[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Waff osunął się na kolana i zastygł w pokłonie.Odrade minęła go i stanęła u boku Sheeany.Dziewczynka oddy­chała ciężko.Twarz miała zaczerwienioną.Odrade słyszała cykanie przeciążonych filtrfraków.Gorące, cynamonowe powietrze pełne by­ło dźwięków, a nad wszystkimi wznosił się pomruk płomieni we wnę­trzu znieruchomiałego czerwia.Waff stanął przy niej i utkwił w czerwiu nieprzytomne spojrzenie.- Tu jestem - szepnął.Odrade sklęła go w duchu.Każdy obcy odgłos mógł sprowokować bestię do ataku.Ale wiedziała, co Waff teraz myśli: "żaden inny Tleilaxanin nie stał tak blisko potomka Proroka.Nawet rakiańskim kapła­nom się to nie udało!"Sheeana nieoczekiwanie skinęła ręką w zapraszającym geście.- Zejdź tu do nas, Szejtanie! - zawołała.Czerw opuścił paszczę, aż skalne zagłębienie zamieniło się w upiorne palenisko.- Widzisz, jak mnie słucha, matko? - spytała cichutko Sheeana.Odrade wyraźnie czuła jej władzę nad czerwiem, wyczuwała pul­sowanie tajemnego porozumienia między dzieckiem i potworem.To było niesamowite.- Poproszę Szejtana, żeby dał nam się przejechać! - rozległ się zuchwały głos Sheeany.Dziewczynka zaczęła się wspinać na stok wydmy.Wielka paszcza natychmiast uniosła się w ślad za nią.- Zostań tam! - krzyknęła.Czerw znieruchomiał."To nie jej słowom jest posłuszny - myślała Odrade.- To coś in­nego.coś innego."- Matko, chodź ze mną! - zawołała Sheeana.Odrade usłuchała, popychając przed sobą Waffa.Zaczęli wdrapy­wać się za dzieckiem po piaszczystej pochyłości.Ruchomy piasek sy­pał się wzdłuż boku czekającego cierpliwie czerwia i tworzył ko­pczyk w skalnej niecce.Stożkowaty ogon potwora zagiął się na szczycie wydmy.Grzęznąc w piasku, Sheeana doprowadziła ich aż do koniuszka ogona.Tam ujęła przednią krawędź pierścienia i wdrapała się na karbowany grzbiet pustynnej bestii.Waff i Odrade powoli poszli za nią.Ciepła skóra nie wyglądała jak substancja organiczna, przypominała raczej jakieś ixiańskie tworzy­wo.Sheeana popędziła do przodu i przykucnęła tuż za paszczą, gdzie pierścienie były grube i masywne.- O, tak - powiedziała.Pochyliła się do przodu i chwyciła brzeg pierścienia, uchylając go trochę.Pod spodem ukazała się różowa, de­likatna tkanka.Waff bez wahania poszedł za jej przykładem.Odrade poruszała się ostrożniej.Chłonęła wszystko wokół.Powierzchnia pierścieni była twarda jak plastbeton, inkrustowana drobnymi zgrubieniami.Palce Odrade delikatnie dotknęły miękkiego ciała.Pulsowało lekko.Skóra czerwia niemal niedostrzegalnie unosiła się i opadała.Za każdym ru­chem Odrade słyszała cichy zgrzytSheeana bezceremonialnie kopnęła twardą skorupę.- Naprzód, Szejtanie! - powiedziała.Czerw zdawał się jej nie słyszeć.- Szejtanie, proszę!W głosie dziecka słychać było rozpacz.Była tak pewna swojego Szejtana! Odrade wiedziała jednak, że mała jechała na czerwiu tylko jeden, ten pierwszy raz.Znała ową historię, począwszy od samobój­czej desperacji aż po farsę spotkania z kapłanami, ale nie było w niej żadnych wskazówek na przyszłość.Wbrew oczekiwaniom czerw poruszył się jednak.Uniósł się rap­townie, wykręcił w lewo, ciasnym łukiem spłynął ze skalistej platfor­my i zaczął oddalać się od Dar-es-Balat prosto w otwartą pustynię.- Jedziemy z Bogiem! - wrzasnął Waff.Dzikość tego okrzyku wstrząsnęła Odrade.Odczuła moc wiary Waffa.Z góry doleciał łopot nieodstępnych ornitopterów.Ogarnął ich gwałtowny powiew, przesycony ozonem i gorącym odorem kuźni, który unosił się z piachu, miażdżonego przez pędzącego behemota.Odrade zerknęła w górę przez ramię.Myślała o tym, jak łatwo by­łoby teraz wrogom pozbyć się kłopotliwego dziecka, równie kłopotli­wej Wielebnej Matki i pogardzanego Tleilaxanina, usunąć ich za jed­nym zamachem, bezbronnych w otwartym pustkowiu.Kapłańska kli­ka mogła się o to pokusić, mając nadzieję, że obserwatorki Odrade nie zdążą im przeszkodzić.Czy powstrzyma ich strach i ciekawość?W głębi ducha Odrade sama była bardzo ciekawa, co będzie dalej."Dokąd to stworzenie nas zabiera?"Na pewno nie kierowało się w stronę Kin.Odrade spojrzała w dal ponad głową Sheeany.Na horyzoncie, wprost przed nimi, rysował się mglisty zarys potrzaskanych skał, miejsce, w którym Tyran runął ze swego bajkowego mostu.Miejsce, przed którym ostrzegały ją Inne Wspomnienia.Odrade doznała nagłego objawienia.Wreszcie zrozumiała to ostrzeżenie.Tyran zginął w miejscu, które sam wybrał.Ciążyło na nim piętno śmierci wielu ludzi, ale jego śmierć gasiła wszystkie inne.Tyran z rozmysłem ułożył trasę swojej podróży.To nie Sheeana skierowała tam czerwia.Sam wybrał tę drogę.Magnes wiecznego snu Ty­rana przyciągał go tam, gdzie ten sen się zaczął.Był sobie raz diunida, którego zapytano: "Co jest ważniejsze, literjon wody czy ogromny zbiornik wod­ny?" Diunida pomyślał chwilę, a potem powiedział: "Literjon jest ważniejszy.Nie ma człowieka, który mó­głby mieć na własność wielki zbiornik wody.A literjon każdy może schować pod płaszczem i z nim uciec.I nikt się o tym nie dowie"."Anegdoty dawnej Diuny" (z Archiwum Bene Gesserit)Trening ciągnął się już bardzo długo.Duncan ćwiczył uparcie, za­mknięty w ruchomej klatce.Zawziął się, że będzie powtarzał tę se­kwencję ruchów dotąd, aż jego nowe ciało przyzwyczai się do sied­miu głównych pozycji czynnej obrony przed atakiem z ośmiu róż­nych kierunków.Zielony kombinezon, który miał na sobie, pociemniał od potu.Ta jedna lekcja trwała już dwudziesty dzień!Teg znał tę starożytną paradę, którą Duncan właśnie odtwarzał, chociaż pamiętał inne nazwy i kolejność ciosów.Zanim minął piąty dzień ćwiczeń, Teg zwątpił w wyższość współczesnej metody.Teraz był przekonany, że Duncan stworzył coś zupełnie nowego, łącząc sta­re umiejętności z tym, czego nauczył się w Twierdzy.Teg siedział przy konsoli sterownicznej w charakterze obserwato­ra i uczestnika zarazem.Musiał zestroić się psychicznie z mechani­zmem, rządzącym groźnymi siłami pozorowanego wroga, ale teraz zżył się już z maszyną i prowadził atak swobodnie i z fantazją.Naburmuszona Lucilla od czasu do czasu zaglądała do sali.Obrzu­cała ich spojrzeniem i wychodziła bez komentarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl