[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten się przynajmniej nie spózni.- A propos.- wtrąciła Sandy unosząc pytająco brwi.- Powiedziałam Freddy'emu, że jeśli jeszcze raz spróbujedotknąć choćby jednego guzika czy zatrzasku, to poderżnę mugardło od ucha do ucha - odrzekła Kaaren z mimowolnym uśmiechem.- Czy ja wiem.- Sandy pokręciła głową z udawanymsmutkiem.- Służba służbą, ale milutkie ciałko to on ma.Pozatym.- W jej oczach rozbłysły iskierki zakamuflowanegorozbawienia i ciekawości.- Poza tym nie powiesz chyba, że kiedytak z sobą tańczycie, to cię nic a nic nie bierze, co?- Hmmmm.Może trochę - przyznała Kaaren.Uśmiechnęłasię figlarnie, ukazując głębokie dołeczki w policzkach, iwzruszyła ramionami.- Ale do niczego się nie przymierzam.Nie,Freddy jest trochę za gładki jak na mój gust.Napala się przymnie, rajcuje, a wtedy wysyłam go do jakiegoś baru, żeby cośsobie podłapał.Sandy zachichotała.- Na przykład drobnego syfa.- Mam nadzieję, że przez materiał niczego mi niesprezentuje.- Więc zamierza przyjechać jutro po południu, tak? Niemogę się już doczekać.Chcę zobaczyć, jak sobie poradzi z tąswoją fryzurą, kiedy będzie jezdził na nartach.- Założę się, że przed południem nie wylezie z wyra -mruknęła Kaaren i znowu spochmurniała.- A propos.- Spojrzała nazegarek.- Słuchaj, a może byś tak odebrała narty i pojechała,co? Ja jeszcze trochę zostanę.Dam Piszczykowi więcej czasu.Nawszelki wypadek.- Kaaren, oni mają gdzieś, czy.- Wiem, wiem, ale zostanę i już.Chcę poczekać, kapujesz?- Potrząsnęła z uporem głową.- Bylighter jest najsłabszymogniwem w łańcuchu organizacyjnym Rayneego.Musi być.DorwiemyRayneego, dorwiemy i Pilgrima.- Możemy za to oberwać po tyłku aż miło - ostrzegła Sandy- Fogarty wydał wyrazne polecenie, żeby nie pracować bezwsparcia.Nie wspominając już o tym, że przez cały weekendmiałyśmy trzymać się razem.Tak obiecałaś Benowi.Wcale nie miałochoty nas tu zostawiać.- Słuchaj, harujemy nad tą sprawą od trzech miesięcy,tak? Miałyśmy jakieś problemy? %7ładnych.Pamiętasz, co jeszczepowiedział Fogarty? "Naszą największą szansą na przeniknięcie doorganizacji Locotty jest penetracja terenu podlegającegoPilgrimowi." Tak powiedział?- Niby tak, ale jak o tym facecie pomyślę, to mnie ciarkiprzechodzą - szepnęła Sandy.- O kim? O Pilgrimie?- Tak.Pierwszy raz w życiu mam szczerą ochotę wetknąćłeb w piasek i całą robotę zwalić na chłopaków - wyznała Sandy -A ty? Nie wolałabyś, żeby zamiast ciebie i Sanjo zajęli się tymBen i Charley?- Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby był tu terazjeden albo drugi - odrzekła cicho Kaaren.- Freddy jest dobrymagentem, choć wcale tego po nim nie widać, ale.- Tak, wiem.Jeśli chcesz wejść do dziury pełnej wężów,zamiast odpicowanego jak na wystawę pieska lepiej wziąć z sobąichneumona i niedzwiedzia.- Coś w tym stylu - zgodziła się z nią Kaaren.- Tylko żew tym wypadku ichneumon i niedzwiedz to para zatwardziałychmęskich szowinistów, którzy uważają, że nie mamy po co do tejdziury włazić.- Więc ja pojadę nad rzekę, a ty w tym czasie dorwieszPiszczyka, tak?- Tak, Sandy.To zbyt wielka szansa, żeby ją tak głupiostracić.Poza tym przyda mi się dodatkowy dzień odpoczynku, zanimBart zacznie mnie wozić tą cholerną łajbą.Sanjo mnie podrzuci,jutro rano.Jak siądę za kierownicą, to się jeszcze biedaczynakilka godzin prześpi.- Tego mu właśnie będzie trzeba, o mój litościwy aniele.Sandy roześmiała się.- Ale posłuchaj.- Wstała.- Mogłabym cięubezpieczać, a jutro rano pojechalibyśmy wszyscy razem, co?Fogarty nie żartował.Trzeba zachować piekielną ostrożność.No tojak?- Ależ z ciebie stara kwoka! - Kaaren popchnęłaprzyjaciółkę w stronę drzwi.- Odbierz narty i jedz.Nie zrobiężadnego głupstwa.Chcę tylko z tym kretynem pogadać, kapujesz?Sprawdzić, czy uda mi się załatwić pierwszy zakup i przygotowaćteren, zanim ruszymy z Sanjo na Rayneego.Jeśli do spotkania wogóle dojdzie, umówię się z nim w jakimś publicznym miejscu.Będzie sam, bo jak nie, to nici z tego.Słowo harcerki.Zresztązanim wyjdę, dam znać Sanjo.Zgoda?- Sama nie wiem.- Dzięki temu będziesz miała wolny wieczór pod otwartymniebem.Dobra okazja, żeby lepiej poznać Bena, Charleya i Barta.Zwłaszcza Bena - dodała z uśmiechem widząc, że przyjaciółkaspiekła raka.- Tak myślałam.- Aagodnie wypchnęła Sandy za próg.- Mam nadzieję, że kiedy dotrzemy tam jutro z Freddym,przynajmniej jeden z tych cholernych szowinistów będzie leżałbrzuchem do góry.Myślisz, że dasz im sama radę? - Mrugnęłaporozumiewawczo.- Spokojna głowa - odparła poważnie Sandy.- Uważaj nasiebie.I zanim wyjdziesz na ulicę, koniecznie daj znać Sanjo.Obiecujesz?- Obiecuję.- Kaaren zatrzasnęła zdecydowanie drzwi.Sandy ruszyła w stronę samochodu zaparkowanego w wąskiej uliczce.Odchodziła z wyrazną niechęcią.W budce telefonicznej naprzeciwko czynszówki, w którejmieszkał Eugene Bylighter, stał młody mężczyzna o jasnych włosachi dość niesamowitej, ale przystojnej twarzy.Stał i bawił siędrobnymi.Na kłykciach jego rąk widniały zabliznione rany.RoySchultzheimer czekał, aż Piszczyk skończy swój trzygodzinnymaraton.Kiedy go wreszcie skończył i wszedł chwiejnie na schody,Roy Schultzheimer wrzucił do automatu kilka monet i zatelefonowałdo Rayneego Tęczy.- Tak?- Mówi Roy.Klient jest czysty - zameldował spokojnieczłowiek o poharatanych rękach.- Na pewno?- Tak.- Jesteście przygotowani do następnej fazy? Maciewszystko, czego nam trzeba?- Jasne - odrzekł Roy, a jego bladoniebieskie oczyodruchowo zlustrowały najbliższą okolicę.- W takim razie spotkamy się tam, gdzie ustaliliśmy.Chwilę pózniej Tęcza telefonował do Pilgrima.- Jesteśmy gotowi - powiedział.- Masz do mnie coś jesz-cze?- Nie - odrzekł Pilgrim.- Tylko dobrze sprawdzcie teren.Chcę, żebyście przy tej operacji zachowali jak najdalej posuniętąostrożność.- Też o tym myślałem - przyznał Raynee.- Może przyczaiszsię gdzieś na kilka dni, co? Na wypadek gdyby to stary maczał wtym palce.Kiepska pogoda dla nieostrożnych, bracie.Wiesz, o comi idzie?- Masz rację, bardzo kiepska pogoda - syknął zimnoPilgrim.- Wykonać.Trzask odkładanej słuchawki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]