[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego te\ chciałam sama się owszystkim przekonać.Przypadkowo dowiedziałam się, \e trzy razy w ciągu dnia podje\d\a do zamku małyautobus przywo\ący i odwo\ący pracowników hotelu oraz turystów.Zje\d\ając w dółzatrzymywał się w miasteczku.Akurat czegoś takiego potrzebowałam.Co prawda pierwszykurs ju\ przegapiłam, gdy\ był on o szóstej rano, lecz spokojnie zdą\yłam na drugi ztransportów, który odje\d\ał dokładnie sześć godzin pózniej.O godzinie dwunastej piętnaściebyłam ju\ na głównej ulicy, tu\ obok kościoła, który widziałam poprzedniego dnia.Pomaszerowałam dobrze znaną mi ju\ drogą.Minęłam księgarnię i powędrowałam dalej.W momencie, gdy dotarłam do mostu serce waliło mi jak oszalałe.Dopiero wtedy dopadłymnie wątpliwości.Co ja tak właściwie zamierzałam zrobić? Co chciałam powiedzieć zjawiając się nagle naprogu Abreayów? Mimo wszystko, choć nieco wolniej ni\ jeszcze chwilę temu, to jednakpodreptałam dalej.Skoro dotarłam a\ tutaj, nie chciałam znów uciekać.Nie, tego dniaplanowałam dowiedzieć się czegoś więcej.Musiałam być odwa\na.Nie dawało mi spokojuto, co mogło kryć się za owym dziwactwem, którym podobno odznaczała się ta rodzina.Najwy\ej nie zatrzymując się wcale przejdę tylko obok ich domu i pójdę dalej.A pózniejzawrócę.Przecie\ nikt się nie dowie, \e szpiegowałam.Mogłam przecie\ po prostu zwiedzaćokolicę. W końcu jestem turystką.To nic nadzwyczajnego, \e sobie spaceruję przekonywałamsamą siebie.Postanowiłam trzymać się tej myśli.31212641851264185 Kawałek za mostem minęłam obrośnięty gęstymi krzakami zakręt.Dalej droga wiodławśród pól.To podnosiła się, to zaś opadała.O tyle, o ile samo miasteczko znajdowało się nadość płaskim terenie, to tutaj, ledwo opuściłam ostatnie zabudowania, momentalnie zrobiłosię pełno ró\nych wzniesień.Wyrastały z ka\dej strony, jedno po drugim.Nie \eby były onespecjalnie wysokie czy strome, bo w rzeczywistości były raczej dość łagodne i w sumieniskie, lecz sprawiały, \e droga wiła się pomiędzy nimi to w prawo, to w lewo, starając się jeominąć, co i tak niewiele pomagało, bo wszystko wkoło było zbyt pofalowane, by mogła onabiec prosto.W jednym momencie poprowadziła nawet kawałek czymś, co przypominałobardzo płytką, niemniej jednak nadal, dolinkę.Pomyślałam o Emanuelu, który jako dzieckomusiał przemierzać ją piechotą.Czy mo\liwe było aby wędrował tak daleko? A\ do klifunieopodal zamku? Ju\ samo miasteczko było od niego sporo oddalone a przecie\ do domuAbreayów trzeba było pokonać kolejny spory kawałek.Szłam ju\ jakiś czas, gdy w końcu zza kolejnego pagórka wychylił się fragmentniebieskiego płotu.Mimo woli zatrzymałam się, zdjęta strachem.No więc dotarłam tam,gdzie chciałam.I co teraz? Zrobiłam kilka kolejnych, niepewnych kroków.Im bli\ejpodchodziłam, tym stawały się one wolniejsze.I nagle rozwiązanie znalazło się samo.Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy wszystko zrobiło się du\o bardziej proste, ni\ byłojeszcze chwilę temu.Miałam ju\ pretekst.Mogłam całkiem zwyczajnie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń,podejść a nawet porozmawiać z gospodarzami.Ponownie uśmiechnęłam się sama do siebie iznacznie ju\ pewniejszym krokiem, pomaszerowałam w kierunku niebieskiego płotu.Doszłam do dró\ki, która prowadziła wprost do zabudowań, ukrytych pomiędzy zieleniądrzew.Biały, murowany dom, okolony dość szeroko owym tak charakterystycznymniebieskim płotem, wyglądał nieco inaczej ni\ na przedstawionym w albumie zdjęciu.Odczasu gdy je zrobiono, musiano wykonać jakieś prace remontowe, gdy\ teraz domostwoprezentowało się znacznie okazalej.Był to niezbyt wielki, ale za to bardzo ładny budynek zromantycznymi, poprzedzielanymi na kształt malutkich kwadracików, oknami orazspadzistym, wyło\onym grafitowymi płytkami dachem.Z boku poddasza wyrastały dwietrójkątne dobudówki, jak zdą\yłam zauwa\yć bardzo charakterystyczne dla tutejszegobudownictwa.Wejście stanowiła niezbyt wielka, oszklona weranda, nad którą rozrósł siębluszcz, osłaniając ją od góry niczym gęsty, zielony baldachim.W niewielkim oddaleniuznajdowały się jakieś pomieszczenia gospodarskie a nieco z boku du\a, ogrodzona łąka, naktórej pasło się stado koni.Otó\ i był mój pretekst.Podeszłam bli\ej.W pierwszej chwili nie zauwa\yłam nikogo, lecz gdy tylko znalazłamsię na terenie obejścia, zobaczyłam krzątającego się młodego mę\czyznę.Nie był to Paul,którego zdą\yłam ju\ poznać poprzedniego dnia.Ten tutaj był nieco starszy, mógł mieć okołotrzydziestu kilku lat i był no có\, znacznie mniej atrakcyjny ni\ ten pierwszy.Za to ten tutajsprawiał wra\enie powa\niejszego i bardziej poukładanego, jeśli mo\na tak powiedzieć oczłowieku, którego widziało się pierwszy raz w \yciu.Lecz i tak dało się zauwa\yć jakieśpodobieństwo pomiędzy nimi dwoma.Podejrzewałam, \e był to brat Paula.- Czy szuka pani kogoś?  usłyszałam w chwili, gdy tamten podniósł głowę i tak\ezauwa\ył moją obecność.- Nie  odpowiedziałam. Przepraszam za najście  zaczęłam się tłumaczyć. Aleprzechodziłam właśnie obok i zauwa\yłam wasze konie.Tak sobie pomyślałam, \e zajdę ispytam, czy dałoby się mo\e trochę u was pojezdzić.Akurat jestem w okolicy na wakacjach imuszę przyznać, \e cierpię na nadmiar wolnego czasu  wyrzuciłam z siebie tą niezbytskładną mowę.Miałam jednak nadzieję, \e tamten będzie wiedział o co mi chodziło.- Có\  zaczął domniemany brat Paula. Teoretycznie istniałaby taka mo\liwość, alemusiałaby pani porozmawiać z moim bratem, bo to on się tym zajmuje.Mogę go zawołać31312641851264185 jeśli by pani chciała  oznajmił. Paul!  krzyknął głośno, nie czekając na moją odpowiedz.Tak przy okazji jestem Richard. Wyciągnął w moim kierunku dłoń, lecz zaraz ją cofnął, gdytylko spostrzegł \e jest brudna.No có\, pracował przecie\ a ja mu przerwałam. Przepraszam powiedział z uśmiechem podszytym zakłopotaniem.- Nic nie szkodzi  uśmiechnęłam się uprzejmie. Ja jestem Lena.- Nie jest pani Brytyjką?  spytał, próbując podtrzymać rozmowę.- Nie  zaśmiałam się. Rzeczywiście pochodzę z kontynentu.- Czego się drzesz?  dobiegł mnie głos gdzieś z okolicy domu.Odwróciłam się i tu\ przy werandzie ujrzałam Paula.Szedł w naszym kierunku.- O! No proszę  zaśmiał się na mój widok. Nie wiedziałem, \e będziesz mnie szukać.Richard zrobił zdziwioną minę.- Spotkaliśmy się wczoraj przypadkiem  Paul wyjaśnił bratu. Cześć  zwrócił się wmoją stronę.- Cześć  powiedziałam dość niepewnie.Choć starałam się zachowywać zwyczajnie i naturalnie, to jednak w moim środku toczyłasię prawdziwa walka z moją wrodzoną nieśmiałością i całą tą kotłowaniną uczuć związaną ztym, \e wścibiałam teraz swojego nosa w zupełnie nie swoje sprawy.- Wcale cię nie szukałam  stwierdziłam z lekkim wyrzutem w głosie. Znalazłam się tuprzypadkiem  skłamałam.- Skoro tak twierdzisz  Paul wygiął usta. Jakkolwiek fajny ten przypadek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl