[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiadomiono Quinna w Londynie.Moritz zebrał się w sobie.- Przepraszam.Czym mogę panu służyć?- Próbuję znaleźć pewnego człowieka, który dawno temu urodził się i wychował w Dortmundzie.Może nadal jest w tym mieście albo gdzieś w Niemczech, może przebywa za granicą albo już nie żyje.Nie wiem.- Hm, istnieją różne agencje, specjaliści.Oczywiście mogę ich wynająć.- Moritz sądził, że Quinn potrzebuje pieniędzy na opłacenie prywatnych detektywów.- Mógłby pan także zapytać w Einwohnermeldamt.Quinn potrząsnął przecząco głową.- Wątpię, żeby tam coś wiedzieli.Ten człowiek niemal na pewno nie przejawia ochoty do współpracy z władzami.Ale przypuszczam, że policja może mieć na niego oko.Technicznie rzecz biorąc, obywatel Republiki Federalnej zmienia­jący miejsce zamieszkania ma zgodnie z prawem obowiązek zawiadomić biuro meldunkowe o zmianie adresu, podając zarówno skąd, jak i dokąd się przeprowadza.Jak większość biurokratycznych syste­mów, tak i ten działał lepiej w teorii niż w praktyce.Osoby, z którymi chciałaby się skontaktować policja albo urząd podatkowy, są właśnie najczęściej tymi, które tego obowiązku nie dopełniają.Quinn naszkicował pobieżnie przeszłość Wernera Bernhardta.- Jeśli przebywa nadal na terenie Niemiec, byłby jeszcze w wieku przedemerytalnym - powiedział.- Jeśli nie zmienił nazwiska, ozna­cza to, że musi mieć kartę ubezpieczenia socjalnego, płacić podatek dochodowy - lub też, że ktoś płaci go za niego.Z uwagi na swą prze­szłość mógł mieć jakieś zatargi z prawem.Moritz zastanowił się.- Jeśli jest praworządnym obywatelem - a nawet były najem­nik mógł nigdy nie wejść w kolizję z prawem na terenie Republiki Federalnej - to może nie mieć kartoteki policyjnej - powiedział.- Co do urzędu podatkowego i ubezpieczalni, uznają te informacje za poufne i nie zechcą ich ujawnić ani panu, ani nawet mnie.- Ale z pewnością odpowiedzą na zapytanie ze strony policji - odparł Quinn.- Pomyślałem, że może ma pan kogoś zaprzyjaźnio­nego w policji miejskiej albo krajowej.- Ach tak - powiedział Moritz.Tylko on sam jeden wiedział, ile dokładnie wynoszą dotacje, jakimi wspomagał policję miejską Dortmundu i krajową Westfalii.Jak wszędzie na świecie, pieniądze to władza, a jedno i drugie to dostęp do informacji.- Proszę mi dać dwadzieścia cztery godziny.Zadzwonię do pana.Dotrzymał słowa, ale kiedy nazajutrz rano po śniadaniu zadzwonił do Roemischer Kaiser, w jego głosie było słychać rezerwę, jak gdyby wraz z informacją udzielono mu ostrzeżenia.- Werner Richard Bernhardt - powiedział, jakby czytał z no­tatek - lat 48, były najemnik z Kongo.Owszem żyje, mieszka tutaj, w Niemczech.Jest zatrudniony jako członek osobistego personelu Horsta Lenzlingera, handlarza bronią.- Dziękuję.Gdzie mógłbym znaleźć Herr Lenzlingera?- To nie takie proste.Ma biuro w Bremie, ale mieszka niedaleko Oldenburga, w okręgu Ammerland.Podobnie jak ja, ceni sobie za­cisze i spokój.Na tym jednak podobieństwa się kończą.Niech pan uważa na tego Lenzlingera, Herr Quinn.Moje źródła donoszą, że za szacowną fasadą kryje się w nim nadal zwykły gangster.Podał Quinnowi oba adresy.- Dziękuję - powiedział Quinn, zapisując je.Na linii zapanowa­ła krępująca cisza.- I jeszcze jedno.Bardzo mi przykro.Przesłanie od dortmundzkiej policji.Proszę opuścić miasto, i nie wracać.To wszystko.Wieści o roli, jaką odegrał Quinn w tym, co zaszło na poboczu drogi w Buckinghamshire, zaczynały się rozchodzić.Wkrótce wiele drzwi zacznie się przed nim zatrzaskiwać.- Masz ochotę prowadzić? - spytał Sam, kiedy się spakowali i wy­meldowali z hotelu.- Jasne.Dokąd?- Brema.Przestudiowała mapę.- Wielki Boże, to w połowie drogi z powrotem do Hamburga.- Dokładnie w dwóch trzecich.Wyjedź na E 37 w kierunku na Osnabrück i trzymaj się drogowskazów.Będziesz zachwycona.Tego samego wieczora pułkownik Easterhouse wyleciał z Dżuddy do Londynu, tam przesiadł się i już bezpośrednio samolotem dotarł do Houston.Na pokładzie Boeinga pokonującego Atlantyk miał dostęp do całego wachlarza amerykańskich gazet i czasopism.W trzech z nich drukowano artykuły na ten sam temat, a tok rozumowania każdego z autorów także był niezwykle podobny.Do elekcji prezydenckiej w listopadzie 1992 roku pozostało już tylko dwanaście miesięcy.Gdyby wydarzenia toczyły się normalnym torem, wybory kandydata partii republikańskiej nie byłyby w ogóle wyborami.Prezydent Cormack zapewniłby sobie nominację na następną kadencję, nie mając żadnej konkurencji.Ale wydarzenia ostatnich sześciu tygodni nie toczyły się, rzecz jasna, normalnym torem, tłumaczyli autorzy swoim czytelnikom, jakby trzeba było im to w ogóle tłumaczyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl