco później, wydawała się zawsze zamyślona przy boku męża, hultaja obdarzonego pewną dozą inteligencji, rozpustnika nie pozbawionego wykształcenia, człowieka gruboskórnego i przebiegłego zarazem, który rozczytywał się w powieściach Pigault-Lebruna, ale we wszystkim, “co się tyczy płci", jak zwykł był mawiać w swoim żargonie, był skończonym chamem.Żona była młodsza od Thénardiera o jakieś dwanaście czy piętnaście lat.Z czasem, kiedy romantycznie rozpuszczone włosy zaczęły siwieć i Pamela* przemieniła się w Megierę, Thénardierowa stała się już tylko grubą i złą kobietą, która nałykała się głupich romansideł.Nie czyta się bezkarnie bzdur.Skutek tej lektury był taki, że starsza jej córka miała na imię Eponina.Młodsza, biedaczka, omal nie została Gulnarą.Powieści Ducray-Duminila*, która szczęśliwie odwróciła uwagę jej matki, zawdzięczała, że nazwano ją tylko Anzelma.Zresztą, wtrącimy tu mimochodem, nie wszystko jest niemądre i powierzchowne w owych ciekawych czasach, które tu wspominamy, a które można by nazwać “czasami anarchii imion".Obok czynnika romantycznego, o którym już mówiliśmy, jest to także zjawisko społeczne.Nieraz można dziś spotkać parobka, który ma na imię Artur, Alfred czy Alfons, i wicehrabiego - o ile jeszcze istnieją wicehrabiowie - który ma na imię Tomasz, Piotr czy Jacek.To przesunięcie, które imię “eleganckie" daje chłopu, imię chłopskie zaś arystokracie, jest nurtem wewnętrznym, dążącym do zrównania.To zwycięskie przenikanie nowego powiewu, który dociera tu podobnie jak wszędzie.Pod pozorną niezgodnością kryje się rzecz wielka i głęboka: Rewolucja Francuska.IIISkowronekNie wystarczy być złym, aby mieć powodzenie.Szynk szedł źle.Dzięki pięćdziesięciu siedmiu frankom podróżnej Thénardier uniknął protestu i mógł wykupić swój weksel.Następnego miesiąca znowu potrzebowali pieniędzy; Thénardierowa pojechała do Paryża i za sześćdziesiąt franków zastawiła w lombardzie wyprawkę Kozety.Gdy i z tej sumy nie zostało grosza, Thénardierowie zaczęli patrzeć na dziewczynkę jak na dziecko przygarnięte z litości i traktowali ją odpowiednio.Ponieważ nie miała już wyprawki, ubierali ją w stare sukienki i koszulki córek, to znaczy w łachmany.Karmili ją resztkami pozostałymi po wszystkich, trochę lepiej niż psa, trochę gorzej niż kota.Zresztą Kozeta jadała zwykle razem z psem i kotem pod stołem z takiej samej drewnianej miseczki.Matka dziewczynki, która, jak to później zobaczymy, osiadła w Montreuil-sur-mer, co miesiąc pisała, a raczej kazała pisać listy, aby mieć wiadomości o dziecku.Thénardierowie odpowiadali niezmiennie: “Kozeta miewa się świetnie".Po upływie sześciu miesięcy matka przysłała siedem franków za siódmy miesiąc i odtąd co miesiąc przysyłała regularnie należność.Przed końcem roku Thénardier powiedział: “A to mi wielka łaska! Cóż to jest te jej siedem franków?" - i napisał żądając dwunastu franków.Matka, którą utwierdzili w mniemaniu, że dziecko jest szczęśliwe i “dobrze się chowa", zgodziła się i przysyłała odtąd dwanaście franków.Pewne natury nie mogą kochać nie nienawidząc zarazem.Matka Thénardier namiętnie kochała swoje dwie córki i dlatego nie cierpiała obcej.Przykro myśleć, że miłość macierzyńska może mieć brzydkie strony.Mimo że Kozeta zajmowała tak mało miejsca, Thénardierowej zdawało się, że mała pozbawia czegoś jej dzieci, że zabiera jej córkom cząstkę ich powietrza.Ta kobieta, podobnie jak wiele kobiet jej pokroju, musiała rozdać codziennie porcję pieszczot i porcję szturchańców i wyzwisk.Gdyby nie było Kozety, córkom jej - mimo że je tak uwielbiała - dostałoby się z pewnością i jedno, i drugie; obce dziecko oddało im tę przysługę, że razy wzięło na siebie.Córkom przypadły w udziale tylko pieszczoty.Za każdym poruszeniem spadał na Kozetę grad surowych i niezasłużonych kar.Łagodne, słabe stworzonko, bezustannie karcone, łajane, popychane i bite, widząc koło siebie dwie inne istotki - małe podobnie jak ona, a opromienione szczęściem - nie mogło zrozumieć ani tego świata, ani Boga.Ponieważ Thénardierowa była zła dla Kozety, Eponina i Anzelma również były dla niej złe.Dzieci w tym wieku są wiernym odbiciem matki.Tyle tylko, że w pomniejszeniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]