[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla którego jej wdzięczne dłonie, ożywione jego spoj-rzeniem, jego uśmiechem, jego czekaniem, spragnione pieszczoty miękły i któremu z radościąusługiwały.33Dla tamtego mężczyzny z przyjemnością parzyła kawę i herbatę.A kiedy przypadkiem,u niego w domu, zdarzyło się, że to jego dłonie podały jej pachnący napój& Dreszcz przeszedłją na to wspomnienie.Kubeczki smakowe na języku witały ciecz z radością.W dłoniach Marci-na szklanki nie matowiały, a w jego szklance herbata nabierała niezwykłego smaku i zapachu. Spójrz na mnie usłyszała głos męża i zmusiła wzrok do powrotu.Spojrzała.Zmarszczki koło oczu.Brzydkie.Irytujące.Ten błagalny wyraz spranych niebieskich tęczó-wek.Cienie pod oczyma.Z niewyspania i troski.To dla niej te cienie na jego skórze, pergami-nowej, szeleszczącej skórze, która chce litości. Przecież patrzę. Tyle lat, tyle lat przeżyliśmy razem.Głos miał schrypnięty, kiedyś palił.Wzdrygnęła się.Nie chciała słuchać tego głosu. Pójdę spać. Nic dla ciebie te wspólne lata nie znaczą?Znaczą?Oczywiście że znaczą.Teraz nabrały znaczenia.Tyle czasu zmarnowała.Siedziała i leżała,stała i biegła, spieszyła się i nudziła, była zmęczona, ospała i rozczarowana& Znaczą.Wieleznaczą.Znaczą stratę.Znaczą niewolę.Już dosyć.Już nigdy więcej.Ciemność w piersiach podniosła się i ruszyła do gardła.Wstała.Musi chronić tego mężczyznę.Nie pozwolić, żeby go coś dopadło.Coś, co wyjdzie zniej bez kontroli i& może nie zdążyć temu zapobiec.Ostatecznie przeżyli razem prawie sześć lat.Może nawet nie najgorsze sześć lat.Ale już dosyć. Położę się w pracowni powiedziała. Poczekaj!Smagnęło ją mocno, ale nie pozwoli, żeby ją dopadło.Nie chce leżeć koło niego.Nie chcekłaść się do tego samego łóżka.Chce odejść.Poszukać.Odnalezć prawdziwą miłość.Nie tracićprawdziwego życia. Dobranoc, porozmawiamy jutro.Nie będzie się więcej bała, brzydziła, irytowała, patrzyła na obcą teraz, niegdyś znajomątwarz, świat można zmienić i siebie można zmienić, życie można zmienić, tak, tak, tak, tak,tak&Skoro podjęła decyzję, nie ma odwrotu.Tyle czasu się zastanawiała, myślała o wszystkichza i przeciw, myślała o wspólnych latach i nie znajdowała w nich nic dobrego.Myślała o przy-szłości, o tym, że zostało tak niewiele czasu, paręnaście lat jeśli będzie o siebie dbała, parę-naście lat dobrego, sprawnego życia, seksu, czerpania przyjemności pełnymi garściami, jakdobrze pójdzie tylko paręnaście lat i złapała się na tym, że to takie banalne.Ale czas na34zmiany kurczył się w jej marzeniach w sposób zastraszający.Już dziś podejmowała od jakie-goś czasu bladym świtem taką decyzję to dziś, nie będę odwlekała, wszystko dziś się stanie,dzisiaj porozmawiam.Każdy ma prawo do szczęścia.Każdy ma prawo do zmiany własnegożycia.Przecież nie była z Jędrkiem szczęśliwa.Była szczęśliwa z Marcinem.Kiedyś.Dawno.Każdy dzień będzie jak wino, każdy poranek jak wieczór, a świt, nasz wspólny świt po-myśl o tym, dla takiego świtu, jedynego w życiu, można umrzeć, można żyć, można spalićwszystkie mosty, można frunąć, można pracować, można się nie dawać, można przestać tęsk-nić, można przestać się bać, tego jednego świtu strach nie będzie miał do nas dostępu, wszystkozależy od ciebie&Szła schodami na pięterko, do ich wspólnej sypialni, i wstręt powoli wchodził w jej ciało,w szczupłe nogi, ręce, które trzymały poręcz tak silnie, jakby miała zamiar unieść się, oderwaćod stopni.Szła po koc schowany w garderobie, piżamę, która, złożona pod kołdrą, czekała nanią każdego wieczoru.Dzisiaj będzie spała w pracowni.A jutro, jutro pierwszy wolny świtzastanie ją zmienioną, bez wahania, bez odwoływania się do tych prawie sześciu lat.Jutro wstanie nowy świt.Minęła Jędrka w drodze na dół.Miał spuszczone oczy, odsunął się do ściany.Taki właśniebył.Nigdy o nic nie walczył.Jak przekonał ją do ślubu? Po takim mężczyznie jak Marcin?Nie mogła tego teraz zrozumieć.Marcin&Mężczyzna jej życia, dwie połówki jedności, która tylko im się przydarzyła od początkuświata i nikomu więcej.& nie powinienem pisać, ale musze.Będę czekał na Ciebie, będę czekał.Nie mogę zrozumieć,co się stało, że Cię straciłem.Nie mogę spać i nie mogę nie spać.Oddycham, ale jakbym nieoddychał.Straciłem Cię to najgorsze, co mogło mnie spotkać i o czym nie mogę zapomniećani przez sekundę& To, co nas łączyło, to było coś very special, amazing, wiesz o tym i pamię-tasz, spróbujmy jeszcze raz&Położyła koc na krześle i siadła na brzeżku.Rozpłakała się.Nie mogła tak ani chwili dłużej.Ani siedzieć, ani żyć, ani trwać, ani udawać, że cokolwiek łączy ją i męża.35Marcin odszedł prawie sześć lat temu.W czerwcu będzie sześć lat.Wyszła za Andrzejaw styczniu.Był dobry, opiekuńczy& To nie są wystarczające powody do wyjścia za mąż.Alewtedy chyba go kochała.Marcin zniknął musiał mieć przestrzeń do życia, wyjechał do Lon-dynu, obiecał, że wróci, napisze& Nie wrócił, nie napisał& Potem usłyszała plotkę, że doje-chała do niego Miśka&A Andrzej był na miejscu.Zakochany od zawsze, cierpliwie wyczekujący sposobności, żebyją oplątać, żeby nie wiedziała, co robi.Nie, nie może być aż tak niesprawiedliwa.Andrzej po prostu był.Nigdy jej nie zawiódł.Kiedy spadła na nią miłość do Marcina zrozumiał.Odsunął się w cień.Ale kiedy go potrzebowała, materializował się tuż przy niej,jakby nigdy nie odszedł dalej niż pół kroku.Pocieszał, rozumiał, rozmawiał.Nie.Nie tak.Andrzej czaił się i skorzystał ze sposobności, że jest sama, że czuje się rozczarowana i porzu-cona.Podniosła się i narzuciła prześcieradło na tapczan.Tapczan był zielony, kiedyś, kiedy gokupowali.Teraz tu i ówdzie zieleń przeszła w szarości, a ciepły aksamit świecił jak wypolero-wane srebrne łyżeczki.Usiadła ciężko i oparła głowę w zagłębieniu łokcia.Azy spływały popoliczkach, aż za uszy.Najtrudniej było udawać, że ich cokolwiek łączy.Otarła wierzchem dłoni nos.Mokry ślad tej rozpaczy tarła drugą dłonią, aż zniknął, a skóranabrała czerwonego koloru.Nie można tak żyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]