[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Tombs odkrył bowiem, że „koty podtrzymywały w nim ciepłotę", jak zwykł był wyjaśniać.Niemal we wszystkich domach zapach podstawowy wydzielały stare płaszcze i pomyje, nad którymi dominowały inne zapachy: zapach legowiska, zapach kapusty, zapach dzieci, silny, podobny do smażonego bekonu odór sztruksów impregnowanych przez dziesięcioletni pot.Pani Pither otworzyła drzwi, które niezmiennie zacinały się we framudze, a potem, kiedy się je wyszarpnęło, trzęsły całym domem.Była to masywna, pochylona, szara kobieta o cienkich siwych włosach, w workowatym fartuchu i szurających płóciennych bamboszach.- A któż to, jeźli nie panna Dorota! - powiedziała głosem ponurym, pozbawionym życia, ale nie nieprzyjaznym.Wzięła Dorotę w masywne, sękate dłonie, których kostki, od wiecznego prania i mycia, były lśniące niczym obrana cebula, i obdarowała mokrym pocałunkiem.Po czym pociągnła do wnętrza nędznego domostwa.- Pithera nie ma, panienko, jest w robocie - oznajmiła, kiedy weszły.- U doktora Gaythome'a, kopie doktorskie grządki, pod kwietniki.Pan Pither był najemnym ogrodnikiem.On i jego żona, oboje po siedemdziesiątce, stanowili jedną z niewielu szczerze pobożnych par na liście odwiedzin Doroty.Pani Pither prowadziła posępny żywot robaka pełzającego, z wiecznym skurczem w karku (ponieważ belka u drzwi była dla niej za niska), tam i sam pomiędzy studnią, piwnicą, piecem kuchennym i malutkim spła-chetkiem przydomowego ogródka.Kuchnia była schludnie czysta, ale nieznośnie gorąca, paskudnie cuchnąca i przesycona zastarzałym kurzem.Pani Pither zrobiła rodzaj klęcznika z zapuszczonego łacha położonego przed małą, nieczynną fisharmonią, nad którą wisiało oleodrukowe ukrzyżowanie, makatka z wyszytym „Módl się i czuwaj" oraz zdjęcie ślubne pana i pani Pither z roku 1882.- Biedny Pither! - ciągnęła pani Pither swoim przygnębiającym głosem- tak kopać w jego wieku, przy jego remantyźmie, paskudztwo! Czy to nie okrutna mordęga, panienko? A jeszcze coś go boli miendzy nogamy, panienko, a wychodzi, że na to nie chce zważać, nielicho się z tem biedzi przez te ostatnie parę ranków.Czy to nie gorzka dola, panienko, takie życie, jakie my biedne ludzie musimy prowadzić?- To okropne - powiedziała Dorota.- Ale mam nadzieję, że pani czuje się troszeczkę lepiej, pani Pither?- Ach, panienko, gdzie ta mnie i lepi.Mnie ta już i leczyć nie chco, nie na tem świecie, mnie już nie.Już ja się na tem paskudnem świecie nigdy lepi nie poczuje, na tem padole.- Och, nie powinna pani tak mówić, pani Pither! Mam nadzieję, że zachowamy panią wśród nas jeszcze bardzo długo.- Ach, panienko, nie wisz ty, jakem się ja podle czuła ostatniego tygodnia! Miałam remantyz, co raz właził, raz wyłaził z moich bidnych starych nogów, tak że w niektóre ranki tom nie była w siłach dowlec się nawet do ogródka, żeby wyrwać te parę cebulek.Ach, panienko, obrzydły to świat, w którem żyć nam przyszło, czyż nie, panienko? Obrzydły, grzeszny świat!- Ale, oczywiście, nigdy nie możemy zapomnieć, pani Pither, że czeka nas świat lepszy.Życie jest tylko czasem próby - jedynie po to, by nas umocnić i nauczyć cierpliwości, żebyśmy byli gotowi dla Niebios, kiedy ten czas nadejdzie.Po tych słowach w pani Pither zaszła nagła i znamienna zmiana.Została dokonana za sprawą słowa „niebiosa".Pani Pither znała tylko dwa tematy rozmowy: jeden z nich stanowiły radości niebios, natomiast ten drugi - mizeria jej stanu obecnego.Zdawało się, że uwaga Doroty podziałała na nią niczym zaklęcie.Jej mętne szare oko nie było zdolne się rozjaśnić, natomiast głos nabierał przyśpieszenia do niemal radosnego entuzjazmu.- Ach, panienko, toś mi z ust wyjęła! To słowo prawdziwe, panienko.To jes to, co Pither i ja sobie stale powtarzamy.To ta jedyna rzecz, co nasz trzyma przy życiu - to te myśli o niebiesiech i o tem długiem, długiem odpoczywaniu, co nasz tam czeka.Cokolwiek-eśmy tu stracili, odzyskamy w niebiesiech, czyż nie, panienko? Za każde najmniejsze cierpienie dostaniem stokrotne, tysiąckrotne nadgrody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]