[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I ile ma trwać?- Dwudziesta pierwsza czterdzieści jeden siedemnaście.Chyba, hmm, jedenaście sekund.Jestem prawie pewien, że to było jedenaście.- Potwierdzam obie cyfry.Załatw więc to ręcznie, a potem każ mu obliczyć na nowo to, co stracił.- Dobra.- Wprowadziłem dane dotyczące impulsu.- Po tym impulsie będę gotów przejść pod kontrolę Hong Kongu.- A więc najgorsze za nami, najdroższy.Jeden impuls ręcznie, a potem zdamy się na kontrolę naziemną.Na wszelki wypadek jednak to wyliczmy.W jej głosie było więcej optymizmu niż czułem go ja.Nie mogłem sobie przypomnieć, jaki wektor i wysokość miałem osiągnąć, by mogła mnie przejąć kontrola naziemna.Nie miałem jednak czasu się tym martwić.Musiałem się zająć najbliższym impulsem.Wprowadziłem dane:21 - 47 - 17,0 - 11,0 sekund21 - 47 - 28,0Patrzyłem na zegar i liczyłem razem z nim.Dokładnie siedemnaście sekund po dwudziestej pierwszej czterdzieści siedem nacisnąłem guzik startowy i nie zdejmowałem z niego palca.Silnik zadziałał.Nie wiem, czy to ja go włączyłem, czy komputer.Trzymałem palec na guziku.Sekundy upływały.Zdjąłem go, gdy minęło dokładnie jedenaście.Silnik się nie wyłączył.(“.biegaj w kółko z wrzaskiem, to bardzo skuteczne!”) Pomacałem guzik startowy.Nie, nie zaciął się.Uderzyłem w pokrywę.Silnik nie przestawał ryczeć, wciskając nas w siedzenia.Gwen wyciągnęła rękę i wyłączyła komputer z sieci.Silnik raptownie przestał działać.Usiłowałem zapanować nad drżeniem.- Drugi pilot, dziękuję.- Tak jest, sir.Wyjrzałem na zewnątrz i stwierdziłem, że grunt jest nieprzyjemnie blisko.Sprawdziłem to na radarowym wysokościomierzu.Dziewięćdziesiąt coś - trzecia cyfra się zmieniała.- Gwen, nie wydaje mi się, żebyśmy lecieli do Hong Kong Luna.- Mnie się również nie wydaje.- A więc cała kwestia w tym, jak ściągnąć tego grata na powierzchnię, nie rozwalając go przy tym.- Zgadzam się, sir.- A więc gdzie jesteśmy? Powiedz mi w przybliżeniu, nie oczekuję cudów.Grunt przed nami (czy raczej za nami - wciąż byliśmy w pozycji hamującej) był równie wyboisty, jak na odwrotnej stronie.Nie było to miejsce na przymusowe lądowanie.- Czy moglibyśmy się zwrócić w drugą stronę? - spytała Gwen.- Jeśli zobaczymy “Złotą Regułę”, to to nam coś powie.- Dobra.Zobaczymy, czy zareaguje.Włączyłem precesję i nakazałem pojazdowi obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni, ponownie przechodząc przez pozycję odwrotną.Grunt przybliżył się wyraźnie.Nasz pojazd przybrał stałe położenie względem horyzontu rozciągającego się w prawą i lewą stronę od niego, lecz z niebem “pod spodem”.To denerwujące, ale chodziło nam tylko o to, by popatrzeć na nasz dawny dom, “Złotą Regułę”.- Czy ją widzisz?- Nie, Richard, nie widzę.- Musi być gdzieś nad horyzontem.Nic w tym dziwnego, kiedy ostatnio na nią patrzyliśmy, znajdowała się dosyć daleko, a ten ostatni impuls był wrednie spaprany.I długi.A więc gdzie jesteśmy?- Kiedy przelecieliśmy nad tym wielkim kraterem.to Arystoteles?- Nie Platon?- Nie, sir.Platon leży na zachód od naszej trasy i nadal jest w cieniu.To może być jakiś pierścień, którego nie znam, ale ta gładka powierzchnia.ta stosunkowo gładka powierzchnia na południe od nas sugeruje, że to Arystoteles.- Gwen, nieważne, co to jest.Musimy spróbować posadzić nasz wózek na gładkiej powierzchni.Tej stosunkowo gładkiej powierzchni.Chyba że masz lepszy pomysł?- Nie, sir, nie mam.Spadamy.Gdybyśmy przyspieszyli na tyle, by utrzymać się na kołowej orbicie na tej wysokości, to zapewne zabrakłoby nam paliwa, żeby później wylądować.Tak mi się zdaje.Spojrzałem na wskaźnik paliwa.Ten długi, paskudny impuls zmarnował większość osiągalnego delta v.Nie było rezerwy.- Chyba masz stuprocentową rację.Musimy lądować.Zobaczymy, czy nasz malutki przyjaciel potrafi wyliczyć paraboliczne zejście z tej wysokości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]