[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak może w tych okolicznościach dojść do rozmowy między gościem a większością gospodarzy o różnicach poglądów? Jeżeli z góry wyklucza te drugie Niemcy, oparte na rewolucyjnych tradycjach mistyki, na korzyść rzekomo zwycięskiej ortodoksji?Podobne wątpliwości co do tego, czy Papież jest gotów podjąć dialog, nasuwa niemalże całkowity brak przyznawania się do winy, jakże charakterystyczny dla wypowiedzi Wojtyły i w jego obecnej książce ponownie wykluczający jakąkolwiek nadzieję na polepszenie.Podkreślanie uznanych świętych i tym samym określonego rodzaju teologii zwycięzców jest u Jana Pawła II stałą metodą.Kościół, jak rozumie go i przedstawia Wojtyła, zawsze stoi po słusznej stronie; wie o tym i głosi to z całą pokorą.Tymczasem aż nadto wystarczająca liczba ludzi wie, ile winy ciąży historycznie i współcześnie na Kościele rzymskim.Kiedy Papież wybiera się do Ameryki Łacińskiej, wielu spodziewa się, że - ustami samego Papieża! - przypomni się, jakie winy obciążają Kościół w stosunku do tego kontynentu.Ale cóż ma powiedzieć ktoś gotowy do dialogu z Rzymem, gdy Wojtyła na Haiti stwierdza po prostu, iż dziękuje Bogu za to, że mógł tu przybyć "drogą, którą utorowali pierwsi wysłannicy wiary po odkryciu tego kontynentu"? Czy ten człowiek nie rozczarował się, słysząc takie zdania, wypowiadane akurat na miejscu zbrodni? Przecież to tu, jak pisze hiszpański dominikanin Bartolome de Las Casas (1474-1566), "odbywała się rzeź i duszenie tych nieszczęśników", których zmuszano do przyjęcia ewangelii rzymskiej, czy chcieli tego, czy nie chcieli.Chyba nie może być ostatnim słowem Kościoła katolickiego w tej udręczonej części świata zdanie, które wygłosił Papież: "możemy dzisiaj spoglądać na to dzieło jedynie z podziwem i wdzięcznością", jeśli traktujemy poważnie to, co napisał w swej relacji naoczny świadek Las Casas: "Chrześcijanie wdarli się pomiędzy lud, nie szczędzili dzieci ani starców, ciężarnych ani matek, rozpruwali im brzuchy i rąbali wszystko na części, nie inaczej, niż jakby rzucili się na trzodę owiec."Jan Paweł II, któremu nie przeszło przez usta ani jedno słowo grozy, a tym bardziej skruchy, potrafił się tylko chełpić, jakie to "czasy zbawienne dla tego kontynentu ku chwale i czci Bożej" wtedy się rozpoczęły.Nawet marginesowo nie wspomniał o prawdzie, którą opisuje Las Casas: "Zbudowano także szerokie szubienice, tak aby stopy niemalże dotykały ziemi, i wieszano ku sławie i czci Zbawiciela i dwunastu apostołów po trzynastu Indian na każdej z nich, po czym układano pod nimi drewno i zażegłszy je palono ich wszystkich żywcem."Także i w swojej książce Wojtyła zdobył się jedynie na słowa o zbawiennych "dziejach ewangelizacji", będącej "spotkaniem z kulturą każdej epoki" (PPN 93).Że spotkanie to odbywało się w warunkach pogardy dla człowieka, to dla Papieża szczegół nie zasługujący na wzmiankę.Mówi natomiast o tym, jak "zdumiewająca" była to misja i "skuteczność tych słów Odkupiciela świata" (PPN 94).Papież, chcący wszystkim ludziom przynieść nadzieję, mógłby jednak zdobyć się na tyle uczciwości, aby wreszcie zadać sobie pytanie: kogo i jak "zdumiewała" aż do zaparcia tchu śmiercionośna misja jego Kościoła?Przekroczyć próg nadziei? A może przekroczyć granice tego, co człowiek potrafi znieść?Las Casas, w przeciwieństwie do tylu innych nie kanonizowany i w nowej książce Papieża nawet wzmianką nie zaszczycony, zdumiałby się słysząc, jak Karol Wojtyła mówi, że Kościół na Haiti był "pierwszą instancją, która wystąpiła w obronie sprawiedliwości".Naoczny świadek opisał, jaka to w rzeczywistości była sprawiedliwość: "Ponieważ Indianie, co zdarzyło się tylko parę razy, w słusznym i świętym gniewie zabili kilku chrześcijan, ci wprowadzili prawo, że za każdym razem będzie zabitych stu Indian, ilekroć przez nich uśmiercony zostanie jeden jedyny chrześcijanin."Oczywiście żaden papież, jak stwierdza historyk Karlheinz Deschner, nie zabił ani jednego Indianina: "Papieże naprawdę są tu całkiem niewinni, tak samo jak Hitler, który nie zabił wszak ani jednego Żyda, nie jest winien ich zagazowania."Jednakże nie tylko w tym przypadku wielu spodziewałoby się od Papieża troszkę pamięci, odrobiny prawdy historycznej.To co Jan Paweł II ma do powiedzenia w swojej "najbardziej osobistej książce" jest albo lichym wykrętem (PPN 144), albo nikczemnym uproszczeniem: "W momencie, w którym Kościół rzymski pękał, tracąc ludy na północ od Alp, Opatrzność otwarła przed nim nowe perspektywy.W ślad za odkryciem Ameryki poszła ewangelizacja całego kontynentu na południu i na północy.Niedawno obchodziliśmy pięćsetlecie tej ewangelizacji i to nie tylko jako przypomnienie faktu z przeszłości, ale zastanawiając się nad obecnymi zadaniami w świetle tego dzieła, którego dokonali heroiczni misjonarze, zwłaszcza zakonnicy, na całym kontynencie amerykańskim" (PPN 94 i nast.).Heroiczni misjonarze? Entuzjazm, który już ucichł, z okazji podróży na miejsce zbrodni, to za mało.Zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę, że nazwany przez Jana Pawła II apostołem Brazylii jezuita de Anchieta głosił swego czasu, iż "miecz i żelazny pręt" to "najlepsi kaznodzieje".Ten srogi jezuita w 1980 roku wyniesiony został na ołtarze.Przez kogo? Przez Jana Pawła II.Oto jeszcze jeden uwarunkowany polityką kościelną wyczyn tego Papieża.Usłyszymy jeszcze o innych.Takie praktyki na pewno nie niosą nadziei wszystkim ludziom na świecie.O krwią broczących dziejach rzymskokatolickiej ewangelizacji Papież nie mówi.Podkreśla tylko "prześladowania" (PPN 95) swoich, lecz nie to, jak swoi mordowali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]