[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niejeden raz byłem półprzytomny na wykładach i nic nie docierało do mnie z tego, co mówił profesor.Innym razem nie udało mi się nadgonić zaległych wykładów, których nie przerobiłem w domu tego samego dnia, bo po prostu i zwyczajnie zasypiałem nad zeszytem, a rodzice śpiącego rozbierali i kładli do łóżka.W tym czasie całkowicie oderwałem się od naszych chłopaków, cały swój czas poświęcałem na pracę i naukę.Pewnego dnia, wracając ze szkoły, spotkałem na korytarzu samotnie stojącego kolegę.- Na ciebie czekam, chcę pogadać z tobą - powiedział po przywitaniu.- Gadaj, co cię boli - dodałem mu odwagi, widząc, że zwleka z powiedzeniem, jaki ma kłopot.- Jakie masz zmartwienie?- Chcę ci coś powiedzieć - zaczął - tylko nie wykapuj chłopakom, że to ja ci powiedziałem.Chłopaki szykują się spuścić ci manto za to, że urwałeś się z ferajny.Mówią, że zważniałeś i nie chcesz ich znać.Wiesz, że zawsze jestem z tobą, i jak dojdzie do draki, to też możesz na mnie liczyć, dlatego ostrzegam cię, żebyś się pilnował.Ale lepiej jak nikt nie będzie o tym wiedział, bo nic już przy mnie nie powiedzą i nie będziesz wiedział, co szykują na ciebie.Nie wiedzą tylko, jak zacząć - mówił dalej - ale liczą na to, że trafi się okazja.Tej nocy długo nie mogłem zasnąć, rozmyślając nad tym, co powiedział mi kolega.Gdy następnego dnia wracałem ze szkoły, zobaczyłem pięciu chłopaków stojących na rogu.Przechodząc obok nich, powiedziałem:- Cześć, chłopaki!- Cześć! - odpowiedzieli niechętnie.Gdy odszedłem kilka metrów, usłyszałem, jak jeden coś powiedział, zrozumiałem tylko "Kozak", i wszyscy głośno się roześmieli.Zatrząsłem się ze złości, lecz nie zatrzymałem się.Już w domu doszedłem do wniosku, że musi dojść do awantury.Chłopaki wiedzieli, że sprowokują mnie bez trudności, ale jeśli już musi być wojna, to niech będzie wtedy, kiedy mi to będzie dogadzało i żebym był dobrze przygotowany.Zdecydowałem się.Zdjąłem koszulę, a marynarkę założyłem na gołe ciało, dlatego że po zrzuceniu marynarki łatwiej się obracać, przeciwnicy nie mają za co chwytać i nie naciągną marynarki na głowę.W kieszeniach spodni umieściłem szpadrynę i nóż, za paskiem "paragraf", to znaczy sprężynę z ołowianą gałką na końcu, i na dodatek mały fiński nóż wsadziłem w skarpetkę.Przecież miałem występować sam przeciwko pięciu, a żaden z nich nie był gorszy ode mnie.Przygotowałem się tak, żebym mógł bić z każdej pozycji.Wyszedłem na ulicę.Wiedziałem, że jeśli będzie awantura, to zakończenie może być tylko jedno: ktoś wyląduje w szpitalu lub ma cmentarzu, ktoś inny w więzieniu - a kto i gdzie, to już za chwilę będzie wiadomo.Chłopaki wciąż stali na rogu.Stanąłem przed nimi, trzymając ręce na klapach rozpiętej marynarki.Jak skoczą, to pierwszym ruchem zrzucę marynarkę i rzucę im w twarz.To powinno ich na sekundę ogłupić, a wtedy już będę miał w ręku "pomocnika".Popatrzyłem chwilę, zanim powiedziałem:- Słyszałem, że macie mi wlać? Żaden się nie odezwał.- Jak macie bić, to zaczynajcie.Który z was najmocniejszy, ten niech pierwszy uderzy.Po co macie szukać okazji.Przyszedłem sam.No co? - zapytałem prowokacyjnie.- Pięciu was jest i nie ma jednego mocnego, który pierwszy uderzy? Trudno, to zaczynajcie kupą, będzie wam łatwiej.Tylko żeby później żaden nie żałował, bo ostrzegam, że nie będę bił gołą ręką.Stali wszyscy w miejscu.Żaden się nie ruszył i z ich strony nie padło nawet jedno słowo.- Jak nie zaczynacie, to może chociaż powiecie, o co wam chodzi, czego ode mnie chcecie, za co chcieliście mnie bić?- No bo urwałeś się, zrobiłeś się ważny.- zaczął jeden niepewnie.- Na winklu nigdy z nami teraz nie stoisz - dodał drugi.Teraz już zaczęli mówić wszyscy i wszystko, co powiedzieli, można było określić jednym zdaniem: pracujesz, zarabiasz, to już ci nie odpowiada nasze towarzystwo.- O rany! - powiedziałem z zachwytem.- Niby jesteście cwaniaki, a jednak barany.Czy żeby to wyjaśnić, to trzeba zaraz bić? Dlaczego nie zapytacie mnie o to? Mogliśmy dawno już porozmawiać tak jak teraz.I wtedy wyjaśniłem im swoją sytuację.Że pracuję, że prosto z pracy chodzę do szkoły, a w domu się uczę.- Jak który z was będzie miał chęć, niech wyjdzie o pierwszej w nocy na podwórko, to przekona się, że w moim oknie jeszcze się świeci, a w sobotę i niedzielę, jak się nie uczę, to odsypiam zaległości.Jak skończę szkołę, to znów będziemy stali razem na rogu, ale teraz, jak mam okazję, to muszę się uczyć.Jak do czego sam nie dojdę, to i żaden z was nic mi nie da.Tego dnia stałem z nimi prawie do godziny pierwszej w nocy.Wyjaśniliśmy sobie wszystko.Zrozumieli chłopaki.Już nigdy z tego powodu nie mieli do mnie pretensji.W następnych latach bywało tak, że wyganiali mnie, gdy szykowała się większa awantura.Charakter nie pozwalał mi opuszczać ich w takiej sytuacji.Wtedy mówili: "Uciekaj, nie wtrącaj się, to nasze sprawy.My nie mamy nic do stracenia.Jak nawet pójdzie który do więzienia, to gdy wróci, będzie taki sam, a tobie nie wolno, bo jak wpadniesz, to stracisz dużo".Powoli zbliżał się koniec roku szkolnego, a ja jeszcze nie zapłaciłem za drugie półrocze.W domu brak było pieniędzy i wiedziałem już na pewno, że nie przejdę na następny kurs.Chciałem tylko jeszcze wyciągnąć dla siebie jak najwięcej wiadomości.Już od kilku dni codziennie przed wykładami dyrektor kazał opuszczać szkołę tym wszystkim, którzy nie mieli opłaconego drugiego półrocza.Wychodziłem tylko na kilka minut, a gdy dyrektor opuszczał salę, wracałem z powrotem.Wreszcie trzy tygodnie przed końcem roku opuściłem szkołę na zawsze.A odbyło się to tak:Po ćwiczeniach w pracowni, gdzie robiliśmy tylko pomiary, trzeba było w domu zrobić rozwiązanie.Kto tego nie zrobił, nie był wpuszczony na następne ćwiczenia.Tego dnia była pracownia, a ja nie miałem zrobionych obliczeń, więc obliczałem już w sali, przed rozpoczęciem wykładów.Przez cały czas przeszkadzał mi jeden chłopak, z którym zaprzyjaźniłem się w szkole.Chociaż robił to z humorem, jednak mi przeszkadzał.Kiedy kilkakrotne prośby nie pomogły, ostrzegłem go, że jak jeszcze raz szarpnie ławką, to dostanie ode mnie.Szarpnął, więc poderwałem się, by spełnić obietnicę.Zdążył uciec, a ja posłałem mu zupełnie maleńką "wiązankę": "Przyjdzie taki.go mać szczeniak i przeszkadza.Jemu dobrze, bo nie pracuje i ma czas cały dzień odrabiać lekcje."- Panie! Jak się pan wyraża? - wtrącił się z boku jakiś "drewniak".- A pan czego się wtrąca? - powiedziałem ze złością.- Nie podskakuj pan, jak nikt pana nie trąca.Inteligent, cholera, się znalazł.Uraziło go to.- Jak pan jest łobuzem, to nie powinien pan chodzić do takiej szkoły - dziamgocze mój "drewniak".- Uliczne wychowanie.- Szoruj, frajerze, bo ciebie stuknę! - wrzasnąłem już zły, że się za dużo mądrzy.Odszedł, a ja usiadłem i dalej odrabiałem lekcję, zapominając o incydencie.Po pięciu minutach woźny wywołał mnie po nazwisku, mówiąc, że dyrektor prosi.Idąc, zastanawiałem się, po co on mnie wzywa.Myślałem, że pewnie będzie cisnął o pieniądze.W kancelarii zastałem mojego "drewniaka".Dyrektor zwracając się do niego zapytał:- Jak ten pan powiedział? Proszę, niech pan powtórzy.- Powiedział.taka go mać - wstydliwie powtórzył "drewniak", a słowa te ledwie przeszły mu przez usta.- Może pan już odejść - grzecznie wyprosił dyrektor "drewniaka".A gdy ten odszedł, wtedy dopiero wrzasnął na mnie:- Co pan sobie myśli, że gdzie pan się znajduje? To jest wyższa uczelnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]