[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I wierz mi, mogę to zrobić.Pobiegnę do sądu i zacznę wertować urzędowe zapiski, artykuły w gazetach i akta policyjne, aż znajdę na twój temat jakąś informację, potem wykombinuję, co ukrywasz, i znajdę sposób, by tak ci dowalić, że będziesz żałować, że nie wyśpiewałaś wszystkiego już teraz.I właśnie wtedy doznałam objawienia.Gdzieś w umyśle usłyszałam dźwięk, jakby otwieranego spadochronu.Prask!.Otworzył się.Był to jeden z tych nadzwyczajnych momentów, kiedy automatycznie włącza się ukryty pokład pamięci, a porcja informacji wyskakuje jak z procy.Chyba stało się tak dzięki adrenalinie przepływającej przez moją głowę, gdyż odzyskałam nagle z banków pamięci pewne dane, które w miarę wyraźnie ukazały się przed moimi oczami.Nie odczytałam wszystkiego, ale wystarczająco dużo.– Poczekaj no.Wiem, kim jesteś.Byłaś żoną Dwighta Costigana.Wiedziałam, że już cię gdzieś widziałam.Twoje zdjęcie zamieszczono we wszystkich gazetach.Zbladła.– To nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała.Zaśmiałam się, głównie dlatego, że tak na mnie działa nagłe olśnienie.W mentalnym przeskoku macza palce jakiś związek chemiczny, który wywołuje przypływ energii.– Daj spokój – powiedziałam.– Właśnie, że ma.Nie wiem jeszcze co, lecz to wszystko należy do jednej historyjki, zgadza się?Opadła z powrotem na sofkę, sięgając jedną ręką do szklanego blatu, by złapać równowagę.Oddychała głęboko, starając się zrelaksować.– Lepiej, żebyś spasowała – rzekła, nie patrząc na mnie.– Zwariowałaś? – odparłam.– Czy odmówił ci posłuszeństwa twój rybi móżdżek? Bobby Callahan wynajął mnie, bo sądził, że ktoś próbuje go zabić, i nie mylił się.Nie żyje i nie może już wyjaśnić całej sprawy, ale ja mogę i jeśli sądzisz, że popuszczę draniowi, to mnie jeszcze nie znasz.Potrząsała głową.Cała uroda znikła i to, co pozostało, wydawało się marne.Wyglądała jak w świetle lampy fluorescencyjnej – zmęczona, blada, wyświechtana.Mówiła cichym głosem:– Powiem, co mogę.A potem zaklinam, wycofaj się ze śledztwa.Mówię poważnie.Dla twojego dobra.Miałam romans z Bobbym.– Przerwała, szukając dogodnej ścieżki.– Był cudowny.Naprawdę.Szalałam na jego punkcie.Taki nieskomplikowany i nie miał przeszłości.Po prostu młody i zdrowy, pełen temperamentu.Boże.Miał dwadzieścia trzy lata.Nawet ta jego skóra.Była jak.– Jej oczy spotkały się z moimi i urwała nagle, zażenowana, uśmiech błąkał się po jej wargach, tym razem na skutek jakichś emocji, których nie potrafiłam odczytać.Bólu albo czułości.Ostrożnie opadłam na krzesło, by nie zepsuć nastroju.– Kiedy jesteś w takim wieku – powiedziała – ciągle myślisz, że wszystko można naprawić.Ciągle myślisz, że możesz mieć wszystko.Uważasz, że życie jest proste, że musisz zrobić tylko jedną czy dwie nieistotne rzeczy i wszystko się odwróci.Mówiłam mu, że ze mną tak nie jest, ale on miał w sobie coś z rycerza.Słodki głupiec.Milczała przez dłuższą chwilę.– Słodki głupiec, co dalej? – podpowiedziałam cicho.– No tak, musiał przez to umrzeć.Trudno wyrazić, jak czułam się winna.– Zamyśliła się i wpatrzyła w okno.– Opowiedz mi od początku.Jak Dwight jest w to wplątany? Zastrzelono go, prawda?– Dwight był ode mnie dużo starszy.Miał czterdzieści pięć lat w dniu naszego ślubu.Ja dwadzieścia dwa.Stanowiliśmy dobre małżeństwo.W każdym razie do pewnego momentu.Wielbił mnie, a ja go podziwiałam.Niewiarygodne rzeczy uczynił dla tego miasta.– Zaprojektował dom Glen, czyż nie?– Niezupełnie.Oryginalnym architektem był jego ojciec, kiedy dom wznoszono w latach dwudziestych.Dwight zajął się renowacją.Sądzę, że drink dobrze mi zrobi.Czy też masz ochotę?– Jasne, czemu nie? – odpowiedziałam.Sięgnęła do karafki z brandy, usuwając ciężką, szklaną zatyczkę.Przyłożyła szyjkę naczynia do brzegu kieliszka, lecz ręce drżały jej tak bardzo, że czekałam, kiedy stłucze szkło.Przejęłam karafkę, nalewając do pełna jej i sobie, choć o dziesiątej rano niczego mniej nie pragnęłam.Zakręciła delikatnie kieliszkiem i obie wypiłyśmy do dna.Przełknęłam i moje usta otworzyły się automatycznie, jakbym właśnie wypłynęła nad powierzchnię wody w basenie.Był to tak doskonały trunek, że pomyślałam, iż chyba przez następny rok nie będę myć zębów.Obserwowałam, jak Nola przychodzi do siebie, dwukrotnie głęboko wciągając powietrze.Desperacko próbowałam przypomnieć sobie artykuły, jakie czytałam o incydencie, w którym zginął Costigan.To musiało zdarzyć się jakieś pięć, sześć lat temu.Jeśli pamięć mnie nie zawodziła, pewnej nocy ktoś włamał się do ich domu w Montebello i po szamotaninie w sypialni postrzelił śmiertelnie Dwighta.Byłam wtedy u klienta w Houston, więc nie śledziłam zbyt uważnie wydarzeń, ale o ile mi było wiadomo, sprawa wciąż widniała w księgach jako niewyjaśnione morderstwo.– Co się stało?– Nie pytaj i nie wtrącaj się.Zaklinałam Bobby’ego, żeby dał sobie spokój, ale nie chciał słuchać i to go kosztowało życie.Co było, minęło.Wszystko skończone i tylko ja muszę teraz za to płacić.Zapomnij o tym.Ja machnęłam ręką, a jeśli jesteś bystra, zrobisz to samo.– Wiesz, że nie mogę.Powiedz mi, co zaszło.– Po co? To niczego nie zmieni.– Nola, mam zamiar dowiedzieć się, bez względu na to, czy mi powiesz.Jeśli wyjaśnisz mi wszystko, może nie będę musiała podejmować dalszych kroków.Może zrozumiem i zgodzę się, by zostawić to w spokoju.Nie jestem nierozsądna, ale musisz wyłożyć karty na stół.Dostrzegłam, że na jej twarzy maluje się niezdecydowanie.– O Boże! – westchnęła, na moment spuściła głowę, po czym popatrzyła na mnie z niepokojem.– Rozmawiamy tu o wariacie.Kimś całkowicie szalonym.Musisz mi przysiąc.Musisz obiecać, że się wycofasz.– Dobrze wiesz, że nie mogę tego obiecać.Opowiedz mi wszystko, a potem pomyślimy, co należy zrobić.– Nie powiedziałam o tym nikomu oprócz Bobby’ego i patrz, co się stało.– A co z Sufi? Ona przecież wie, prawda?Zmrużyła oczy, wzdrygając się na wspomnienie Sufi.Odwróciła wzrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]