[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Paragon” nagle się zastanowił, czy para zdaje sobie sprawę z tego, jak wyraźnie słyszał każde ich słowo i ruch.Czy wiedzieli, że statek stanowi ich niewidoczną widownię? A może sądzili, że są sa­mi? Brashen chyba powinien przynajmniej coś podejrzewać.Althea westchnęła ciężko, potem pochyliła głowę na obite bo­azerią drzwi.- Nie ma nikogo innego, z kim mogłabym pomówić.A naprawdę potrzebuję rozmowy.No, mogę wejść? Nienawidzę gadać przez drzwi.- Nie są zamknięte - odparł niechętnie, nie ruszając się z hamaka.W ciemnościach Althea pchnęła drzwi.Przez moment stała nie­pewnie w progu, potem weszła po omacku i podeszła do ściany.Sta­rała się nie upaść na pochyłym pokładzie.- Gdzie jesteś?- Tu, w hamaku.Lepiej usiądź, zanim się przewrócisz.Na tym stwierdzeniu skończyła się jego uprzejmość.Dziewczy­na usiadła.Stopy wbiła w pochyłą podłogę, plecami oparła się o grodź.Wzięła głęboki wdech i zaczęła:- Brashenie, w ostatnich dwóch dniach legło w gruzach całe moje dotychczasowe życie.Nie wiem, co zrobić.- Idź do domu - rzucił bez sympatii.- Wiesz, że w końcu mu­sisz tam wrócić.Im dłużej to odkładasz, tym trudniej ci będzie pod­jąć decyzję.Więc podejmij ją teraz.- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.Zresztą, powinieneś mnie zrozumieć.Sam nie wróciłeś do domu.Brashen parsknął krótkim, gorzkim śmiechem.- Doprawdy? Wyobraź sobie, że spróbowałem i mnie nie przy­jęli, ponieważ zbyt długo czekałem.Wiesz zatem, że dobrze ci radzę.Wróć do domu, póki jeszcze możesz, póki dla odzyskania domowe­go łóżka i wiktu wystarczy chwila pokory i przeprosiny.Jeśli bę­dziesz za długo zwlekała, przyjdzie im do głowy słowo “hańba”, później przyzwyczają się do życia bez rodzinnej wichrzycielki i nie wpuszczą cię pod swój dach, niezależnie od tego, jak bardzo bę­dziesz błagała i poniżała się.Althea milczała przez długi czas.- Naprawdę ci się to przydarzyło? - spytała w końcu.- Nie.Wymyślam sobie na poczekaniu - odrzekł cierpko.- Przykro mi - stwierdziła po dłuższej chwili, po czym śmielej kontynuowała: - Niestety, nie mogę wrócić.Przynajmniej póki Kyle nie wypłynie z portu.A potem, jeśli wrócę, to tylko po rzeczy.Brashen poruszył się w hamaku.- Mówisz o sukienkach i błyskotkach? O drogocennych pa­miątkach z dzieciństwa? O swojej ulubionej poduszce?- I o mojej biżuterii.Jeśli zajdzie potrzeba, będę ją mogła spie­niężyć.Znowu poruszył się niespokojnie.- Po co ci to wszystko? Szybko odkryjesz, że i tak nie możesz ciągnąć za sobą całego majdanu.A co do biżuterii, wyobraź sobie, że już ją zabrałaś, z bólem sprzedałaś kawałek po kawałku, pienią­dze wydałaś i teraz znowu musisz sobie poradzić sama.Oszczędzisz w ten sposób czas, a twoje dziedzictwo zostanie w rodzinnym domu.Chyba że Kyle już nim rozporządził.Milczenie, które nastąpiło po gorzkim stwierdzeniu młodzień­ca, było mroczniejsze niż bezgwiezdna ciemność, w którą wpatrywał się “Paragon”.Kiedy Althea ponownie się odezwała, w jej głosie dźwięczała twarda determinacja.- Wiem, że masz rację.Muszę coś postanowić i to jak najszyb­ciej.Znaleźć sobie pracę.Znam się jedynie na żeglarstwie.Zresztą tylko w ten sposób mogę wrócić na pokład “Vivacii”.Ale nikt mnie nie zatrudni w takim stroju.Brashen prychnął z pogardą.- Staw czoło prawdzie, Altheo.Nikt cię nie zatrudni, niezależ­nie od twojego stroju.Zbyt dużo świadczy przeciwko tobie.Jesteś kobietą, córką Ephrona Vestrita, a Kyle Haven wścieknie się na każ­dego, kto cię przyjmie.- Dlaczego fakt, że jestem córką Ephrona Vestrita, miałby sta­nowić przeszkodę w zatrudnieniu mnie? - spytała dziewczyna pi­skliwie.- Mój ojciec był dobrym człowiekiem.- Tak, to prawda, nawet bardzo dobrym.- Na chwilę ton Bra­shena złagodniał.- Musisz się jednak nauczyć, że nie jest łatwo prze­stać być kupiecką córką.Nawet synem.Z zewnątrz grupa Pierw­szych Kupców z Miasta Wolnego Handlu wygląda na zgodne przy­mierze.Ale my, ty i ja pochodzimy z samego środka i fakt ten obraca się przeciwko nam.Widzisz, jesteś przedstawicielką Vestritów.Wiedz zatem, że niektóre rodziny prowadzą z wami handel, inne jednak z wami konkurują.Jak wszyscy, macie sojuszników i przeciwników, chociaż zapewne niewielu jawnych wrogów.Kiedy pójdziesz szukać pracy, przydarzy ci się to, co mnie.“Brashen Treli? Ach, syn Kelfa Trella? Hm, a dlaczego nie pracujesz dla swojej rodziny, chłopcze? Poróżniłeś się z nimi? Widzisz, jeśli cię zatrudnię, opowiem się prze­ciwko twemu ojcu, a nie chcę tego, sam rozumiesz”.Zresztą nie wszy­scy mówili to szczerze, większość patrzyła na mnie i odsyłała mnie.“Wróć za cztery dni”, oświadczali, a gdy wracałem, już ich nie było w porcie.Przeciwnicy twojej rodziny również cię nie zatrudnią, ponie­waż nie lubią nikogo, kto nosi twoje nazwisko.Brashen stopniowo mówił coraz głębszym głosem, coraz ciszej i wolniej.“Paragon” sądził, że przyjacielowi zachciało się spać, jak zwykle o tej porze.Prawdopodobnie młodzieniec zapominał o obec­ności Althei.Statek znał na pamięć długą listę krzywd, wyrządzo­nych młodemu Trellowi i niesprawiedliwości, które przecierpiał.Wiele razy też słyszał, jak Brashen denerwował się, nazywając siebie bezwartościowym głupcem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl