[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciało rozerwane jest, nie zaś przecięte.- Może pantera.- zaczął Balthus bez przekonania.Conan niecierpliwie pokręcił głową.- Człek z Tauranu nie pomyli śladu szponów pantery.Nie.To leśny diabeł wezwany przez Zogara Saga dla dokonania zemsty.Głupcem był Tiberias, ruszając samopas do Velitrium, i to tuż przed zmierzchem.Ale każdą z ofiar zdawało się ogarniać szaleństwo, nim dopadło ją przeznaczenie.Patrz tu; ślady dość są wyraźne.Tiberias nadjechał szlakiem na swym mule, może z wiązką najlepszych skór wydrzych przytroczoną do siodła, na sprzedaż w Velitrium, i to skoczyło nań z tyłu, zza tych zarośli.Patrzaj, tam połamane widać gałązki.- Tiberias zawrzasł raz tylko, bo potem rozdarto mu gardło, i już sprzedawał swe skóry wydrze w Piekle.Muł odbiegł w gęstwiny.Słuchaj! Jeszcze teraz słychać, jak przedziera się śród drzew.Demon nie miał czasu, by zabrać głowę Tiberiasa; lęk go ogarnął, gdyśmy nadbieżali.- Gdyś ty nadbieżał - sprostował Balthus.- Nie musi to być osobliwie straszliwa bestia, skoro umyka przed jednym zbrojnym mężem.Ale skąd wiesz, że nie był to Pikt z jakimś hakiem, co rwie miast ciąć? Czyś t o widział?- Tiberias był zbrojnym mężem - mruknął Conan.- Jeśli Zogar Sag sprowadził demony na pomoc, to mógł im rzec, których ludzi ubijać, a których ostawiać w spokoju.Nie, nie widziałem go.Widziałem jeno, jak krzaki się trzęsły, kiedy umykał ze szlaku.Ale jeśli trza ci dalszych dowodów, to patrzą j!Zabójca stąpnął w kałużę krwi, w której spoczywał trup.Pod krzakami, na skraju drogi, był ślad, uczyniony krwią na twardej glinie.- Zali człek go zostawił? - spytał Conan.Balthus poczuł mrowienie pod czupryną.Ani człek, ani zwierzę, jakie kiedykolwiek widział, nie mogło pozostawić owego niezwykłego, potwornego trzypalcego śladu, co osobliwie łączył cechy ptaszę i gadzie, ni jednak prawdziwemu ptakowi, ni gadowi nie przynależąc.Ostrożnie, by go nie dotknąć, rozpostarł nad nim palce i sapnięcie wyrwało mu się z piersi.Nie mógł ogarnąć całego śladu.- Cóż to jest? - wyszeptał.- Nigdym nie widział bydlęcia, co by zostawiało podobny trop.- Ani żaden człek przy zdrowych zmysłach nie widział - odrzekł Conan ponuro.- To demon moczarów - na bagnach za Czarną Rzeką gęsto od nich jak od nietoperzy.Słychać jak wyją niczym dusze potępione, kiedy w gorące noce krzepki wiatr nadciąga z południa.- Co uczynimy? - spytał Aquilończyk, patrząc nie- pewnie w głębokie, granatowe cienie.Prześladowało go przerażenie zastygłe na obliczu ubitego.Zastanawiał się, jaki to łeb odrażający wychynął spomiędzy liści, by zmrozić dreszczem strachu śmiertelnego krew w żyłach nieszczęśnika.- Nie warto i próbować iść śladem demona - burknął Conan, wydobywając zza pasa krótki leśny topór.- Chciałem to uczynić, gdy ubił Soractusa.W tuzinie kroków straciłem trop.Może wyrosły mu skrzydła i odleciał albo pogrążył się w ziemię i zestąpił do Piekieł.Nie wiem.I za mułem też nie podążymy.Albo wróci do fortu, albo trafi do jakiej chaty osadnika.Mówiąc to, krzątał się na skraju ścieżki.Kilkoma uderzeniami topora zrąbał dwa drzewka, długie na dziewięć czy dziesięć stóp, i ogołocił je z gałązek.Potem wyciął kawał wężowatego pnącza, co w pobliżu pełzało wśród zarośli, i przymocowawszy jeden koniec do pierwszego z kołków, owinął je wokół drugiego, a potem przeplótł kilkakroć w obie strony.Po paru chwilach miał prymitywne, lecz mocne nosze.- Póki mogę coś uczynić, nie dostanie demon głowy Tiberiasa - warknął.- Zaniesiemy ciało do fortu.Niewiele to dalej jak trzy mile.Nigdym nie przepadał za spaśnym głupcem, ale nie można pozwolić Piktom, by czynili, co im się podoba z głowami białych.Piktowie też byli białym ludem, choć smagłym, ale mieszkańcy pogranicza nigdy ich za białych nie uważali.Balthus ujął tylny koniec noszy, na które Conan bezceremonialnie wrzucił nieszczęsnego kupca, i ruszyli dróżką jak mogli najszybciej.Obarczony posępnym brzemieniem Conan nie czynił więcej hałasu niż pierwej.Z pasa kupca zrobił pętlę na rękojeściach noszy i dźwigał swą część ciężaru jedną dłonią, podczas gdy druga dzierżyła obnażony miecz.Jego niespokojne oczy wciąż omiatały groźne ściany lasu.Gęstniały cienie.Mroczniejąca błękitna mgła zamazywała kontury listowia.Puszcza pogrążała się w zmierzchu, stając się szarobłękitnym siedliskiem tajemnicy, kryjącym rzeczy nieprzewidywalne.Pokonali już przeszło milę i mięśnie krzepkich ramion Balthusa poczynały z lekka pobolewać, gdy wrzask przenikliwy zadźwięczał w zagajniku, którego błękitne cienie jęły zabarwiać się purpurą.Conan ruszył gwałtownie i Balthus omal nie wypuścił drążków.- Kobieta! - zakrzyknął.- Wielki Mitro, tam wzywa pomocy kobieta!- Niewiasta osadnika, co pobłądziła w lesie - warknął Conan, kładąc swój koniec noszy.- Pewnie szukała krowy i.zostań tu!Jak wilk na łowach zanurkował w zieloną ścianę.Zjeżyła się czupryna Balthusa.- Zostać tu sam na sam z trupem i diabłem ukrytym w gąszczu? - zaskowyczał.- Idę z tobą!I wprowadzając słowa w czyn, runął za Cymmeryjczykiem.Conan obejrzał się nań, ale nie zaprotestował, choć też nie zwolnił kroku, by przystosować go do krótszych znacznie nóg towarzysza.Balthus marnował oddech na przekleństwa, gdy Conan - jak zjawa umykająca wśród drzew - znów jął się odeń odsądzać, by wychynąć na zamgloną polanę i tam zastygnąć w pochyleniu, z ustami skrzywionymi grymasem i z uniesionym mieczem.- Czemu stajemy? - sapnął Balthus, ścierając pot z oczu i ujmując swój krótki miecz.- Krzyk dobiegł z tej polanki albo z pobliża - odrzekł Conan.- Nie mylę źródła dźwięku, nawet w gęstwinie.Ale gdzie.Nagle znów rozległ się wrzask - za nimi, w stronie ścieżki, którą przed chwilą opuścili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]