[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za West Danville droga znów się zwęziła, przez wielkie zaspy śniegu z obu stron.Zostawiając w tyle zamkniętą w ciepłych domach społeczność Danville, Quinn włączył napęd na cztery koła i przemierzył ostatni odcinek do St Johnsbury.Małe miasteczko nad rzeką Passumpsic stanowiło oazę wśród mroźnych gór, pełne sklepów, barów, świateł i ciepła.Quinn znalazł agenta handlu nieruchomościami przy Main Street i przedstawił mu swoje życzenie.O tej porze roku nie było wielkiego ruchu w interesie i człowiek przyjął prośbę Quinna ze zdziwieniem.- Drewniany dom? No, rzeczywiście, wynajmujemy chałupy w lecie.Zazwyczaj właściciele spędzają w nich miesiąc, góra sześć tygodni, a potem wynajmują do końca sezonu.Ale teraz?- Tak, teraz - powiedział Quinn.- Jakieś szczególne miejsce?- Byle w Królestwie.- Pan szanowny naprawdę chce przepaść na dobre.Człowiek za biurkiem sprawdził jednak spis i podrapał się w głowę.- Może i coś mam - powiedział.- Posiadłość dentysty z Barre, z ciepłych krajów.W ciepłych krajach o tej porze było tylko minus piętnaście zamiast minus dwudziestu.Pośrednik zatelefonował do dentysty, który zgodził się wynająć dom na jeden miesiąc.Potem uważnie popatrzył na dżipa.- Masz pan łańcuchy na tym Renegade?- Jeszcze nie.- Nie da rady bez łańcuchów.Quinn kupił i założył łańcuchy, po czym obaj odjechali.Odległość wynosiła dwadzieścia pięć kilometrów, lecz jazda trwała ponad godzinę.- To w okolicach Lost Ridge - powiedział agent.- Właściciel wyjeżdża tam jedynie w pełni lata na łowienie ryb i piesze wędrówki.A pan się kryje przed adwokatami żony, czy co?- Potrzebna mi cisza i spokój, żeby napisać książkę - wyjaśnił Quinn.- Ach, pan jest pisarzem - pośrednik był usatysfakcjonowany.Ludzie traktują pisarzy z pobłażaniem, tak jak innych wariatów.Jechali kawałek w stronę Danville, potem skręcili na północ, w jeszcze węższą drogę.Koło North Danville właściciel agencji poprowadził Quinna na zachód, w nie zamieszkane pustkowie.Przed nimi sięgały nieba szczyty Kittredge, dzikie i niedostępne.Szlak wiódł w prawo, w stronę Niedźwiedziej Góry.Na stromiźnie zbocza agent wskazał gestem zaśnieżony trakt.Żeby tamtędy przejechać, Quinn musiał włączyć całą moc silnika, napęd na cztery koła, nie mówiąc o łańcuchach.Chałupa była zbudowana z drewnianych bali, grubych pni drzew ułożonych poziomo i miała spadzisty dach pokryty grubą warstwą śniegu.Postawiono ją solidnie, z wewnętrzną warstwą ocieplającą i potrójnymi szybami.Agent podkreślał znaczenie wbudowanego garażu - nie ogrzewany samochód w tym klimacie zmieniłby się do rana w bryłę lodu, z zamarzniętą benzyną - oraz pieca drzewnego, który grzeje wodę, także w kaloryferach.- Biorę - powiedział Quinn.- Będzie pan potrzebował nafty do lamp, gazu w butlach do kuchni i siekiery do rąbania drew na opał - pouczał go agent.- I zapasów jedzenia, i benzyny.Lepiej, żeby tutaj niczego nie zabrakło.Poza tym ubranie.To, co pan ma na sobie, jest dość cienkie.Niech pan zasłania twarz, bo mogą nastąpić odmrożenia.Nie ma telefonu.Naprawdę zdecydował się pan?- Biorę - powtórzył Quinn.Pojechali z powrotem do St Johnsbury.Quinn podał nazwisko i narodowość, po czym zapłacił z góry.Pośrednik z uprzejmości albo z braku zainteresowania nie spytał, dlaczego mieszkaniec Quebecu szuka odosobnienia w stanie Vermont, skoro Quebec ma tyle własnych odludnych zakątków.Quinn zapamiętał kilka telefonów publicznych, z których będzie mógł korzystać w dzień i w nocy, następnie spędził noc w miejscowym hotelu.Rano załadował dżipa wszystkimi potrzebnymi rzeczami i odjechał w góry.Tylko raz, kiedy zatrzymał się na drodze za North Danvllle, żeby sprawdzić swoje położenie, wydawało mu się, że słyszy warkot silnika u stóp góry, z tyłu, lecz doszedł do wniosku, że odgłos dochodzi z osady albo to nawet jego własne echo.Napalił w piecu i powoli chałupa odtajała.Potężne palenisko huczało zza stalowych drzwiczek, a kiedy się je otwierało, bił żar niczym z pieca hutniczego.Zbiornik wody odmarzł, gorąca woda zagrzała kaloryfery w czterech pomieszczeniach chałupy i napełniła mniejszy pojemnik na wodę do mycia.Zanim nastało południe, rozebrał się do koszuli, tak mu było gorąco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]