[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. No, to pamiętaj.A jak stryjca odwieziesz, to na nasz dwór przyjeżdżaj.Zdarzy się tamsposobność, że ostrogi dostaniesz, a potem zobaczym, jako Bóg da.Danuśka przez ten czasdojrzeje i wolę Bożą poczuje, bo teraz miłuje cię ona wprawdzie okrutnie inaczej nie mogęrzec ale nie tak jeszcze, jako wyrosłe dziewki miłują.Może też i Jurand się w duszy do cie-bie nakłoni, bo jako miarkuję, to on by rad.Pojedziesz i do Spychowa, i razem z Jurandem naNiemców, może się przytrafić, że mu się jako przysłużysz i całkiem go sobie zjednasz. To właśnie, miłościwa księżno, tak samo myślałem uczynić, ale z pozwoleństwem bę-dzie mi łacniej.Rozmowa tak wielce dodała ducha Zbyszkowi.Tymczasem jednak na pierwszym popasiestary Maćko zachorzał tak, że trzeba było przyzostać i czekać, póki choć trochę sił do dalszejpodróży nie odzyska.Zostawiła mu dobra księżna Anna Danuta wszystkie leki i driakwie,jakie z sobą miała, ale sama musiała jechać dalej, przyszło więc obu rycerzom z Bogdańcarozstać się z dworem mazowieckim.Padł Zbyszko jak długi do nóg naprzód księżnie, potemDanusi, poprzysiągł jej jeszcze raz wierne służby rycerskie, obiecał przyjechać rychło do Cie-chanowa albo do Warszawy, wreszcie porwał ją w swoje silne ramiona i podniósłszy do góryjął powtarzać wzruszonym głosem: Pamiętajże ty o mnie, kwiatuszku najmilejszy, pamiętaj, rybeńko moja złota!A Danusia, objąwszy go ramionami tak właśnie jak młodsza siostra obejmuje miłego brata,przyłożyła swój zadarty nosek do jego policzka i płakała wielkimi jak groch łzami, powta-rzając: Nie chcę do Ciechanowa bez Zbyszka, nie chcę do Ciechanowa!Widział to Jurand, ale gniewem nie wybuchnął.Owszem, pożegnał i sam bardzo życzliwiemłodzianka, a gdy już siedział na koniu, nawrócił jeszcze raz ku niemu i rzekł: Ostawaj z Bogiem i urazy do mnie nie chowaj. Jakobym miał urazę do was chować, kiedyście Danuśków ojciec! odrzekł szczerzeZbyszko.I pochylił mu się do strzemion, ów zaś ścisnął mu silnie rękę i rzekł: Szczęść ci Boże we wszystkim!.rozumiesz?I odjechał.Zbyszko jednakże zrozumiał, jak wielka życzliwość tkwiła w ostatnich jegosłowach, i wróciwszy do wozu, na którym leżał Maćko, rzekł: Wiecie? on by też chciał, jeno mu coś przeszkadza.Wyście byli w Spychowie i rozummacie bystry, to starajcie się wymiarkować, co to jest.Lecz Maćko zbyt był chory.Gorączka, którą miał od rana, powiększyła się pod wieczór dotego stopnia, że począł tracić przytomność, więc zamiast odpowiedzieć Zbyszkowi, spojrzałna niego jakby ze zdziwieniem, potem spytał: A gdzie tu dzwonią?Zbyszko zląkł się, przyszło mu bowiem do głowy, że skoro chory słyszy dzwony, to widać,że już śmierć ku niemu idzie.Pomyślał też, że stary może umrzeć bez księdza, bez spowiedzi,a tym samym dostać się, jeżeli zgoła nie do piekła, to przynajmniej na długie wieki do czyść-ca więc postanowił go jednak wiezć dalej, by jak najprędzej dojechać do jakowejś parafii, wktórej Maćko mógłby przyjąć Ostatnie Sakramenta.W tym celu ruszyli na całą noc.Zbyszko siadł na wóz z sianem, na którym leżał chory, iczuwał nad nim aż do białego dnia.Od czasu do czasu poił go winem, którym zaopatrzył ichna drogę kupiec Amylej, a które spragniony Maćko pił chciwie, albowiem przynosiło mu onowidoczną ulgę.Po drugiej kwarcie odzyskał nawet przytomność, po trzeciej zaś zasnął takgłęboko, że Zbyszko pochylał się nad nim chwilami, by się przekonać, że nie umarł.77I na myśl o tym zdejmował go żal głęboki.Do czasu swego uwięzienia w Krakowie niezdawał sobie nawet dobrze sprawy, jak dalece miłuje tego stryjca, który mu był w życiu oj-cem i matką.Lecz teraz wiedział o tym dobrze, a zarazem czuł, że po jego śmierci będzieokrutnie sam na świecie bez krewnych, prócz opata, który trzymał w zastawie Bogdaniec,bez przyjaciół i bez pomocy.Jednocześnie przychodziło mu na myśl, że Maćko, jeśli umrze,to też przez Niemców, przez których on sam mało szyi nie stracił, przez których zginęli wszy-scy jego ojce i Danusina matka, i wielu, wielu niewinnych ludzi, których znał lub o którychsłyszał od znajomych i aż poczynało go zdejmować zdziwienie. %7łali mówił sobie wcałym tym Królestwie nie ma człowieka, który by od nich krzywdy nie doznał i pomsty niepragnął? Tu przypomniał sobie Niemców, z którymi wojował pod Wilnem, i pomyślał, żepewnie i Tatarzy srożej od nich nie wojują i że takiego drugiego narodu chyba na świecie niema.Zwit przerwał mu te rozmyślania.Dzień wstawał jasny, ale chłodny.Maćko widoczniemiał się lepiej, bo oddychał również i spokojniej.Zbudził się dopiero, gdy słońce dobrze jużprzygrzało, otworzył oczy i rzekł: Ulżyło mi.A gdzie jesteśmy? Dojeżdżamy do Olkusza.Wiecie?.gdzie srebro kopią i olbory do skarbu oddają. %7łeby tak mieć, co jest w ziemi! Ot by można Bogdaniec zabudować! Widać, że wam lepiej odrzekł śmiejąc się Zbyszko. Hej! Starczyłoby i na murowanyzamek! Ale zajedziem do fary, bo tam i gościnę nam dadzą, i będziecie się mogli wyspowia-dać.Wszystko jest w boskich ręku, ale równo lepiej mieć sumienie na porządek. Ja grzeszny człowiek, rad się pokajam odrzekł Maćko. Zniło mi się w nocy, że midiabli skórznie z nóg ściągają.I po niemiecku z sobą szwargotali.Bóg łaskaw, że mi ulżyło.A ty spałeś krzynę? Jakożem miał spać, kiedym was pilnował? To przylegnij sobie trochę.Jak dojedziemy, to cię zbudzę. Gdzie mnie tam do spania! A co ci przeszkadza?Zbyszko spojrzał na stryjca oczyma dziecka. A co, jak nie kochanie? Aże mnie kolki od wzdychania w dołyszku sparły, ale siędę tro-chę na konia, to mi ulży.I zlazłszy z wozu siadł na konia, którego mu Turczynek, podarowany przez Zawiszę,sprawnie podał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]