[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Są sposoby - przyznała - ale nie bez tych papierów.Wrócisz teraz do swojej kwatery i zastanowisz się.Później znowu porozmawiamy.Pani zwróciła się ku umierającemu miastu i nagle zostałem odsunięty.Potężny impuls popchnął mnie w stronę drzwi.Stwierdziłem zdziwiony, że znam drogę.Potem nastąpił moment oszołomienia i znalazłem się na zewnątrz.Pułkownik, sapiąc, odprowadził mnie do celi.Usadowiłem się na pryczy i zastanawiałem się, jak mi kazano.Istniały wystarczające dowody na to, że Dominator poruszył się, ale.Dokumenty, nawet jeśli nie zawierały dźwigni, na którą liczyliśmy - nadal pełniły rolę straszaka.Musiałem przyjąć ten fakt lub odrzucić, a mój wybór mógł mieć fatalne następstwa.Wykorzystywała mnie do własnych celów.Oczywiście.Roz­ważałem liczne możliwości - żadna nie była przyjemna, ale wszystkie miały sens.Sama powiedziała, że jeżeli Dominator uwolni się, to wszys­cy - dobrzy i źli trafimy do jednego kotła.Zasnąłem.Nawiedziły mnie sny, ale nie przypominam ich sobie.Kiedy obudziłem się, na stole czekał już na mnie gorący posiłek oraz zestaw materiałów piśmiennych.Pani oczekiwała ode mnie uzupełnienia Kronik.Pochłonąłem połowę jedzenia, zanim zdałem sobie sprawę z nieobecności Kruka.Stare nerwy odmówiły mi posłuszeństwa.Dlaczego go zabrali? Dokąd?Do czego chciała go wykorzystać? Jako łącznika? Czas ma dziwny wymiar w Wieży.Zwykły pułkownik przyszedł, gdy skończyłem jeść.Towa­rzyszyli mu zwykli żołnierze.- Pani znowu chcę cię widzieć - oznajmił.- Już? Dopiero co stamtąd wróciłem.- Cztery dni temu.Dotknąłem policzka.Rzeczywiście, miałem solidny zarost.Więc? Jeden długi sen?- Czy mógłbym dostać brzytwę?- A jak myślisz? - roześmiał się pułkownik.- Może przyjść golarz.Pójdziesz dobrowolnie?Czy miałem wybór? Oczywiście, nie.Wolałem iść, niż być zawleczony.Procedura była taka sama.Znów zastałem ją przy oknie.Scena ukazywała jakiś zakątek Równiny, w którym oblegano jedną z fortyfikacji Szept.Nie miała ciężkiego miotacza, więc wieloryby krążyły nad nią, rzucając cienie.Wędrujące drzewa rozsadzały zewnętrzną ścianę, wrastając w nią korzeniami i pędami.W ten sposób dżungla niszczy porzucone miasta, tyle że dziesięć tysięcy razy szybciej niż bezmyślny las.- Całe pustkowie powstało przeciwko mnie - powie­działa Pani.- Placówki Szept odparły niepokojącą ilość ataków.- Domyślam się, że twoje bezprawne wkroczenie zostało przyjęte jako coś przykrego.Myślałem, że zamierzałaś zaprze­stać akcji.- Próbowałam.Twoja głucha wieśniaczka nie chce współpracować.Zastanawiałeś się?- Tak.Jest kilka problemów, które należy wziąć pod uwagę.Cóż, mogę poświęcić się dla sprawy.- Spojrzenie w jej oko sprawiło, że miałem ochotę uciec, ale wystarczył jeden jej gest i.zamarłem.Kazała mi wrócić i usiąść w sąsiednim fotelu.Wykonałem polecenie, niezdolny otrząsnąć się z zaklęcia, choć wiedziałem już, co mnie czeka.Stanęła przede mną i zamknęła jedno oko.Otwarte rosło coraz większe i większe, aż pochłonęło mnie.Chyba krzyknąłem.Ten moment był nieunikniony, lecz trzymałem się głupiej nadziei, że jednak nie nadejdzie.Teraz mogła wyssać mój umysł, jak pająk muchę.Ocknąłem się w celi.Czułem się, jakbym odbył podróż do piekła i z powrotem.Pulsowało mi w głowie.Był to główny powód, by wstać i doczłapać do worka z lekami, który oprawcy oddali mi po uprzednim przeszukaniu.Przygotowałem wyciąg z wewnętrznej kory wierzby, co trwało całą wieczność, ponie­waż nie miałem ognia, żeby zagotować wodę.Kiedy przeklinając wypiłem filiżankę słabego, gorzkiego leku, ktoś przyszedł.Nie rozpoznałem go.Wyglądał na za­skoczonego, że widzi mnie na nogach.- Cześć - powiedział.- Szybko się ocknąłeś.- Kim jesteś, do diabła?- Lekarzem.Kazano mi sprawdzać cię co godzinę.Spo­dziewano się, że przez dłuższy czas nie odzyskasz przytomności.Ból głowy?- Masz cholerną rację.- Dziwny jesteś.Dobrze.- Położył swoją torbę obok mojego worka i rzucił do niego okiem.- Co wziąłeś?- Co rozumiesz przez to “dobrze"? - odpowiedziałem pytaniem.- Czasami ludzie wychodzą stamtąd obojętni.Nigdy nie odzyskują przytomności.- Tak? - Miałem ochotę dokopać mu.Tak po prostu, by dać upust złemu nastrojowi.Ale co by mi z tego przyszło.Natychmiast wpadliby Strażnicy i postarali się, żebym był jeszcze bardziej obolały.Szkoda fatygi.- Jesteś kimś szczególnym?- Tak sądzę.Uśmiechnął się nieznacznie.- Wypij to.Lepsze niż herbata z kory.- Przyjąłem napój, który mi zaoferował.- Pani troszczy się o ciebie.Nigdy przedtem nie widziałem, żeby martwiła się o człowieka, którego poddała głębokiej próbie.- No i co z tego? - Z trudem trzymałem na wodzy swój podły nastrój.Lek, który mi zaaplikował, działał szybko i skutecznie.- Co to było? Mógłbym używać tego zamiast mojego wyciągu.- To ekstrakt z soku szczytowych liści rośliny zwanej ko­kainą.Trzeba go bardzo ostrożnie dawkować.Nigdy o niej nie słyszałem.- Raczej rzadko można ją spotkać - wyjaśnił, badając mnie.- Rośnie na Wzgórzach Próżni.Tubylcy używają jej jako narkotyku.Dawno temu Kompania przeprawiała się przez te okropne wzgórza.- Nie wiedziałem, że żyją tam tubylcy.- Są taką samą rzadkością jak roślina.Kiedy skończą się bitwy, chcemy zawrzeć z nimi umowę handlową i wymieniać różne leki na kokainę.-Kiedy mlasnął językiem, przypomniał mi bezzębnego starca, który uczył mnie medycyny.To śmiesz­ne.Nie myślałem o nim od wieków.A jeszcze śmieszniejsze, że inne stare i dziwne wspomnienia również wypłynęły na powierzchnię, jak ryby spragnione światła.Pani solidnie namieszała w mojej podświadomości.Nie podchwyciłem jego uwagi o wzroście zapotrzebowania na środek przeciwbólowy, choć było to sprzeczne z moim wyobrażeniem o Pani.Czarne serca nie martwią się o uśmierzanie bólu.- Co o niej myślisz?- O Pani? Teraz? Niezbyt litościwa.A ty?Zignorował moje pytanie.- Wspomniała, że oczekuje cię, gdy tylko dojdziesz do siebie.- Ciągnie niedźwiedzia do lasu? - odpaliłem.- Przyszło mi do głowy, że nie jestem zwykłym więźniem.Czy mógłbym wyjść na dach i odetchnąć świeżym powietrzem? Raczej trudno byłoby stamtąd uciec.- Spróbuję załatwić ci zezwolenie.Tymczasem poćwicz tutaj.Ha.Moim jedynym ćwiczeniem było wyciąganie wniosków.Po prostu chciałem wyjść gdzieś poza cztery ściany.- Czy nadal jestem wśród żywych? - zapytałem, kiedy skończył mnie badać.- Jeszcze tak.Chociaż dziwię się, że z twoją kondycją przeżyłeś takie traktowanie.- Kochają mnie.Troszczą się o mnie.Włos nie spadł mi z głowy.- Na wspomnienie traktowania mnie popadłem w przygnębienie.- Wiesz, ile czasu upłynęło, odkąd mnie schwytali? - za­pytałem.- Nie.Myślę, że jesteś tu ponad tydzień.Może dłużej.A więc złapali mnie co najmniej dziesięć dni temu.Chłopcy niewiele na tym zyskali.Dalej szli z mniejszym obciążeniem.mogli pokonać jakieś czterysta mil, tyle jeszcze przed nimi.Gówno.Dalsze udawanie nie miało sensu.Pani wiedziała o wszystkim, co zrobiłem.Zastanawiałem się, czy wykorzysta to w jakiś sposób.- Jak się czuje mój przyjaciel? - zapytałem w przypływie poczucia winy.- Nie wiem.Przewieźli go na północ, ponieważ kontakt miedzy jego ciałem i duszą zaczął się rwać.Jestem pewien, że ten temat wypłynie, kiedy następnym razem odwiedzisz Panią.Skończyłem.Życzę miłego pobytu.- Dowcipny drań.Uśmiechnął się i wyszedł.Musiał już wpaść w rutynę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl