[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami, nie da się ukryć, takarozmowa była na rękę prokuratorowi: skruszony aresztant, za namową dziennikarza,bywał skłonniejszy do wyznań, w nadziei na łagodniejszy wyrok.Prokurator poczęstował ich kawą.Był zdziwiony, że Los Angeles Sun , bądz co bądzpoważna gazeta, interesuje się zdemoralizowaną smarkulą. Czyta nas także młodzież wyjaśnił redaktor Andrews. Ją takie sprawy inte-resują.Bob mnie przekonał. Nic ciekawego nie usłyszysz od tej Bundy powiedział Bili Norton. Zwykłanaciągaczka z fantazją, amatorka łatwych pieniędzy.Uwodziła facetów, zmyślała płacz-liwe historyjki o chorej matce, umierającym braciszku.Obiecywała romans, brała po-życzkę i znikała.Gdy któryś facet ją dopadł, groziła, że powie wszystko jego żonie, na-rzeczonej.Ma tupet.Wyłudziła od ludzi prawie dwadzieścia tysięcy dolarów.Ostatnijej wyczyn to wypożyczenie karty kredytowej od niejakiego Ronalda Minga, jubileraz Beverly Hills.Stary kawaler dał się nabrać jak dzieciak.Zdjęła mu z konta parę tysią-czków.Banalne oszustwo.Co w tym ciekawego? Moi rówieśnicy powinni wiedzieć, czym takie rzeczy się kończą powiedziałBob. Diana Bundy imponuje wielu dziewczynom. Hm. prokurator przygładził sterczący wąsik. Nie do wszystkiego się przy-znała.Dam ci zgodę na wywiad, Larry, ale wypytaj ją o Bloomberga, bankiera z Chica-go.Mam sprzeczne zeznania.On twierdzi, że mu ukradła, a ona, że podarował jej tysiącdolarów.Może ty wyciągniesz z niej prawdę.32Pan Andrews obiecał, że spróbuje.Prokurator podniósł słuchawkę i połączył sięz aresztem okręgowym. Logan? Redaktor Andrews z L.A.Sun ma moje pozwolenie na rozmowę z DianąBundy.Zgłosi się do was za godzinę.Co.Co takiego? Dlaczego ja nic o tym nie wiem?Aha, mój zastępca. Zasłonił słuchawkę. Diana Bundy wyszła za kaucją powie-dział do pana Andrewsa. Ktoś wpłacił pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Kto? zapytał szybko Bob.Prokurator odłożył słuchawkę, dopił swoją kawę ze śmietanką. Pewnie jeden z adoratorów powiedział. Niektórzy wolą, żeby nie wyszła najaw ich znajomość z Bundy. Ale kto konkretnie? nalegał Bob Andrews. Tego nie mogę ci powiedzieć.Tajemnica sądowa.Dla Jupe a nie jest to pewnie tajemnica, pomyślał Bob; jeśli przewidział, że DianyBundy nie ma w areszcie, musiał mieć coś na myśli.Chciał to sprawdzić.I jak zwyklesię nie pomylił.Harley bez świateł sunął za granatowym vanem krętymi uliczkami przedmieściazwanego Harlemem.Był już pózny wieczór, ale księżyc rozjaśniał ciemności, obnaża-jąc rudery bez okien, wysypiska śmieci, wraki samochodów na poboczach.Jordan, ku-zyn Pete a Crenshawa, bez zbędnych pytań pożyczył mu motor i wziął samochód narandkę z narzeczoną mustang był lepszy od harleya.Dodał kask z osłoną twarzy.Ma-jąc ją zasłoniętą Pete czuł się pewniej, gdy jechał za granatowym vanem, którym Sweni Jack wiezli dokądś skrępowaną sznurem i zakneblowaną Lily.Van skręcił w jakąś bramę, minął zgraję ciemnoskórych wyrostków flirtujących podmurkiem z trójką dziewcząt w mini, przejechał obok kontenerów ze złomem i przezotwarte wrota wtoczył się na plac zawalony starymi oponami.W głębi placu stał bla-szany barak.Pete zostawił harleya przed wrotami i ruszył przesmykami wśród opon w stronę ba-raku.Przedtem, po raz drugi, próbował uwolnić Lily.Zrobił to bez porozumienia z Jupi-terem i Bobem, na własną rękę, wiedziony dziwnym głosem serca, które mu nie dawa-ło spokoju, zmuszając do bezustannego myślenia o miedzianowłosej dziewczynie z go-rejącymi oczami koloru miodu.A teraz ukryty w ruinach fabryki czekał na okazję, alemałpolud Swen nie ruszał się z miejsca.Potem zajechał granatowy van z Jackiem za kie-rownicą.Jack zamienił ze Swenem kilka słów i obaj weszli do środka.Pete czekał w napięciu.Nie musiał długo czekać.Po kilku minutach mężczyzni wyprowadzili z budynkuLily Scott.Schowany parę metrów od wejścia, dokładnie widział wymizerowaną twarzdziewczyny, jej chude ramiona, gdy odpychała Jacka.33 Co mi robisz, bydlaku?!Jack chwycił ją za ręce i wykręcił do tyłu.Swen związał je linką. Jedziemy na spacerek powiedział. Dokąd mnie zabieracie? Jeszcze nie do tatuśka odparł Jack ale już niedługo.Chętnie dam ci kopa napożegnanie. %7łebym ja ci nie dokopała, fąflu głupi! Patrz, jak pyskuje mruknął Jack. Zabawiłbym się z tą małpą, gdyby szef po-zwolił. Nie teraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]