[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Karol Gustaw w boki się wziął z radości, a usłużni dworacy wnet zaczęli powtarzaćjego słowa.- Do nieba idą Polacy! do nieba! do nieba!Lecz przedwczesna to była radość, bo niemniej Sandomierz został w ręku polskim i niemógł już zaopatrywać w żywność głównej armii, zamkniętej w kącie rzecznym.Pan Czarniecki rozbił obóz naprzeciw Szwedów, po drugiej stronie Wisły, i pilnowałprzeprawy.Zaś pan Sapieha, hetman wielki litewski i wojewoda wileński, nadciągnął z Litwinami zdrugiej strony i położył się za Sanem.Obsadzono tedy Szwedów zupełnie; chwycono ich jakoby w kleszcze.- Potrzask zapadł! - mówili między sobą żołnierze w polskich obozach.Każdy bowiem, najmniej nawet ze sztuką wojenną obznajmiony, rozumiał, że zgubawisi nad najezdnikami nieuchronna, chybaby nadeszły na czas posiłki i wyrwały ich z toni.Rozumieli to i Szwedzi; co rano oficerowie i żołnierze przychodząc nad brzeg Wisłyspoglądali z rozpaczą w oczach i w sercu na czerniejące po drugiej stronie zastępy groznejjazdy Czarnieckiego.Następnie szli nad San, tam znów wojska pana Sapieżyńskiego czuwały dzień i noc,gotowe przyjąć ich szablą i muszkietem.O przeprawie bądz przez San, bądz przez Wisłę, póki oba wojska stały w pobliżu, niebyło co i myśleć.Mogliby chyba Szwedzi wracać do Jarosławia tąż samą drogą, którąprzyszli, ale to wiedzieli, że w takim razie ani jeden z nich nie zobaczyłby już Szwecji.Poczęły więć im płynąć ciężkie dni, cięższe jeszcze, bo swarliwe i pełne hałasów,noce.%7ływność znowu się kończyła.Tymczasem pan Czarniecki, zostawiwszy komendę nad wojskiem panu Lubomirskiemui wziąwszy laudańską chorągiew dla asysty, przeprawił się przez Wisłę powyżej ujściaSanu, aby się z panem Sapiehą zobaczyć i o dalszej wojnie z nim naradzić.Tym razem nie potrzeba było pośrednictwa Zagłoby, aby dwóch wodzów do siebie do-pasować, obaj bowiem miłowali ojczyznę więcej niż każden siebie samego, obaj byligotowi dla niej poświęcić prywatę, miłość własną i ambicję.50Hetman litewski nie zazdrościł Czarnieckiemu, Czarniecki również hetmanowi,owszem, obaj się wielbili wzajemnie, toteż spotkanie między nimi było takie, że aż najstar-szym żołnierzom łzy stanęły w oczach.- Rośnie Rzeczpospolita, raduje się miła ojczyzna, gdy tacy jej synowie w ramiona siębiorą - mówił do Wołodyjowskiego i do Skrzetuskich Zagłoba.- Czarniecki straszny wo-jennik i szczera dusza, ale i Sapia do rany przyłóż, to się zgoi.Bodaj się tacy na kamieniurodzili.Oto skóra by na Szwedach spierzchła, żeby owe afekta największych ludzi widziećmogli.Czymże to oni nas bowiem zawojowali, jeżeli nie niezgodą a zawiścią panów.Zalisiłą nas zmogli, co? Ot, takich rozumiem! Dusza w człeku skacze na widok takiego spot-kania.Ręczę też wam i za to, że nie będzie suche, bo Sapio okrutnie uczty lubi, a już ztakim konfidentem chętnie sobie cuglów popuści.- Bóg łaskaw! zło mija! Bóg łaskaw! - mówił Jan Skrzetuski.- Obacz, abyś nie bluznił! - odrzekł mu na to Zagłoba - każde zło musi minąć, bogdyby wiecznie trwało, to byłby dowód, że diabeł rządzi światem, nie zaś Pan Jezus,któren miłosierdzie ma nieprzebrane.Dalszą rozmowę przerwał im widok Babinicza, którego wyniosłą postać ujrzeli z dalaponad falą głów innych.Pan Wołodyjowski i Zagłoba poczęli zaraz kiwać na niego, leczon tak zapatrzony był w pana Czarnieckiego, że ich zrazu nie zauważył.- Patrzcie - rzekł Zagłoba - jako się chłop zmizerował!- Nie musiał wiele wskórać przeciw księciu Bogusławowi - odpowiedział Wołodyjow-ski - inaczej byłby weselszy.- I pewno, że nie wskórał.Wiadomo, że Bogusław pod Malborgiem, razem ze Sztein-bokiem, przeciw fortecy czyni.- W Bogu nadzieja, że nic nie sprawią!Na to pan Zagłoba:- Choćby też i Malborg wzięli, my tymczasem Carolum Gustawum capivabimus; obac-zym, czy fortecy za króla nie oddadzą.- Patrzcie! Babinicz idzie już do nas! - przerwał Skrzetuski.On zaś istotnie, dostrzegłszy ich, począł odsuwać tłum na obie strony i dążyć ku nimkiwając im czapką i uśmiechając się z daleka.Przywitali się jak dobrzy znajomi i przy-jaciele.- Co słychać? Cóżeś, panie kawalerze, uczynił z księciem? pytał Zagłoba. yle słychać, zle! Ale nie pora o tym powiadać.Teraz do stołów zasiądziemy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]